więcej


Polityka klimatyczna

Ręczne sterowanie... niewidzialną ręką rynku (18349)

2015-03-23

Drukuj

Nie ma gwarancji, że planowana reforma wzmocni rachityczny rynek handlu emisjami. Może by tak wysłać ETS na emeryturę i zastąpić go ekologiczną reformą podatkową? Lepszej okazji, Panie i Panowie, nie będzie.

Na giełdzie pomysłów na ograniczenie emisje CO₂ od lat dyskutuje się dwa podejścia: „rynkowy” system handlu emisjami (gdzie truciciele muszą kupować uprawnienia do emisji) i – bardziej radykalną – ekologiczną reformę podatkową, gdzie podatkiem obciążono by szkodliwe dla środowiska i klimatu paliwa kopalne, a nie ludzką pracę.

Unia Europejska zdecydowała się na bardziej konserwatywną, szerzej akceptowaną pierwszą opcję – i tak w Europie powstał pierwszy na świecie rynek handlu emisjami CO₂ – EU ETS.

Jednak nie wszystko poszło tak, jak chcieli unijni urzędnicy...

Rachityczny ETS

Podstawą rynkowego mechanizmu ETS jest proste założenie – węgiel musi być drogi, wówczas przedsiębiorcom opłacać się będą inwestycje w nowocześniejsze i czystsze źródła energii. Tyle że sam surowiec jest tani, konieczny jest więc „narzut”, który podniesie jego cenę. Ten narzut to uprawnienia do emisji CO₂, pomyślane zgodnie z zasadą „zanieczyszczający płaci”. Na rynek Komisja Europejska „rzuciła” ograniczoną ilość uprawnień, tak by były towarem deficytowym. W założeniu elektrownie, huty, cementownie i inne obiekty o dużych emisjach powinny o nie konkurować i drogo za nie płacić.

Tak się jednak nie stało. Kryzys ekonomiczny ograniczył zużycie energii i na rynku jest nadmierna ilość pozwoleń na emisje. Na początku 2014 roku ich cena spadła do 2,81 euro za tonę CO₂. Średnia cena od stycznia 2013 roku oscyluje wokół 5 euro. Tymczasem, według badaczy z Niemieckiego Instytutu Badań nad Gospodarką (DIW) energia z węgla brunatnego będzie droższa niż energia z innych źródeł, tylko jeśli cena za tonę wyemitowanego dwutlenku węgla wzrośnie powyżej 40 euro.

Ręczne sterowanie

Paradoksalnie, dziś Komisja Europejska ręcznie steruje tymże – preferowanym przez liberałów  „rynkowym” systemem handlu emisjami. W obecnym okresie funkcjonowania EU ETS próbuje ograniczyć ilość pozwoleń będących w obiegu przy pomocy mechanizmu zwanego „backloading”. By wywołać niedobór pozwoleń, czasowo wycofała pewną ich liczbę, z założeniem, że wrócą one na rynek w późniejszym terminie.

Była to jednorazowa próba ratowania zamierającego ETS-u, jak się okazuje – nieskuteczna. Dlatego na przyszłość Komisja Europejska chce wprowadzić systemowy, powtarzalny instrument kontroli cen uprawnień, tzw. mechanizm rezerwy stabilizacyjnej rynku ETS (Market Stability Reserve – MSR). W czasach osłabienia koniunktury (gdy w gospodarce produkuje się mniej dóbr i energii) Komisja wycofa z rynku część uprawnień. Przywróci je w okresie ożywienia, kiedy znów ruszą wszystkie taśmy produkcyjne, a piece elektrowni (wciąż jeszcze węglowych) rozgrzeją się do czerwoności.

Pierwotnie Komisja chciała, by MSR wszedł w życie z początkiem roku 2021. Pod koniec lutego br. Komisja ds. Środowiska Parlamentu Europejskiego zaproponowała jednak, by mechanizm zaczął działać nie później niż w grudniu 2018 r. Również w lutym kolejną wersję projektu przedstawiła prezydencja łotewska.

Ostateczna wersja nowych przepisów powstanie w drodze uzgodnień między Radą Europejską, Komisją a europarlamentem. Pierwsza runda negocjacji planowana jest na 30 marca. Zamykające proces głosowanie plenarne w Parlamencie odbędzie się najprawdopodobniej w lipcu.

Dwa światy

Dyskusje mogą być zażarte, bo propozycja jest kością niezgody między progresywnymi, a pro-węglowymi członkami UE.

I tak Niemcy, Holandia, Szwecja, Dania i Słowenia chciały, by mechanizm zaczął działać już w 2017 roku (właśnie z uwagi na rachitycznie funkcjonujący ETS Niemcy mają trudność z realizacją krajowego celu redukcyjnego).

Tymczasem polscy dyplomaci chwalą się, że już zbudowali mniejszość blokującą wcześniejsze wprowadzenie mechanizmu rezerwy stabilizacyjnej. Wiadomo, że 8 krajów Europy środkowo-wschodniej, z Polską na czele, będzie optować za rokiem 2021.

Po raz kolejny można odnieść wrażenie, że w Brukseli czy Berlinie żyje się w kompletnie innej rzeczywistości niż w Warszawie. Polski rząd z uporem neguje logikę unijnych działań:

– Sterowanie podażą uprawnień pochodzących z puli aukcyjnej wpływa na cenę uprawnień do emisji, co może mieć znaczące skutki gospodarcze, społeczne, a także finansowe dla państw członkowskich – mówi premier Kopacz. A przecież wpływa, bo ma wpływać. Łatamy dziury w najważniejszym europejskim mechanizmie służącym ochronie klimatu.

Czas na nowe otwarcie?

ETS jest kontrowersyjny, nieskuteczny i drogi. Miał być „rynkowy”, a i tak trzeba nim ręcznie sterować. Na tym etapie trudno wystawić mu pozytywną notę. Istnieje jednak nader prosta alternatywa – ekologiczna reforma podatkowa. Jej zwolennicy (wśród nich uznany fizyk NASA James Hansen) proponują, by ciężar opodatkowania zdjąć z tego, co cenne i konstruktywne (czyli z ludzkiej pracy lub wartości dodanej) i przenieść go na to, co destrukcyjne (czyli paliwa kopalne). Podatki PIT, CIT i/lub VAT zastąpiłby podatek od emisji gazów cieplarnianych. Niższe koszty pracy przyniosłyby wzrost zatrudnienia i wyższe zarobki – co skompensowałoby wzrost cen produktów obłożonych podatkiem węglowym. W pozytywnym scenariuszu poprawi się jakość środowiska i ustabilizuje klimat, a to już są nieocenione korzyści.

Jaka szkoda, że najświeższa próba wprowadzenia takiej reformy zakończyła się fiaskiem. W marcowym referendum zapytano Szwajcarów, czy podatek VAT warto zastąpić podatkiem od paliw kopalnych. Przytłaczająca większość uznała, że nie.

Jednak zwolennicy reformy nie tracą ducha. – To był najwyraźniej zbyt duży skok. Jestem jednak przekonany, że ta inicjatywa pomoże w uwzględnieniu ekologicznej reformy podatkowej w politycznej agendzie – powiedział Martin Bäumle, szef szwajcarskiej partii zielonych  inicjatora referendum.

Teraz albo... później?

Czy i dla Unii zielona reforma podatkowa byłaby „zbyt dużym skokiem”? Istnieją dwa powody, dla których warto posłać ETS na emeryturę i zastąpić go podatkiem węglowym.

Po pierwsze, system handlu emisjami jest wysoce nieefektywny. Ku zmartwieniu Brukseli, a radości Warszawy, wcale „nie wpływa na ceny” uprawnień. I nawet mechanizm rezerwy nie gwarantuje, że w przyszłości wpłynie, jak należy.

Po drugie, to właśnie teraz jest najlepszy moment na podatkową rewolucję. Jasne jest, że beneficjenci obecnego systemu będą zaciekle bronić status quo. Obwieszczą, że podatek węglowy podniesie ceny prądu i pogrąży gospodarkę. Jednak dziś, kiedy ceny ropy, gazu i węgla są niskie, argument ten traci na sile.

Wobec niskich cen surowców wprowadzenie podatku węglowego byłoby strawne dla gospodarki. Taka okazja trafia się raz na pokolenie!

Marta Śmigrowska, Chrońmy Klimat.

Konsultacja merytoryczna: Mirosław Sobolewski

 


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej