więcej


Energetyka

Unikalny reportaż – pierwsza zachodnia stacja TV w elektrowni w Fukushimie. (17856)

2014-11-13

Drukuj
galeria

Blok 4 elektrowni Fukushima Daiichi, fot. Greg Webb / IAEA, CC BY-SA 2.0

Niemiecka WDR jako pierwsza zagraniczna stacja weszła na teren elektrowni jądrowej w Fukushimie. Prezentujemy sprawozdanie z tej wizyty.

Według planów polskiego rządu, ostateczna decyzja o budowie elektrowni jądrowej ma zapaść w 2017 r. Mam nadzieję, że nasi decydenci obejrzą nowy dokument stacji WDR. Reportaż został wyemitowany w niemieckiej telewizji zaledwie kilka dni temu. Ten poruszający obraz beznadziejnej walki ze skażeniem jest już dostępny online – na razie tylko po niemiecku.

Tych, którzy po niemiecku nie mówią, zapraszam do zapoznania się z poniższym reportażem, stworzonym na podstawie materiału WDR. Tekst odzwierciedla wszystkie etapy podróży ekipy - od elektrowni, poprzez opustoszałe okoliczne wsie, aż po stolicę prefektury Fukushimę. Opatrzony jest komentarzem merytorycznym.

Wszystkich zachęcam do obejrzenia programu (dostępny tutaj). Również tych, którzy nie znają niemieckiego. Obrazy mówią same za siebie - w Fukushimie być może bardziej, niż gdziej indziej...

A teraz jedziemy do Japonii.

Podróży etap 1: Elektrownia Fukushima Daiichi.

Biały kombinezon, kilka par rękawic, warstwy ochraniaczy na buty. Do tego ściśle przylegający aparat oddechowy. Ze śluzy bezpieczeństwa ruszamy do Bloku 1. Jest cicho i spokojnie, po terenie snują się członkowie ekipy dekontaminacyjnej. Na terenie elektrowni pracuje 6 tys. ludzi, w dwugodzinnych zmianach. Dłużej się po prostu nie da. Kombinezon krępuje ruchy, maska zaparowuje, człowiek poci się, jak mysz. Niewiele widać, niewiele słychać – pracownicy porozumiewają się za pomocą megafonów.

Docieramy do sterówki Bloku 1. Skażone konsole z lat 70‘, biurka, komputery – wszystko przykryte warstwą folii. I poruszający obraz: na ścianie, obok wskaźnika poziomu wody w układzie chłodzenia reaktora, nabazgrane ołówkiem liczby. 12 marca 2011 stało się niewyobrażalne – całkowita utrata zasilania zmusiła kontrolerów do odczytywania wskaźnika z latarką. Wyniki zapisywali na ścianie. Czuli się bezpiecznie, bo wskazania były prawidłowe. Nie wiedzieli, że są zafałszowane. Uszkodzony system pomiarowy wypaczał wyniki. Wskazywał, że wody jest w bród, podczas gdy odkryty rdzeń dawno żarzył się na czerwono. Nikt, ale to nikt nie brał tego pod uwagę. Kiedy doszło do eksplozji w budynku reaktora, zgromadzeni w ciemnej sterówce uznali, że to wstrząsy sejsmiczne.

Wychodzimy na zewnątrz. Radioaktywność na poziomie 87 mikrosiwertów na godzinę (μSv/h) – wobec 0,4 μSv/h uznanych za granicę bezpieczeństwa.

Dopiero tu, na zewnątrz widać niewyobrażalną skalę wyzwania. Czy w ogóle da się posprzątać po katastrofie? W jakim stopniu? Stopione rdzenie reaktorów trzeba nieustannie chłodzić wodą. Strumienie skażonej wody spływają do podziemnego zbiornika pod reaktorem. Musi on być głębszy, niż poziom wód gruntowych – inaczej ulegną one skażeniu. Skoro jest głębszy, wody gruntowe się do niego wlewają, powiększając wolumen śmiertelnie niebezpiecznej cieczy.

Codzienne ze zbiorników wypompować trzeba 700 m3 radioaktywnej wody. Co z tym zrobić? Sztuka po sztuce, wyrastają gigantyczne cysterny o pojemności 1 mln litrów każda. Jest ich już 350 i wciąż powstają kolejne. Owszem, operatorowi reaktorów Tepco udaje się oczyścić część wody, ale idzie to w mizernym tempie. Buduje się duża instalacja do dekontaminacji wody, ale czy przerobi takie ilości trucizny?

Ruszamy do Bloku 4. Licznik Geigera wskazuje 67 μSv/h. W trakcie katastrofy reaktor był w konserwacji. 15.3.11 wybuchł wodór w zbiorniku z zużytymi prętami paliwowymi, które uległy częściowemu stopieniu. By je usunąć, Tepco postawiło specjalną nadbudówkę. Nienaruszone pręty za pomocą chwytaka przenoszone są do specjalnych pojemników, a potem na ciężarówkę. Do tej pory z 1500 prętów wydobyto 1300.

Prace idą więc do przodu, jednak prawdziwym wyzwaniem będzie usunięcie bryły prętów stopionych. Potrwa to całe dziesięciolecia.

Te spokojne, uporczywe działania mogłyby dać wrażenie, że Japończycy powoli odzyskują kontrolę na sytuacją. Nic bardziej mylnego. Zupełnie nie wiadomo, co się dzieje w reaktorach 1 i 3. Poziom skażenia jest tam tak wysoki, że nawet roboty odmówiłyby posłuszeństwa.

Jednak największym zagrożeniem jest Blok 2. Skażenie na zewnętrznych ścianach reaktora wynosi 2500 μSv/h, ponad 6 tys. razy więcej, niż wynosi bezpieczna dawka.

Ruszamy dalej.

Etap 2: Pomarańczowa strefa skażenia.

W marciu 2011 radioaktywna chmura przemieściła się z wiatrem w kierunku północno-zachodnim. Ewakuowano 146 tys. ludzi. Później wydzielono dwie strefy – czerwona to wydłużony „język” terenu o ekstremalnym stopniu skażenia. Ludność cywilna nie ma tu wstępu. Pomarańczowa – to nieco większy „język”, okalających strefę czerwoną. Tu wpuszcza się byłych mieszkańców, za specjalnym pozwoleniem i tylko na kilka godzin dziennie.

Opuszczamy strefę czerwoną. W stefie pomarańczowej widać pewną dowolność zabezpieczeń – „graniczni” kontrolerzy pracują w maskach twarzowych, policjanci (oddelegowani z całej Japonii) - już bez. Widać, że ci drudzy czują się tu niepewie.

Nagle z głośnika rozlega się komunikat: „Przebywanie w tej strefie dozwolone jest tylko do godz. 15:00. Prosimy opuścić strefę w przeciągu najbliższych 30 minut”.

O ile to w ogóle możliwe – atmosfera zagrożenia i mobilizacji jest tu tak samo silna, jak w samej elektrowni. W końcu niegdyś kwitło tu życie. Dziś pośród przepięknych wzgórz z bujną roślinnością piętrzą się tysiące czarnych, złowieszczych worków. W środku jest skażona ziemia. Japończycy zamierzają oczyścić cały ten obszar i wykonują tu iście benedyktyńską pracę. Z każdego miejsca, centymetr po cetrymetrze, usuwają 5-centymetrową warstwę ziemi. To szaleństwo, ale też jedyne możliwe działanie.

Byli mieszkańcy czasem odwiedzają swoje domy. Właściwie nie wiadomo, po co, przecież niczego nie mogą stąd zabrać. Wszystko zostanie zniszczone: dorobek ich życia, ubrania, pamiątki, a w przypadku Miyuki Ichisawa ze wsi Itate Mora – również domowy ołtarzyk, w rodzinie od 220 lat. Miyuki stoi bezradna w swojej byłej kawiarni. „To jest nie tylko smutne. Ja czuję się, jak na wojnie”.

Tomioka, kolejna wieś widmo. Zdewastowana najpierw przez trzęsienie ziemi, a potem przez tsunami. Radioaktywny opad uniemożliwił odbudowę. Wśród rozpadających się domów pasie się zdziczała krowa. Nie zważa, że skażenie ponad dwukrotnie przekracza bezpieczną wartość.

Jednak nie wszyscy boją się skażenia. By zapobiec wizytom złodziei, ulice wiosek-widmo patroluje ochotnicza straż pożarna. To byli mieszkańcy. Chcą chronić, to co pozostało. Liczą, że kiedyś to miejsce ożyje.

Czy tak się stanie? Być może. Wysiłek ekip dekontaminacyjnych jest niewyobrażalny. Usuwają wierzchnią warstwę ziemi, odkurzaczem piorącym czyszczą betonowe chodniki. W przypadku murków w ruch idą całkiem prymitywne narzędzia. Reaktor to taka skomplikowana konstrukcja, a po jego awarii sprząta się szczotką i szpachelką. Ironia losu...

Ale czy oczyszczony teren jest naprawdę czysty? Sprawdzamy: skażenie w jednym z miejsc wynosi ponad 20 μSv/h! Jak to możliwe? Niestety czasem już zdekontaminowane fragmenty ponownie ulegają skażeniu, kiedy strumień wody deszczowej przenosi pierwiastki radioaktywne z nieoczyszczonego terenu. I robota zaczyna się od początku.

A jak wygląda sytuacja poza pomarańczową strefą? Jedziemy do Fukushimy.

Etap 3: Miasto Fukushima.

Stolicę prefektury dzieli od elektrowni 62 km. W tym 300-tysięcznym mieście dekontaminuje się każdy dom i każde mieszkanie. Po katastrofie, tu, w elektrowni i w kolorowych strefach sprzątają dziesiątki tysięcy ludzi. Gdzie jest ta stechnicyzowana Japonia, tworząca roboty-humanoidy? Tu liczy się każda para ludzkich rąk. Asfalt można oczyścić za pomocą odkurzacza piorącego, ale ziemię z trawników trzeba zbierać ręcznie.

Niegdyś prefektura była zagłębiem produkcji warzyw i owoców. Dziś Japończycy nie chcą kupować tutejszych produktów, więc tubylcy jedzą je sami. Są bezpieczne – wprawdzie ziemia jest skażona, ale owoce na drzewach – już nie. Regionalne laboratorium wnikliwie bada płody rolne. Do tej pory zanieczyszczonych było tylko 0,1% próbek.

To musi cieszyć ludzi, którzy marzą o tym, by kiedyś znów było bezpiecznie. Jak matki, które mogą bawić się z dziećmi na zdekontaminowanych placach zabaw, ale w pobliskim lesie – już nie.

Mimo to, spacerując ulicami można odnieść wrażenie, że życie toczy się tu normialnie. Do czasu, aż zahaczymy okiem o uliczny neon.

Wyświetla na zmianę:
godzinę...
temperaturę...
poziom skażenia...
… i wzruszający napis: „Trzymaj się Fukushimo”.

Marta Śmigrowska na podstawie WDR.


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej