więcej


Nauka o klimacie

Globalna bzdura o globalnym spisku - tekst Prof. Zbigniewa W. Kundzewicza (8997)

2010-02-11

Drukuj

Naukowcy badający zmiany klimatu muszą zmagać się z brutalnymi często atakami osób zwalczających teorię globalnego ocieplenia. Wszędzie węszy się przekręty i korzyści finansowe.

W 2007 r. Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC) opublikował swój Czwarty Raport i otrzymał, wspólnie z Alem Gore'm, Pokojową Nagrodę Nobla. Nastąpił wtedy szczyt na ogół życzliwego zainteresowania mediów działaniem tej organizacji z rodziny ONZ. W ciągu ostatnich miesięcy obserwujemy drugi szczyt, ale obecne powody zainteresowania są znacznie bardziej przyziemne, a dominuje ton krytyczny. W listopadzie 2009 r. rozpętała się burza wywołana przez wyciek osobistej korespondencji e-mailowej z serwera Uniwersytetu Wschodniej Anglii. Czas ataku wybrany został nieprzypadkowo - przed (jak się okazało, zupełnie nieudaną) Konferencją Klimatyczną w Kopenhadze. Dwa miesiące później do rangi afery podniesiono błędne szacunki IPCC dotyczące tempa topnienia himalajskich lodowców. Do ilustracji tych dwóch "afer" wymyślono nawet etykietki Climategate i Glaciergate nawiązujące nazwą do historycznej afery Watergate, która doprowadziła do dymisji prezydenta USA Richarda Nixona. Zastosowanie tego skrótu myślowego uwypukla gigantyczną różnicę między światem mediów, dla którego nie ma większej wartości niż nośna nazwa, a światem nauki, dla którego wyrok nad ogromnym dokumentem przez podważenie jednej ze 100 tys. istotnych informacji w nim zawartych jest nie do przyjęcia.

Climategate

Kryptonimem "Climategate" nazwano aferę spowodowaną kradzieżą osobistej korespondencji naukowców z CRU (Jednostka Badań Klimatycznych Uniwersytetu Wschodniej Anglii w Norwich) z okresu 1996-2009, którą opublikowano w internecie. Oparłem się pokusie otwierania cudzych e-maili dostępnych publicznie wbrew woli autorów. Jednak niechciana informacja dopadła mnie pośrednio. Okazało się, że w osobistej korespondencji e-mailowej naukowcy, luminarze klimatologii, których prace zajmują poczesne miejsce w raportach IPCC, używają czasem mało wyszukanego języka, a niektóre określenia - wyrwane z kontekstu - wprawiają w zakłopotanie.

Osoby niewierzące w globalne ocieplenie (tzw. sceptycy klimatyczni) wykorzystały kradzież korespondencji i jej upublicznienie do postawienia hipotezy, że CRU manipulowało danymi, więc obraz zmian klimatycznych w raportach IPCC nie jest rzetelny. To jednak wniosek fałszywy.

Budując globalny zbiór danych, napotyka się wiele problemów technicznych. Jak połączyć dane różnej jakości i różnej wiarygodności, które niosą sprzeczne informacje? Problem pojawił się na przykład przy badaniu części danych dendrologicznych, a więc przy odczytywaniu historycznych temperatur z rozmiarów rocznych słojów drzew. Wydaje się, że w niektórych miejscach obserwacji ten "instrument" się rozregulował. Działał dobrze, zapewniając zgodność temperatur mierzonych za pomocą termometrów i odczytanych z analizy słojów drzew, tylko przez jakiś czas. Jasne, że bardziej wierzymy bezpośrednim pomiarom temperatury za pomocą termometrów niż pośrednim wynikom uzyskanym z analizy słojów drzew. To pragmatyzm, a nie manipulacja.

W specjalnym oświadczeniu wydanym po przeanalizowaniu wykradzionej i upublicznionej korespondencji Uniwersytet Wschodniej Anglii stwierdza, że nie zawiera ona żadnych przesłanek pozwalających na kwestionowanie wyników przekonującego naukowego konsensusu w sprawie ocieplenia i jego antropogenicznych przyczyn. Dla jednoznacznej i niezależnej oceny tej korespondencji powołano także specjalną komisję. Na jej raport jeszcze trochę poczekamy, ale znaczna część mediów wydała wyrok w tej sprawie już dwa miesiące temu.

Tymczasem wielu użytkowników danych z angielskiej CRU coraz częściej odwiedza portal internetowy innej, konkurencyjnej instytucji - amerykańskiej NASA, która również zbiera wieloletnie dane klimatyczne. Dane NASA potwierdzają, że globalne ocieplenie nie ulega wątpliwości.

W aferze nazwanej Climategate warto zauważyć, że fakt kradzieży osobistej korespondencji e-mailowej i jej rozpowszechnienia w internecie jest przestępstwem i narusza niezbywalne prawo człowieka do tajemnicy korespondencji.

Glaciergate

A co z błędnym oszacowaniem tempa zaniku lodowców himalajskich? Rozdział Czwartego Raportu IPCC poświęconego Azji zawiera stwierdzenie, że powierzchnia zajmowana przez himalajskie lodowce zmniejszy się pięciokrotnie do 2035 r. To nie jest informacja wymyślona przez autorów IPCC. Pochodzi z raportu WWF (w którym z kolei cytowany był artykuł z tygodnika "New Scientist"). Jej geneza jest jednak bardzo podejrzana, a treść niewiarygodna. Obowiązkiem autorów azjatyckiego rozdziału IPCC było więc zakwestionowanie tej informacji i niedopuszczenie do opublikowania jej w raporcie. Zasady IPCC stanowią bowiem, że potrzebna jest ocena "jakości i ważności każdego źródła, zanim wyniki zawarte w tym źródle zostaną włączone do raportu". Wprawdzie informacja o lodowcach pochodzi z opublikowanego źródła, to jednak autorzy IPCC nie powinni bezkrytycznie wierzyć we wszystko, co gdzieś przeczytali. Trzeba było odrzucić tę informację, zamiast wstawiać ją do raportu.

Pojawiła się w mediach absurdalna hipoteza, że autorzy omyłkowo lub celowo przestawili cyfry, a właściwym horyzontem czasowym ginięcia lodowców w Himalajach byłby rok 2350 - jak przed 15 laty szacował rzecz profesor Kotliakow. Z całym szacunkiem dla uznanego rosyjskiego uczonego (i polityka) stawianie konkretnych prognoz z tak wielkim wyprzedzeniem jest nieodpowiedzialne. Nie mamy pojęcia, jaka będzie trajektoria światowego klimatu prowadząca do tak odległej przyszłości jak rok 2350, a więc ani 2035, ani 2350. Po prostu nie istnieje wiarygodne oszacowanie daty tego procesu.

Pełny Czwarty Raport IPCC zawiera niemal 3 tys. bogatych w treść stron. Jeśli przyjąć, orientacyjnie, że na każdej znajdujemy kilkadziesiąt ważnych informacji, to w sumie raport zawiera ich co najmniej 100 tys. Oczywiście, trzeba dołożyć wszelkich starań, żeby wiarygodność raportów była jak najwyższa, ale żaden tak obszerny dokument nie osiąga poziomu 100 proc. prawidłowości stwierdzeń. W takiej gigantycznej masie informacji można oczekiwać istnienia błędów.

Pojawiają się głosy, że warto by poszukać w Czwartym Raporcie IPCC innych błędów. Policzmy. Jedna wpadka w 100 tys. informacjach oznacza wiarygodność na poziomie 99,999 proc. Gdyby znaleźć jeszcze dalszych dziewięć błędów, to wiarygodność spadłaby do poziomu 99,99 proc., ale ciągle pozostałaby bardzo wysoka.

Znacznie ważniejsze jest, żeby IPCC wyciągnęło wnioski z tej lekcji i jeszcze ściślej przestrzegało swoich własnych zasad wymagających wszechstronnego i krytycznego spojrzenia na każdą informację, zanim trafi do kolejnych raportów.

Ewolucja IPCC

Choć niektórzy sceptycy klimatyczni nazywają raporty IPCC biblią wyznawców klimatyzmu, jest to bardzo nietrafne określenie. Biblia jest niezmienna od wieków, a IPCC co pięć-sześć lat tworzy nowy raport zawierający najbardziej aktualne informacje oparte na syntezie wyników prac wielu tysięcy naukowców i instytucji badawczych na całym świecie.

Porównując cztery dotychczas wydane raporty, można zauważyć, że najważniejsze stwierdzenie podlegało wyraźnej ewolucji. W pierwszym raporcie (1990) można było przeczytać o "niewielkim świadectwie odróżnialnego wpływu człowieka na klimat". W drugim (1996) była już mowa o "odróżnialnym wpływie człowieka", a trzeci (2001) przyniósł znacznie mocniejsze stwierdzenie: "Większość zaobserwowanego ocieplenia w ostatnim 50-leciu jest prawdopodobnie wynikiem wzrostu atmosferycznego stężenia gazów cieplarnianych". Wreszcie w najnowszym, czwartym raporcie (2007) czytamy: "Większość zaobserwowanego wzrostu średniej temperatury globalnej od połowy XX w. jest bardzo prawdopodobnie spowodowana wywołanym przez człowieka wzrostem stężenia gazów cieplarnianych". Terminy "prawdopodobnie" (2001) i "bardzo prawdopodobnie" (2007) użyte w kontekście raportów IPCC mają ściśle określone znaczenie, odpowiednio - prawdopodobieństwo ponad 66 proc. (2001) i ponad 90 proc. (2007).

Autorzy raportów IPCC nie ukrywają wysokiego stopnia niepewności związanego z wieloma oszacowaniami. Wręcz przeciwnie, ocena niepewności stwierdzeń jest integralną częścią raportów.

Mitem podgrzewanym przez część polskich mediów (wspieranych przez część pracowników nauki) jest lansowanie teorii spiskowej związanej z IPCC czy ze zmianami klimatu. Wszędzie węszy się przekręty i korzyści finansowe. Zaglądanie do kieszeni przewodniczącego IPCC dr. Rajendry Pachauriego stało się modne w mediach światowych [Pachauri został oskarżony o konflikt interesów - przyp. red.]. W Polsce prawda jest taka, że praca dla IPCC jest przejawem mołojskiej fantazji i nie przynosi żadnych dochodów. Część finansowa Pokojowej Nagrody Nobla zasiliła pulę środków używaną przez organizację, a najważniejszym autorom (w tym piszącemu te słowa) przypadły pamiątkowe dyplomy.

Choć organizacja ma charakter międzyrządowy, polski rząd nie kwapi się do finansowania prac nad naszym wkładem do IPCC. Od czasu do czasu Ministerstwo Środowiska pokrywa koszty uczestnictwa autorów w niektórych spotkaniach roboczych czy zebraniach plenarnych IPCC.

Prof. Zbigniew W. Kundzewicz


Zbigniew W. Kundzewicz, profesor nauk o Ziemi, jest kierownikiem Zakładu Klimatu i Zasobów Wodnych w Instytucie Środowiska Rolniczego i Leśnego PAN. Współpracuje z Poczdamskim Instytutem Badań nad Konsekwencjami Zmian Klimatu (PIK). Jako jedyny Polak był czterokrotnie koordynatorem i autorem prowadzącym publikacji Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu
 

źrodło: Gazeta Wyborcza
www.wyborcza.pl

Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej