więcej


Nauka o klimacie

Porozumienie klimatyczne - wszyscy za, a nawet przeciw (19155)

2015-12-15

Drukuj
galeria

fot. Yann Caradec, flickr.com, CC BY-SA 2.0

Najwyższa pora – raporty badań zleconych w ciągu ostatnich trzech lat przez niektóre państwa ONZ dowodzą, że to ostatni moment, by zatrzymać nieodwracalne zmiany klimatu. Potem będzie już za późno.

Szczyt klimatyczny w Paryżu odbył się w sposób bezprecedensowy. Po raz pierwszy w historii tak wiele państw członkowskich ONZ wzięło aktywny udział w negocjacjach. Najwyższa pora – raporty badań zleconych w ciągu ostatnich trzech lat przez niektóre państwa ONZ dowodzą, że to ostatni moment, by zatrzymać nieodwracalne zmiany klimatu. Potem będzie już za późno.

Dwa stopnie Celsjusza. Według naukowców taki właśnie wzrost temperatury, w porównaniu do ery przedindustrialnej, jest największym, na jaki może sobie pozwolić ludzkość. Konsekwencje przekroczenia tego progu (oczywiście nieco symbolicznego – część badaczy dowodzi, że powinien być on wyznaczony bliżej 1,5 st. C) mogą być niszczycielskie – od zalania w całości terenu niektórych państw oceanicznych, przez spowodowane podniesieniem temperatury wyludnienie obszarów około zwrotnikowych, po katastrofalne sztormy nękające państwa brzegowe. O te właśnie dwa stopnie Celsjusza toczyła się batalia w Paryżu. Aktywność państw członkowskich faktycznie była w tym roku bezprecedensowa – i to właśnie rodzi problemy. Aby osiągnąć limit dwóch stopni Celsjusza, potrzebna jest redukcja globalnych emisji CO2 o 80% - a to może się wydarzyć jedynie kosztem wszystkich. COP21 był więc jednocześnie żarliwą walką każdego z państw o ocalenie jak największego obrotu wewnątrz własnej gospodarki – rozmaitymi metodami – ale też grą w przerzucanie odpowiedzialności.

USA – rozdarte imperium

USA to jeden z ważniejszych graczy na arenie międzynarodowej – drugi z kolei emitent CO2 na świecie (udział USA w światowej emisji CO2 to ok. 15%). Opierające swoje bogactwo w znacznej mierze na intensywnym wykorzystaniu ropy naftowej USA nie słynęły w poprzednich latach z działalności pro-klimatycznej. W tym roku działalność Stanów pozostawia szersze pole do interpretacji. Z jednej strony, dołączając się do globalnego trendu, USA zadeklarowały redukcję emisji o 28% do roku 2025 i o 80% do roku 2050 – na dodatek opowiadając się za ambitnym limitem „1,5 st. C” (wzrostu temperatury w porównaniu do ery przedindustrialnej). Z drugiej strony uporczywie forsowało warunek, by porozumienie paryskie nie było wiążące prawnie. Kwestia spełniania postulatów zależy w USA od Kongresu, w którym większość stanowią pro-węglowi Republikanie. Gdyby ów warunek został wprowadzony, USA mogłoby nie tylko nie zmniejszyć, ale nawet zwiększyć emisję CO2. Diagnoza: ambitnie, ale nie solidnie.

Chiny – dym i lustra

Imperium pod praktycznie każdym względem – gospodarczym, politycznym, i rzecz jasna klimatycznym. CHiny to największy światowy emitent CO2 – jego emisja wynosi prawie jedną trzecią emisji globalnej (29,5%). Redukcja emisji mogłaby poważnie zaszkodzić wciąż rozwijającemu się przemysłowi Chin – w latach 1990-2012 emisja CO2 spowodowana procesami przemysłowymi wzrosła o... 1031%. Warto uważnie przyjrzeć się oficjalnym deklaracjom Państwa Środka – powierzchownie ambitne deklaracje (osiągnięcie szczytu emisji w roku 2030, redukcja emisji w relacji do PKB o 65% oraz wprowadzanie nowych projektów energetycznych opartych na OZE) okazują się wygodnie elastyczne. Prezydentowi Xi Jinpingowi trzeba przyznać polityczną subtelność – jednocześnie głośno oznajmiając poparcie dla planu rewizji INDC (Intended Nationally Determined Contributions – państwowy wkład w redukcję emisji) wnosił on, by podwyższanie celów (tak, by co pięć lat były coraz wyższe) było dobrowolne. W ten sposób ambitne deklaracje Chin można by zrealizować nie w pięć, ale kilkadziesiąt lat. Jednocześnie - jako wygodny plan zapasowy - Chiny rozgrywały kartę „pokrzywdzonych”, przypominając, że za obecny wzrost temperatury globalnej odpowiedzialna jest industrializacja Zachodu, i w ten sposób zrzucając z siebie odpowiedzialność.

Unia Europejska – bezsilny przodownik

to bez wątpienia najbardziej ambitna ze stron. To ona zdaje się przewodniczyć ustalaniu możliwie skutecznego klimatycznie celu. Komisja Europejska forsowała najniższy limit wzrostu temperatur (1,5 stopnia Celsjusza), najwyższe składki roczne dla państw rozwijających się (100 mld dol. rocznie) oraz najbardziej restrykcyjne procedury prawne (porozumienie paryskie miało być prawnie wiążące, indywidualne cele miał być rewidowane co pięć lat i podwyższane, za niewywiązanie się z deklaracji miał grozić opłaty).

Mimo niepełnej zgody w ramach własnych państw członkowskich (przedstawiciel Belgii nie zjawił się na szczyt klimatyczny, a Polska opowiadała się przeciw dekarbonizacji), to jej deklaracje wytyczyły górny limit porozumienia. Świadoma kosztów redukcji emisji przoduje też w kreowaniu funduszu inwestycyjnego, który ma ułatwić zadanie krajom rozwijającym się – Green Climate Fund. Mimo najwyższych redukcji emisji i aktywnej agitacji politycznej (w momencie gdy stanowisko USA zagroziło istnieniu porozumienia, unijny komisarz do spraw klimatu, Miguel Alrias Canete sam wniósł o zmianę porozumienia - „w duchu budowania porozumienia”), sama ma niewielki wpływ na zmianę klimatu. Jej energooszczędne 10% globalnej emisji (pamiętajmy, że mówimy o 28 państwach wysoko rozwiniętych) trudno porównać z udziałem Chin czy USA.

Indie – pełne nadziei (cudzej)

Jako jedna z nielicznych stron faktycznie w pełni popiera przejście na odnawialne źródła energii. Wynika to oczywiście nie z troski o środowisko, ale perspektywy jakie tworzą proponowane przez przewodniczącego COP21, Laurenta Fabiusa, fundusze. Indie mogą stać się jednym z głównych beneficjentów Green Climate Fund. Nie bez wpływu mogą być też inwestycje, jakie planują tacy giganci rynkowi jak Google czy Bill Gates. Indie, w przeciwieństwie do innych krajów członkowskich, widzą w redukcji emisji szansę na rozwój gospodarczy.

Polska – węgiel zamiast węgla

W tym roku bez niespodzianek. Polska, zgodnie z tradycją, obrała rolę kontestacyjną i jako propozycję redukcji emisji CO2 zaproponowała... energetykę opartą na węglu. Podczas gdy premier Beata Szydło twierdziła, że polska gospodarka „nie może ucierpieć na jakichkolwiek restrykcjach nakładanych przez świat czy Unię Europejską”, polscy inżynierowie z AGH prezentowali teorię redukcji emisji z elektrowni węglowych. Obecne deklaracje (propozycje zwiększania wydajności energetycznej istniejących elektrowni i intensywniejsza polityka zalesiania) i tak przewyższają deklarowany wcześniej udział (wiceminister energetyki zalecał niepodpisywanie umów). W porównaniu jednak z innymi państwami członkowskimi, w szczególności Unii Europejskiej, wypadają dosyć blado.

Szczególnie zabawna – choć gorzka – jest tu deklaracja premier Szydło. Gdy omawiano udział państw rozwiniętych w stworzeniu Green Climate Fund, jako wkład Polski w 100 miliardów dolarów premier zaoferowała... osiem milionów euro. Mimo tradycyjnie już niewielkiego udziału w redukcji emisji, nadzieje daje ogólne stanowisko UE, które w formie forsowanych reform może ewentualnie poprowadzić Polskę ku bardziej pro-klimatycznej przyszłości. Forpocztą forsowania reform może okazać się Francja, gdzie coraz częściej mówi się o podniesieniu opłat za emisję CO2 ... dziesięciokrotnie.

Zasłużone zwycięstwo klimatu

Zarówno entuzjastów dekarbonizacji, jak i zwolenników węglowych funduszy ostatnie dni COP21 trzymały w nieustannym napięciu. W czwartek, 10.12, co bardziej pesymistyczni zwolennicy wysokiej redukcji emisji powoli zbierali się do opuszczenia pola bitwy – na tarczy – podczas gdy porozumienie coraz bardziej i bardziej rozwadniano nieścisłościami i ustępstwami.

Piątek do tej puli dołożył też przeciwników redukcji emisji – ilość sporów była tak wysoka, że sytuacja żywo przypominała „porażkę w Kopenhadze”. Zdesperowany Laurent Fabius wniósł o przedłużenie szczytu o jeden dzień... co, o dziwo, wystarczyło. W sobotę wszystkie 196 krajów członkowskich podpisało – niedługo już „historyczne” - porozumienie paryskie. W tekście najbardziej przebija się stanowisko UE – chociaż nie bez strat. Limit wzrostu temperatury globalnej ustalono na dwa stopnie – ale z zastrzeżeniem, że wskazany jest wszelki wysiłek, by osiągnąć możliwie najniższy (1.5 stopnia) próg.

Potwierdzone zostały przeprowadzane co pięć lat rewizje realizacji planu (chociaż nie są one wiążące prawnie), oraz 100 mld dolarów w ramach funduszu – chociaż dokładny podział owej sumy został przesunięty do innego, mniej wiążącego dokumentu. Nie obyło się niestety bez większych ustępstw – z tekstu wymazane zostały wzmianki o reformie transportu, awiacji oraz dekarbonizacji, o co wnosiły państwa rozwijające się.

Jednak, mimo ustępstw jest to zwycięstwo bezprecedensowe – ważny krok stronę zmniejszenia średniej temperatury na świecie.

Piotr Siergiej dla ChronmyKlimat.pl


Udostępnij wpis swoim znajomym!



Podobne artykuły


Podziel się swoją opinią




Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej