więcej


Polityka klimatyczna

Martwy punkt czy punkt wyjścia? (13686)

2011-12-06

Drukuj

logo_Koalicja_KlimatycznaPodsumowanie pierwszego tygodnia szczytu klimatycznego w Durbanie.

Durban był w ten poniedziałek bardzo wietrznym miastem. Wśród obserwatorów wybierających się na sesje można było usłyszeć komentarz "Może ten wiatr przewietrzy głowy delegatów". Większość osób pytanych o postępy w negocjacjach odpowiada, że jest źle, że utknęliśmy w martwym punkcie. To typowe. W pierwszym tygodniu rozmów, wielu negocjatorów zajmuje się uzupełnianiem tekstów, zapisami, które interesują dane kraje, w tym także takich, z których mogą potem zrezygnować na rzecz innego zapisu. To wszystko jest częścią skomplikowanych, dyplomatycznych manewrów.

Teraz, gdy na miejscu pojawiają się osoby z szerszymi uprawnieniami do podejmowania decyzji i negocjowania stanowisk, większość zaczyna walczyć o to, by rozmowy nie zakończyły się fiaskiem. Connie Hedegaard, komisarz ds. działań w dziedzinie klimatu w Komisji Europejskiej powiedziała dziś na konferencji prasowej, że przedstawiciele niektórych krajów grupy G8 twierdzą, iż nie musimy podejmować decyzji teraz, że musimy to przemyśleć, a ich podjęcie może zaczekać do roku 2015. Ale Unia jest przekonana, że mieliśmy dość czasu na myślenie. Teraz potrzebujemy działań.

Marcin Korolec, polski minister środowiska, w imieniu prezydencji UE na pytanie, czy Unia jest w stanie działać wspólnie, kiedy poszczególne kraje mają różne stanowiska, odpowiedział, że Unia jest zjednoczona. Mamy oficjalne, przyjęte przez Radę 10. października br., stanowisko, które jest podstawą naszych rozmów w Durbanie. Podkreślił też, że naszym głównym celem jest wyjazd z Durbanu z "mapą drogową" do nowego porozumienia.

Problem polega na tym, że na Bali też przyjmowano "mapę drogową". Podobnie, jak w Poznaniu i w Kopenhadze, na Bali rozmawiano również o porozumieniu w roku 2013 – które zastąpiłoby lub uzupełniło Protokół z Kioto. Po Kopenhadze istniało duże ryzyko, że rozmowy zostaną zerwane i będzie trzeba znaleźć inne forum dla rozmów na temat ograniczania tempa zmian klimatu i dostosowywania się do zmian, które już teraz są nieuniknione. To zagrożenie zostało zażegnane w Cancun i mogłoby się wydawać, że negocjacje wracają na właściwe tory. Jednak zbyt wiele głosów mówi o nowym porozumieniu po roku 2020 (!).

Delegaci cierpią na chroniczny brak zaufania do siebie nawzajem i grają kartą "ja zgodzę się na to, co ty chcesz , jeśli ty zgodzisz się na to, co ja chcę". – Tak jest z powiązaniem losów drugiego okresu rozliczeniowego protokołu z Kioto z treścią mandatu do pracy nad nowym prawnie wiążącym porozumieniem. Ta sama sytuacja dotyczy ambicji poszczególnych krajów, jeśli chodzi o zobowiązania do redukcji emisji. Większość delegatów kieruje się sytuacją polityczną w swoim kraju. Chwilami wydaje się, że z tej pułapki "dźwigni przetargowej" nie ma wyjścia.

Tymczasem, rzeczywistość poza centrum konferencyjnym z dnia na dzień wygląda coraz gorzej. Nowy raport Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu1 pokazuje, że mamy już znacznie większą pewność co do tego, że gwałtowne zjawiska pogodowe – ich intensywność i częstotliwość – są powiązane ze zmianami klimatu.

W swoim ostatnim raporcie2 IPCC wskazywała na powiązanie możliwości utrzymania wzrostu średniej temperatury globalnej poniżej 2°C z momentem, w którym osiągniemy maksimum emisji i zaczniemy je zmniejszać. Żeby nasze działania były skuteczne, powinno się to zdarzyć przed rokiem 2015.

Możemy sądzić, że w Polsce jesteśmy bezpieczni, bo nam te zmiany zagrażają w mniejszym stopniu. To prawda. Nawet gdybyśmy nie mieli częstszych gwałtownych ulew, powodzi, silnych wiatrów, a nawet tornad, które kiedyś były u nad rzadkością, jesteśmy silnie powiązani z resztą świata. Problemy z uprawami zbóż w Rosji czy Pakistanie albo z uprawami ryżu w Chinach, słabsze zbiory kawy i kakao zmienią ceny w naszych sklepach. Niepokoje społeczne i walki w innych krajach wpływają także na nasze bezpieczeństwo.

W sierpniu tego roku australijski naukowiec, Julian Cribb z Uniwersytetu Technologicznego w Sidney napisał list do magazynu Nature, w którym zadał fundamentalne pytanie: "Czy mamy prawo nadal nazywać się homo sapiens (czyli człowiek myślący), jeżeli nasze działania na to nie wskazują? Jeżeli nie potrafimy zapanować nad katastrofami, które beztrosko powodujemy? Zwierzę, które zagraża sobie samemu, a przy okazji większości innych form życia na planecie, nie zasługuje nawet na przydomek "myślący".

Czy światowi przywódcy, którzy decydują o ratowaniu klimatu – a tak naprawdę o ratowaniu ludzi, którzy już teraz cierpią i umierają z powodu suszy, powodzi, czy braku wody pitnej spowodowanej podnoszeniem się poziomu słonej wody (w krajach wyspiarskich jak Kiribati lub Tuwalu) – zasługują na to "sapiens", dowiemy się pod koniec tygodnia.

 

Przypisy:

1. "Special Report on Managing the Risks of Extreme Events and Disasters to Advance Climate Change Adaptation": www.ipcc.ch/news_and_events/docs/ipcc34/SREX_FD_SPM_final.pdf 

2. www.ipcc.ch/publications_and_data/ar4/syr/en/mains5-4.html

 

źródło: Koalicja Klimatyczna

Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej