więcej


Polityka klimatyczna

XII podróż Galeonem, czyli o współczesnej polityce słów kilka (19639)

2016-05-04

Drukuj
galeria

Dwunaste spotkanie grupy Galeon1 odbyło się 26 kwietnia 15 marca 2016 r., a w jego trakcie, red. Jacek Żakowski2 jako gość spotkania podzielił się z nami refleksjami na temat współczesnej polityki.

Nasz gość we wstępie do dyskusji podzielił się swoimi refleksjami dotyczącymi jego oglądu klasy politycznej w Polsce i na świecie. Szczególna uwagę zwrócił na postępujący proces oderwania elit politycznych od potrzeb obywateli i zastępowanie problemów rzeczywistych, kwestiami zastępczymi. Zdaniem red. Żakowskiego im wyżej w hierarchii władzy się znajdujemy tym skuteczniej wygłuszane są sygnały z zewnątrz. Osoby, pełniące ważne z perspektywy efektywności przeprowadzania procesów charakterystycznych dla demokracji funkcje, są ubezwłasnowolniane przez interes partii do której należą.

Co interesujące, w poszukiwaniu początków zacierania się tych jeszcze niedawno sprawnie działających mechanizmów demokratycznych musimy cofnąć się do Europy Zachodniej w latach 70. ubiegłego wieku. Zaczynają wtedy pojawiać się różnego rodzaju niezależne instytucje pełniące funkcje regulatorów. Dzisiaj tych regulatorów w samej Unii Europejskiej jest kilkadziesiąt i mają ogromny wpływ na praktycznie każda sferę życia. Działają zarówno na poziomie poszczególnych krajów, jak i unijnym, a największym z nich jest Komisja Europejska. Jakie są konsekwencje takie stanu rzeczy? Obecność regulatorów zwalnia polityków z myślenia o tym do czego zostali powołani głosami wyborców. Ich praca zaczyna sprowadzać się do uzasadniania przed wyborcami swoich decyzji zobowiązaniami wobec regulatorów. Ze strony głosujących rodzi to frustracje i staje się zaczynem do tworzenia się kolejnych fal słusznego niezadowolenia, ale też populizmu. Elity w takich sytuacjach popadają zazwyczaj w paraliż, bo po prostu nie wiedzą co robić. Zamiast wchodzić w dialog podtrzymują wcześniejsze zdanie zasłaniając się „koniecznością”.

Na przestrzeni kilkudziesięciu lat doszło do zmiany kultury politycznej. To głównie regulatorzy zajmują się uprawianiem polityki, a politycy, których wpływ na regulatorów jest różny ze wskazaniem na niewielki, szukają tematów zastępczych. Spory merytoryczne między opcjami politycznymi zostają zastąpione sporami symbolicznymi. Istnienie regulatorów pogłębia dystans pomiędzy elitami politycznymi i społeczeństwem. Tę relację można przyrównać do dziewiętnastowiecznych stosunków między arystokracją i niższymi warstwami społeczeństwa. Oto hrabianka zaprasza do siebie chłopskie dzieci, by czytać im książkę. Działanie wydaje się szczytne, ale jeśli nie jest elementem większej całości, nie wiąże się z dyskusją to efekt końcowy jest odwrotny do zamierzonego. Elity i społeczeństwo nie zbliżają się do siebie, co buduje w ludziach naturalny odruchy wycofania i sprzeciwu.

Obserwujemy nie tylko pogłębiające się rozwarstwienie pomiędzy elitami politycznymi i narodem, ale zmiany zachodzą również w samej klasie politycznej, z której wyodrębnia się establishment. W szybko zmieniającej się rzeczywistości, odcięta od bodźców z zewnątrz władza nie nadąża ze zmianą wyznawanego przez nią paradygmatu, co więcej broni go, choć sytuacje kryzysowe wymagają często szybkiej korekty. Zostaje w ten sposób zablokowany sprawdzający się do niedawna mechanizm dostosowawczy, co pogłębia kryzys. Przykładem takiej sytuacji jest kwestia zmian klimatu, gdzie do dzisiaj są decydenci nie uznający tego faktu.

Dystans pomiędzy elitami, a społeczeństwem jest przyczyną pojawiających się wybuchów niezadowolenia. Społeczeństwo próbuje przełamać status quo, co rodzi sprzeciw decydentów. W ostatnich latach obserwujemy wzrost znaczenia ruchów populistycznych. Co ważne – nie zawsze muszą być one złe. Jeśli niszczą coś złego, np. żądają likwidacji zbędnych regulatorów to możemy mówić o pozytywnym efekcie. Niestety zazwyczaj mamy do czynienia z populizmem dewastatorskim, który przeniesiony do polityki powoduje, że staje się ona nieprzewidywalna i nieracjonalna.

Dzisiaj już wiemy, że system rządzenia oparty na partiach politycznych się nie sprawdza. Elity nie dopuszczają jednak myśli o zmianie obecnej sytuacji. Można to zaobserwować np. na przykładzie gospodarki. Partie polityczne są silnie lobbowane i dlatego mechanizmy sterowania gospodarką powinny wyjść poza układ parlamentarny, np. do zewnętrznych paneli. Jest to jednak propozycja nie do przyjęcia przez decydentów.

Na koniec swojego wprowadzenia Jacek Żakowski postawił tezę, że przeniesienie dzisiejszej sytuacji w realia XIX-wiecznej Europy spowodowałoby wybuch rewolucji. Czy stoimy u progu końca znanego nam świata? Badania przeprowadzone na terenie kilku krajów europejskich wskazują na to, że ich obywatele nie tylko liczą się z możliwością wybuchu ponadregionalnego konfliktu, ale wręcz go w najbliższych dekadach się podziewają. Czy są to przewidywania słuszne – czas pokaże. Można mieć pewność, że zajdą daleko idące zmiany. Kluczowym pytanie na które dzisiaj nie znamy odpowiedzi jest kwestia tego, jaką drogę będziemy musieli przejść, by zmiany stały się faktem. Możliwe są generalnie dwie możliwości. W przypadku pierwszej obecnie obowiązujący system będzie systematycznie rozszczelniany przez rosnące nie tylko w Europie, ale i na całym świecie, ruchy populistyczne. Kolejno będą rozmontowywane poszczególne instytucje, ale będzie to raczej ewolucja. I choć trzeba liczyć się ze dewastacją również tego, co potrzebne to jest duże prawdopodobieństwo, że po okresie destrukcji przyjdzie czas tworzenia nowych, wydajnych mechanizmów. Droga druga to niestety eskalacja napięć, które w skrajnej formie doprowadzą do wybuchu konfliktów zbrojnych, których zasięg i ostateczne konsekwencje są niewiadomą. Pozostaje mieć nadzieję, że zwycięży opcja pierwsza.

W wypowiedzi rozpoczynającej dyskusję red. Żakowski położył nacisk na wykluczenie z dyskusji merytorycznej po 1989 r. związków zawodowych. Narracja kolejnych ekip rządzących była taka sama i sprowadzona była do haseł zachwalających daleko posunięty indywidualizm, prace na własne konto, kult sukcesu, etc. Co ważne w tej dezaktywizacji związków zawodowych odegrał też pewną rolę fakt, że były one silnie identyfikowane z okresem komuny, gdzie miały do spełnienia konkretną rolę i ich misję po 1989 r. można było uznać za spełnioną. Czy przy takim nastawieniu jest sens bycie członkiem związków zawodowych? Dodatkowo obowiązujące w Polsce ustawodawstwo niemal ośmiesza ruch związkowy (np. zapisy mówiące o konieczności etatyzacji członków ruchu związkowego wysokiego szczebla). Powyższe spostrzeżenie jest o tyle ważne, że to sprawny ruch związkowy jest w stanie skutecznie przeciwstawić się zasadom obowiązującym w świecie autorytarnym. Ma to szczególne znaczenie w sytuacji, gdy społeczeństwo obywatelskie znajduje się w powijakach. Wyniesiona z okresu przed 1989 r. pasywność nie sprzyja budzeniu się ruchów, które mogłyby nieść konstruktywną zmianę. Ale do tej kwestii wróciliśmy w dalszej części rozmowy.

Nie wszyscy się z powyższą, dość pesymistyczną diagnozą, jak również z tezami zawartymi we wstępie, zgodzili. Zwrócono uwagę na fakt, że – o ile w ogóle to możliwe – niełatwo jest znaleźć wspólny mianownik dla procesów zachodzących w różnych punktach globu. Demokracja ma różne oblicza i z wielu przyczyn jej obraz u nas, w Stanach Zjednoczonych czy krajach skandynawskich znacząco się od siebie różnią. Z kolei przykład państw afrykańskich pokazuje, że instytucje-regulatory są potrzebne.

Powstaje jednak pytanie, na ile przytoczone w kontrze do wypowiedzi red. Żakowskiego przykłady są reprezentatywne w skali globalnej. Wielka Brytania szykująca się opuszczenia UE (spotkanie miało czas przed Brexitem, ale przewidywania naszego gościa okazały się słuszne – przyp. red.), gdzie niemal 50% społeczeństwa nie znajduje swojej reprezentacji w żadnej z trzech największych partii politycznych; procesy zachodzące w Polsce, na Węgrzech, w Austrii, Francji, a także poza jej granicami, np. sukces Donalda Trumpa w USA; nawet w Niemczech, gdzie zazwyczaj jest duża mobilizacja w realizacji wizji gospodarczej kraju Energie-Wende przegrywa z tematem uchodźców. I to są strumienie składające się na rzekę przemian. I choć strumienie są różne to mają swój początek na tej samej górze rosnącej arogancji władzy. I to staje się pożywka dla rodzących się ruchów „mundurowych”. Trudno nie dostrzegać tutaj prawidłowości i przypisywać wszystko przypadkowi.

Czy te postępujące procesy będące efektem w jakimś stopniu braku kontaktu elit ze społeczeństwem dają szansę dla NGO? Czy w sytuacji nakładającego się na te procesy kryzysu imigracyjnego jest jeszcze miejsce na dyskusję? Czy w Polsce organizacje pozarządowe mają szansę na odegranie znaczącej roli?

W Polsce mamy do czynienia z inną sytuacją niż w krajach zachodnich. Tam, w ciągu minionych dziesięcioleci elity polityczne nauczyły się skutecznie korzystać z NGO, jako bufora między nimi a społeczeństwem. Bufora, ale i płaszczyznę kontaktu. U nas NGO traktowane są bardziej jako zło konieczne. Ale problem nie tkwi tylko w podejściu polityków do III sektora. Zdaniem naszego gościa skuteczna organizacja pozarządowa składa się nie z pracowników, ale z aktywistów. Politycy nie boją się organizacji w których są pracownicy. Nawet w ciągu minionych kilku lat władza wypracowała mechanizmy, które z NGO uczyniły firmy, których przyszłość, a więc i ich pracowników jest w dużej mierze uzależniona od przyznania lub nie kolejnej dotacji lub grantu. A ten finansowy kurek zawsze można odkręcić lub – w przypadkach tego wymagających – zakręcić. I tak, trzeba przyznać, że skutecznie, zabezpieczono się przed zbyt gwałtownymi ruchami ze strony organizacji pozarządowych.

Skąd NGO powinny czerpać siłę? W bardzo małym stopniu lub niemal w ogóle docenia się roli, jaką w budowaniu aktywności obywatelskiej np. poprzez tworzeniu lub wspieranie NGO, mogą pełnić osoby z przedziału 40+. Prawdą jest, że w Polsce to grupa szczególnie narażona na mentalne pozostałości minionego systemu, ale można to postrzegać również w kategoriach pozytywnych. Młodzi mogą nie dostrzegać, i w dużej części nie dostrzegają, zagrożeń dnia dzisiejszego. Starsi nie tylko mogą dostrzec, ale znają też konsekwencje, bo sami ich doświadczyli. Krótka pamięć młodszej części społeczeństwa uwidacznia się w wielu badaniach, np. tych dotyczącymi celowości potrzeby istnienia strefy Schengen, gdzie 80% ludzi z przedziału wiekowego 18-24 wyraziło swoją obojętność, co do jej przyszłości. A jak pokazują badania, to starsi z grupy 50+ chętniej skłaniają się ku wartościom pozamaterialnym i gotowi są kierować swoją energię na aktywności nie związane bezpośrednio w poprawą sytuacji finansowej.

Nie oznacza to oczywiście, że NGO nie powinny aktywnie działać wśród młodzieży. Wprost przeciwnie. To właśnie organizacje z trzeciego sektora powinny pokazywać młodym ludziom jak wyrwać się z szeroko rozumianej wirtualnej rzeczywistości w której wielu z nich żyje. Pominąwszy grupę tych, którzy nadal kierują się bardzo przyziemnymi potrzebami i nie aspirują w żaden sposób, by ten stan rzeczy zmienić, to jest bardzo liczna część młodzieży nie wykraczająca poza obraz świata kreowany przez współczesne media. Ich ciekawość jest systematycznie tępiona, bo obrazkowa papka nie sprzyja stawianiu pytań. Dlatego tak ważna jest rola rodziców i dziadków. Mają oni szanse, choćby przez gotowość do dyskusji czy zachęcanie do czytania, przeciwstawić się tendencji do zagospodarowywania młodych przez władzę. W konformistycznym brunatnym uniformie pewnych pytań po prostu nie da się zadać. Pozbawienie świata odcieni i kolorów jest zbyt dużym uproszczeniem, choć w świecie przeładowanym „realitywizmami”, może okazać się kuszące.

Jaką role odgrywa zjawisko globalizacji? Czy wpływa ono hamująco czy raczej jest katalizatorem procesów o których był a mowa wcześniej? Jaką rolę odgrywają czy mogą odegrać rosnące aspiracje społeczeństw azjatyckich czy afrykańskich?

W miarę upływu lat globalizacja okazuje się dość ryzykowanym eksperymentem z bardzo niewielkimi możliwościami korekt w okresie jego trwania. Pozbawiona zdolności adaptacyjnej zaczyna przyspieszać inne procesy, często takie które wymagają czasu. Wbrew obiegowej opinii ludzie w biednych krajach, czy gorzej uposażone warstwy społeczeństwa nie wychodzą zazwyczaj na ulice, bo zmusza je do tego, aż tak zła sytuacja ekonomiczna. Zazwyczaj dzieje się tak w imię tego, że ktoś ma więcej od nich. Na to nakłada się zaburzenie procesu edukacyjnego, opartego w Polsce na modelu amerykańskim, który w znaczącej mierze nastawiony jest na przygotowanie siły roboczej. To jest prosta recepta na sukcesje władzy. Niewyedukowane pokolenie nie jest w stanie buntować się czy zagrażać elitom.

Elitom, które notabene, od dłuższego już czasu nie przystają do klasycznej definicji. Dzisiejsze elity opisuje nowa definicja odwołująca się do władzy. Schowane za regulatorami wystarczy jeśli ograniczają swoją aktywność do zręcznej gry piarowej i toczenia sporów symbolicznych. Zwolnione z potrzeby podejmowania elity odczuwają wzrost bezpieczeństwa. A to jest prosta droga do pojawienia się poczucia bezkarności elit. Słowo odpowiedzialność jest coraz rzadziej w użyciu. Niestety dotyczy wszystkich stron. Może wynika to z tego, że historia Polski składa się raczej z długich okresów, gdy musieliśmy czegoś bronić i zdecydowanie krótszych, gdy można było mówić o wzroście? Wzroście, który niekoniecznie nie musiał wiązać się z rozwojem.

Czy istnieje jeszcze elita w danym tego słowa znaczeniu? W tej kwestii pojawił się promyk nadziei, bo jak stwierdził red. Żakowski ma relacje z przedstawicielami każdej opcji politycznej. I w każdej z nich są osoby, które do takiej wąsko rozumianej niezdemoralizowanej elity mogą należeć.

Problem tkwi jednak w tym, że ich głos nie jest w stanie się przebić przez głośny rytm plemiennych bębnów.

 

1 - Grupa „Galeon” to nieformalna grupa dyskusyjna składająca się z kilkudziesięciu osób, które spotykają co pewien czas aby porozmawiać na istotne tematy cywilizacyjne. Spotkania i dyskusje mają służyć przede wszystkim uczestnikom tej grupy, dzięki uzyskaniu możliwości spojrzenia na omawiane problemy z perspektywy innych osób, często o odmiennym doświadczeniu i innych przekonaniach.

2 - Polski dziennikarz i publicysta, w 1989 kierownik działu wyborczego „Gazety Wyborczej”, w latach 1989–1990 rzecznik prasowy Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, w latach 1991–1992 prezes Polskiej Agencji Informacyjnej, w latach 1993–2002 dziennikarz „Gazety Wyborczej”; dziennikarz tygodnika „Polityka”; nauczyciel akademicki, od 1999 kierownik Katedry Dziennikarstwa Collegium Civitas w Warszawie. Twórca programów telewizyjnych, m.in. „Tok-Szok” (z Piotrem Najsztubem), „Tischner czyta katechizm”, „Autograf”, oraz radiowych, m.in. „Tok-tok” (PR I) i „Rozmowy podsłuchiwane” (RMF, oba z Piotrem Najsztubem). W latach 2001 - 2002 prowadził codzienny program „Gość Radia Zet”. Autor wielu książek.

 

notatkę sporządził: mk
zdjęcie tytułowe: Stefano Corso, Italian Politicians‘ Allegory, flickr.com (CC BY-NC-ND 2.0) 


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią




Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej