więcej


Złam własne zasady (21509)

Wojciech Szymalski
2020-10-02

Drukuj
galeria

Unia Europejska opublikowała druzgocący raport na temat praworządności w Polsce. Obserwując długoletnie zmagania Polski z implementacją unijnego prawa w zakresie ochrony środowiska nie mogę się dziwić wydźwiękowi raportu. Nie mogę jednak też zgodzić się z tym, że przyczyny leżą tylko w naszym postępowaniu.

Praworządność dotyczy podstawowych zasad organizacji Państwa, takich jak trójpodział władzy, przestrzeganie konstytucji i praw podstawowych, np. praw człowieka. Jednak zgodnie ze starym porzekadłem, aby przejść długą drogę, trzeba zrobić najpierw pierwszy krok, w zakresie dotyczącym ochrony środowiska w wielu zagadnieniach robiliśmy od dawna takie małe kroki.

Weźmy na przykład zakres stosowania decyzji o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu, które w prawie dotyczącym planowania przestrzennego miały być wyjątkiem od stosowania podstawowych dokumentów, tj. planów zagospodarowania przestrzennego. Już w pod koniec lat 90. XX w. orzecznictwo polskich sądów poszło na tyle daleko, że intencje prawodawcy w zakresie tych decyzji dawno zostały zniweczone i dziś wydajemy więcej decyzji o warunkach zabudowy, niż rysujemy planów zagospodarowania. Z konstrukcji prawnej tego typu decyzji od 2004 roku, za sprawą tzw.: specustaw, zaczęły korzystać także inwestycje z sektora państwowego i samorządowego, bo tak było po prostu łatwiej, choć bałagan przestrzenny i niezrównoważenie rozwoju kłuje w oczy. Łatwiej było przede wszystkim wydawać środki unijne, które od 2004 roku płynęły do nas szerokim strumieniem i prawie że całkowite zaniechanie dziś stosowania przepisów o zagospodarowaniu przestrzennym można zrzucić na karb tego, że te pieniądze były do wzięcia.

Weźmy też na przykład system planowania lokalnego ukształtowany pod koniec lat 90. ustawami o samorządzie regionalnym i powiatowym oraz o wspieraniu rozwoju regionalnego. Przyszła pora na podział środków unijnych, a więc bardzo szybko zamiast skorzystać z tego systemu i go twórczo rozwinąć, stworzyliśmy system omijający nasze własne krajowe przepisy – system programów operacyjnych. Potem gminny system planowania, dotychczas oparty głównie na dokumentach z zakresu planowania przestrzennego, zalała fala dodatkowych planów, które wynikały z różnego rodzaju wymagań administracji unijnej w zakresie planowania wydatkowania funduszy, które nasza własna administracja tłumaczyła wprost – że trzeba stworzyć w danych okolicznościach kolejny nowy plan. Jakość dokumentów tego typu tworzonych na poziomie lokalnym poleciała na łeb na szyję, tak jak i ich cena, ale spójnej wizji rozwoju nie można w nich dojrzeć za grosz.

Dalej przepisy o udziale społeczeństwa w postępowaniach dotyczących środowiska. Jeszcze w 2008 roku, kiedy byłem na stażu w Niemczech i tłumaczyłem je kolegom z niemieckich NGO, podziwiali nas za tak otwarty system konsultacji społecznych. Zresztą, to nasi prawnicy byli inicjatorami niektórych przepisów tzw.: Konwencji z Aarhus, na której opierają się przepisy unijne w tym zakresie. Mieliśmy (i nadal mamy) uporządkowany system postępowania administracyjnego i z tego co pamiętam - na wzór Polski, Unia Europejska chciała stworzyć podobny kodeks postępowania dla swoich instytucji. Dziś kodeks postępowania administracyjnego nie jest stosowany dla większości inwestycji ingerujących poważne w środowisko, ponieważ zniosły te zasady tzw.: specustawy. A zniosły je głównie po to, by szybciej uzyskiwać decyzje o pozwoleniach na budowę inwestycji finansowych z funduszy UE. Tak oto po raz kolejny fala unijnych funduszy podmyła nasze własne dawno ukształtowane fundamenty praworządności, które nawet były podziwiane w praworządnej dziś Europie.

Na szczęście sprawy w Polsce nie zaszły jeszcze tak daleko, jak na Węgrzech. Tam już kilka lat temu pozarządowe organizacje ekologiczne zwróciły uwagę na to, że nowe przepisy państwowe stworzyły szczegółowe zasady wydatkowania funduszy unijnych w taki sposób, że pieniądze właściwie bezpośrednio lądowały w kieszeni określonych właścicieli firm i polityków. „Jedną z sił powodujących niewłaściwe wykorzystanie unijnych pieniędzy jest dążenie do wydatkowania każdego centa, powodujące odłożenie spraw efektywności ich wydatkowania na bok. W połączeniu z korupcją – między innymi – prowadzi to do inwestycji, które nie są specjalnie potrzebne, albo nie są zbyt efektywne w danej sytuacji rynkowej. Nawet jeśli inwestycja jest uzasadniona i nawet, jeśli nie stoi za nią korupcja, często jest wdrażania w sposób rozrzutny, ponieważ jest finansowana za “darmowe pieniądze[1] – to tylko łagodniejszy fragment raportu z roku 2015 pt.: „Jak unijne środki wpłynęły na rozmontowanie demokracji na Węgrzech?”.

Nie chcę dyskutować z zasadą, iż to my mamy prawo tworzyć zasady w naszym własnym kraju. Jednak nie mogę pogodzić się z faktem, że zasady te tworzone były głównie po to, by sprawniej wydawać oddawane nam pieniądze, a nie tworzyć państwo rozwijające się w sposób zrównoważony. Myślę, że zauważone prawidłowości są materiałem do przemyśleń nie tylko dla nas Polaków, ale także dla przedstawicieli unijnej administracji. Niestety nie jestem przekonany, że zostały one dotychczas zauważone po unijnej stronie, dlatego ich duch będzie się unosił nas naszym wkładem do konferencji Think2030. Odbędzie się ona 16-17 listopada 2020, i naszych czytelników już dziś na nią zapraszam.


Udostępnij wpis swoim znajomym!



Podobne artykuły


Podziel się swoją opinią




Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej