więcej


Energetyka

Atom po japońsku? Korupcja, manipulacje i wysokie ceny prądu (18002)

2014-12-17

Drukuj
galeria

Inspekcja Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej w elektrowni Fukushima, fot. IAEA, (CC BY-SA 2.0)

Według polskiego rządu atom to recepta na niedobory prądu i emisje gazów cieplarnianych. W odpowiedzi Piotr Bernardyn odsłania ciemne kulisy katastrofy w Fukushimie.

Prezentujemy wywiad Marcina Wrzosa z Piotrem Berdardynem – polskim dziennikarzem mieszkającym w Tokio, autorem książki „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”.

Marcin Wrzos: Co skłoniło pana do napisania książki?

Piotr Bernardyn: Bezpośredni powód jest oczywisty – ogrom katastrofy, jaka dotknęła Japonię 3 lata temu. To sprawiło, że porzuciłem pracę nad inną książką o Japonii. Ale były też pośrednie motywacje, np. sposób, w jaki katastrofę relacjonowały zachodnie, w tym polskie media, co pisało się o energetyce jądrowej, pomniejszając konsekwencje Fukushimy, wreszcie do bólu stereotypowe przedstawianie Japończyków – jako ludzi pozbawionych strachu, stoicko znoszących tragedię itd.

MW: Dlaczego pana zdaniem polskie media nie stanęły na wysokości zadania?

PB: Jednym z powodów jest pewnie ich finansowa słabość. Spada liczba korespondentów zagranicznych, brakuje bezpośrednich relacji z odległych zakątków świata. A potem, gdy wydarzy się coś niezwykłego, wysyła się ludzi nieprzygotowanych, którzy sięgają do stereotypów.

MW: To nie jest chyba jedyny powód?

PB: Rzeczywiście można mieć takie wątpliwości, zwłaszcza w odniesieniu do Fukushimy czy szerzej – energetyki jądrowej. Jeśli specjalista z tytułami naukowymi kolejny raz powtarza, że jedyną przyczyną katastrofy w elektrowni było rekordowo wysokie tsunami, to znaczy, że celowo wprowadza ludzi w błąd. A przecież wiemy, że system japońskiej energetyki, zwłaszcza jądrowej, był chory, splątany korupcyjnymi powiązaniami. Elektrownie funkcjonowały bez niezależnej kontroli, z lekceważeniem standardów bezpieczeństwa.

MW: Pamiętam, że w Polsce bardzo długo bagatelizowano awarię elektrowni w Fukushimie. Krzysztof Dąbrowski z Centrum ds. Zdarzeń Radiacyjnych z pełną powagą twierdził, że „elektrownie jądrowe w Japonii są zupełnie bezpieczne”, a wprowadzenie alarmu atomowego w Japonii „nie ma żadnego związku z obiektami jądrowymi”.

PB: No tak, i pewnie dlatego 3 lata od awarii wszystkie 48 reaktorów w Japonii stoi wyłączonych, co przynosi gigantyczne straty. Wiele z nich nie zostanie już uruchomionych nigdy, bo nie spełniają nowych standardów bezpieczeństwa – ich podniesienie oznacza zbyt wysokie koszty.

W Japonii także duża część mediów głównego nurtu bagatelizowała na początku sytuację w zniszczonej elektrowni. Specjalistów, którzy wskazywali, że mogło dojść do stopienia rdzenia w reaktorze, przemilczano. Z kolei prasa zachodnia, zwłaszcza ta bliska tabloidom, snuła nierzadko najbardziej katastroficzne scenariusze. Wspomnijmy też o reakcji Francji – kraju, który 75% swojej energii czerpie z atomu. Rząd francuski jako pierwszy wyczarterował samoloty do Japonii, by ewakuować swoich obywateli, jednocześnie podkreślając, jak bardzo energetyka atomowa jest bezpieczna… To wszystko pokazuje, jak trudno o racjonalne zachowanie w przypadku awarii w elektrowni jądrowej. Moim zdaniem to jeden z argumentów przeciw atomowi.

MW: Czy Fukushima nie spotęgowała jednak nieufności w stosunku do instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo energetyki jądrowej?

PB: W Japonii na pewno. Gdyby istotnie jedyną przyczyną katastrofy było rekordowe tsunami, to opór wobec energetyki jądrowej byłby teraz mniejszy. Przypomnijmy tu wielokrotnie powtarzane sformułowanie z raportu komisji parlamentarnej, że katastrofa była „man made”, czyli że wynikła z winy człowieka. Piszę w książce o teoretycznie możliwej sytuacji, że ktoś wciąż jest zwolennikiem atomu, ale nie w jego japońskim wydaniu. Wyszło tam po prostu na jaw, jak bardzo skorumpowany jest ten świat, w którym podtrzymywaniem mitu o absolutnie bezpiecznym atomie zajmowała się tzw. nuklearna wioska, czyli środowiskowe powiązania: koncernów energetycznych, polityki, mediów, naukowców i biurokracji.

Pamiętajmy jednak, że Japończycy nie mają monopolu na korupcję. Może się ona odtworzyć wszędzie, a jej skutki w przypadku energii jądrowej bywają szczególnie dotkliwe.

MW: Jak w praktyce funkcjonowała „nuklearna wioska”?

PB: W Japonii istnieje 9 firm energetycznych produkujących energię z atomu. (Największą jest TEPCO, która odpowiada za dostawy prądu do Tokio i sąsiednich prefektur.) Są to koncerny prywatne, jednocześnie monopoliści w wytwarzaniu i dystrybucji prądu na swoim obszarze. W przypadku monopoli państwowych możliwa jest przynajmniej jakaś forma kontroli, np. zmiana kierownictwa firmy wraz ze zmianą władzy politycznej. Japońscy producenci energii byli zaś – i w dużej mierze ciągle są – udzielnymi księstwami we własnym regionie, mogącymi swobodnie dyktować ceny energii (jedne z wyższych na świecie), nie przejmując się wysokimi kosztami działalności.

Na przykład federacja zrzeszająca wszystkie firmy energetyczne wydawała na reklamę ok. 1 mld dol. rocznie. Pytanie: po co, skoro funkcjonują one bez konkurencji? A były to właśnie fundusze przeznaczone w dużym stopniu na podtrzymanie działalności tzw. nuklearnej wioski: granty naukowe, ekspertyzy, ogłoszenia w gazetach i telewizji, sympozja naukowe, fundusze wyborcze polityków. Cel był jeden: podtrzymać w społeczeństwie pozytywny obraz energetyki jądrowej, a to oznaczało też eliminowanie nieprzychylnych opinii na jej temat i spychanie na margines stojących za nimi ludzi.

MW: Jak wyglądał państwowy nadzór nad prywatnymi firmami energetycznymi?

PB: Nie będzie wielką przesadą stwierdzenie, że elektrownie atomowe w Japonii były pod względem nadzoru bezpieczeństwa zostawione samopas. Oczywiście formalnie istniał organ regulujący – NISA – ale powiązania międzyludzkie tej instytucji czy szerzej – biurokracji ze światem firm energetycznych sprawiały, że nadzór stawał się iluzoryczny. W Japonii jest zwyczaj, że biurokraci po osiągnięciu pewnego wieku przechodzą z administracji do biznesu. W NISA pracują zatem ludzie, którzy w przyszłości będą chcieli przejść do spółek energetycznych na intratne stanowiska. Rodzi się więc pokusa, by nie uprzykrzać zanadto życia swojemu przyszłemu pracodawcy np. poprzez rygorystyczne egzekwowanie przestrzegania norm bezpieczeństwa. Tym bardziej, że w firmie energetycznej pracuje już były zwierzchnik tego biurokraty z NISA, czyli senpai (jap. starszy kolega). Ten nieformalny układ zależności w japońskiej kulturze nigdy do końca nie wygasa, a tutaj młodszy kolega kontroluje starszego.

Poza tym NISA była częścią ministerstwa gospodarki, z natury promującego energetykę jądrową. W istocie mowa więc o tych samych ludziach wymieniających się stanowiskami. Dochodziło do kuriozalnych sytuacji, kiedy to NISA, zamiast kontrolować, zajmowała się reklamowaniem energetyki jądrowej!

MW: W Polsce na długo przed otwarciem pierwszej elektrowni jądrowej mamy śledztwo korupcyjne w PGE Energia Jądrowa.

PB: Inwestycję szacowaną na 40-60 mld zł z istotnym udziałem państwa na pewno można zaliczyć do korupcjogennych. Raport Komisji Europejskiej z lutego 2014 r. pokazuje, że w Polsce korupcja to nadal poważny problem.

Oficjalny przekaz i uzasadnienie dla atomu mówi o jego konkurencyjności. A jeśli po latach okaże się, jak w wielu innych miejscach na świecie, że energia jądrowa jest dużo droższa niż planowano, to czy nie narodzi się pokusa, by oszczędzać na bezpieczeństwie? Taka sytuacja miała przecież miejsce w Japonii. Innym sposobem trzymania kosztów pod kontrolą było tam zatrudnianie do prostych (choć niebezpiecznych) prac ludzi upośledzonych. Za dniówki pracowali i wciąż pracują tam chorzy i bezdomni, w procederze macza palce jakuza, czyli japońska mafia.

MW: W Polsce przedstawia się energetykę jądrową jako czynnik modernizujący.

PB: No tak, czyli hołubione za gospodarkę Niemcy porzuciły proces modernizacji… Obecny często w mediach profesor fizyki stwierdził nawet, że 80 milionów Niemców oszalało. Osobom znającym język niemiecki polecam zatem w Internecie debatę, która odbyła się w Niemczech podczas podejmowania decyzji o odejściu od atomu. Trwała cały dzień, do okrągłego stołu zasiadła elita tego kraju, m.in. szefowie wielkich koncernów energetycznych, znani ekonomiści, był socjolog Ulrich Beck, osoby duchowne. Wymieniano argumenty i – pomijając ostateczną decyzję – daj Boże Polsce dyskusję na takim poziomie.

A u nas rząd komunikuje nagle, że zaczyna program budowy dwóch elektrowni atomowych, a teraz, po zaledwie trzech miesiącach, chodzą słuchy, że może się jednak z tego wycofać ze względu na koszty. Można by sądzić, że takie decyzje podejmowane są w oparciu o solidny rachunek ekonomiczny. Pachnie to wszystko kompletną amatorszczyzną.

Wracając do efektu modernizacyjnego energetyki jądrowej, mówiło się tak w Europie 40-50 lat temu. Wtedy atom był synonimem nowoczesności, nie teraz. Chyba że na bakier z nowoczesnością jest kilka krajów Europy Zachodniej, które nie chcą u siebie atomu. Jedynym sensownym argumentem za tym rodzajem energii jest bezpieczeństwo energetyczne kraju. Ale wtedy też trzeba kalkulować koszty, np. czy jest sens wydawać dziesiątki miliardów złotych na projekt, który po dekadzie zapewni nam kilka procent energii w ogólnym bilansie?

MW: Jak awaria wpłynęła na Japończyków?

PB: Fukushima podzieliła japońskie społeczeństwo. Rozpadały się rodziny, bo kobiety, bojąc się o potomstwo, porzucały dom rodzinny, przenosząc się w inny, bezpieczniejszy region kraju. Podział widać też w gronie naukowym, gdzie trwa spór o to, jaką dawkę promieniowania należy uznać za bezpieczną. Dochodziło do dyskryminacji ludności z Fukushimy w innych częściach kraju – bano się, że są oni napromieniowani. Ucierpiało rolnictwo, wielu Japończyków wciąż niechętnie kupuje żywność z Fukushimy i sąsiednich prefektur.

Minęły ponad trzy lata od katastrofy i życie musi toczyć się dalej. Poczucia niepewności łatwo jednak wymazać się nie da. Mówię tu generalnie o całej Japonii, bo z całkiem innymi problemami borykają się osoby z prefektury Fukushima, które musiały się ewakuować i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wrócą do porzuconych domostw. W książce wspominam o młodych ludziach z Fukushimy żyjących w strachu, czy kiedyś będą mieli zdrowe potomstwo.

MW: Jakie są perspektywy dla energetyki jądrowej po katastrofie w Fukushimie?

PB: W Japonii nie pracuje dziś żaden z 48 reaktorów. Jesteśmy chyba jednak w momencie, gdy ponowne uruchomienie części z nich wydaje się bardzo prawdopodobne. Rząd podjął właśnie decyzję, że atom będzie w przyszłości jednym z głównych źródeł energii. Tym samym przekreślono plany poprzedniej administracji o stopniowym odejściu od atomu. Pamiętajmy jednak, że większość społeczeństwa jest przeciwko energii jądrowej: jedni chcą się z nią pożegnać natychmiast, inni – rozłożyć ten proces w czasie.

Odczucia społeczne nie są formalnie wiążące dla rządu, musi się on jednak z nimi liczyć. Fukushima wywołała nie tylko traumę, ale i złość wśród Japończyków, zwłaszcza gdy na jaw wyszła korupcja japońskiej energetyki. Stąd pierwsze reaktory zostaną zapewne uruchomione na wyspie Kyushu – najdalej jak się da od Fukushimy. Ale i tak ponad połowa japońskich elektrowni atomowych może zostać przeznaczona do likwidacji, bo nie spełnia nowych standardów bezpieczeństwa. Uporanie się z tym jest niezwykle kosztowne, zwłaszcza w przypadku starych reaktorów.

Światowa perspektywa dla atomu jest zaś zróżnicowana. Wydaje się, że Europa, nawet jeśli powstają tu pojedyncze reaktory, falę entuzjazmu atomem ma już za sobą. Inaczej jest w Azji i Ameryce Południowej: Chiny, Indie, Brazylia, Arabia Saudyjska, Turcja planują budowę wielu reaktorów. Warto obserwować jednak losy transformacji energetycznej w Niemczech, one są w pewnym sensie laboratorium przyszłości.

MW: Zmienia się też podejście ludzi to energii, wolą płacić trochę więcej w zamian za poczucie bezpieczeństwa.

PB: Tak jest właśnie w Niemczech. A ja pamiętam sondaż w Japonii wśród małych i średnich przedsiębiorstw, z których większość również była gotowa płacić więcej za prąd, byle nie z elektrowni jądrowych. Oczywiście ta gotowość ponoszenia ekstra kosztów i w Niemczech, i w Japonii ma swoje granice. Za uruchomieniem elektrowni jądrowych w Japonii, oprócz samych koncernów energetycznych, stoi przede wszystkim świat wielkich korporacji – w tym banki, które warunkują kredytowanie energetyki powrotem do atomu.

À propos wyższych cen energii w Japonii, wspomnijmy też byłego premiera Kozumiego, w końcu konserwatystę, który po Fukushimie stał się przeciwnikiem atomu. Mówi on, że w przypadku transformacji energetycznej warto płacić więcej za prąd, bo odnawialne źródła energii niosą ze sobą też pewne przesłanie, wokół którego może zjednoczyć się japońskie społeczeństwo i w ten sposób wyjść z trwającego od lat marazmu.

MW: Czy praca nad książką zmieniła pana punkt widzenia?

PB: Pierwsza część mojej książki opisuje tragedię ludzi dotkniętych tsunami, druga to zmaganie się ze skutkami katastrofy w Fukushimie, w zakończeniu natomiast pozwoliłem sobie na osobistą refleksję na temat tego, czego dowiedziałem się po tragedii 11 marca 2011 r. i jak ona na mnie wpłynęła. Zaczynając zbierać materiały do książki, byłem ignorantem wobec energetyki jądrowej; dziś jestem przeciwko niej. Część argumentów już tu przedstawiłem, po resztę odsyłam do lektury.

Opracowanie Marta Śmigrowska, źródło: Zielone Wiadomości.


Udostępnij wpis swoim znajomym!



Podobne artykuły


Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej