więcej


Nauka o klimacie

Równia pochyła, czyli jak monopolizacja niszczy rynek energii i opróżnia naszą kieszeń (18118)

2015-01-20

Drukuj
galeria

Dla polskich koncernów OZE to źródło zarobku, dla niemieckich - groźna konkurencja. Na zdj. panorama Hamburga, fot. Thilo Hilbere, (CC BY-ND 2.0)

Rząd planuje dalszą konsolidację energetyki oraz konsolidację górnictwa z energetyką, jednocześnie z uporem blokuje rozwój OZE. Według Grzegorza Wiśniewskiego to może przynieść nie tylko wzrost cen prądu, ale też upadek energetyki.

Czy można wskazać kraj, w którym po 10 latach urynkawiania branży energetyki odnawialnej ceny energii ciągle rosną?
Czy mogą rosnąć ceny w branży, która wdrożyła wiele spektakularnych, światowych innowacji i która korzysta z technologicznej krzywej uczenia się?
Czy jest możliwym, aby – w restrykcyjnych warunkach udzielania pomocy publicznej UE – wsparcie kierowane do branży OZE (na rzecz ochrony środowiska) ostatecznie trafiało do sektora węglowego?

Na gruncie klasycznej myśli ekonomicznej trudno byłoby odpowiedzieć twierdząco na każde z ww. pytań, a tym bardziej na wszystkie pytania łącznie. Okazuje się jednak, że w warunkach monopolu państwowego wszystko to, co wygląda na herezję ekonomiczną, jest możliwe i jest realizowane w praktyce w pełnym zakresie pod szczytnymi sztandarami rzekomej ochrony rynku, niskich cen energii, konsumentów i klimatu łącznie. Można się obawiać, że energetyka odnawialna znów zostanie złożona w ofierze korporacjom energetycznym – wobec planów dalszego wspierania energetyki węglowej i zapowiedzianej konsolidacji państwowych koncernów energetycznych.

Monopolizacji ciąg dalszy

Rząd planuje kolejny etap konsolidacji krajowej energetyki oraz konsolidację energetyki i górnictwa. Zgodnie z regułami ekonomii kolejna konsolidacja energetyki w Polsce oznacza dalszy wzrost cen węgla i prądu dla konsumentów – przynajmniej do momentu rozbudowy połączeń międzynarodowych. Gdy w końcu zwiększone zostaną techniczne możliwości obrotu energii z UE, taka „konsolidacja” oznaczać może upadek całej krajowej energetyki, bo kosztów dalej już się nie da „przepychać” – w sensie czasowym – „do przodu” (na kolejne lata) i – w sensie strukturalnym – „do góry” (na bardziej naiwnych udziałowców naszych championów energetycznych i bezbronnych podatników). Dalsza konsolidacja oznaczałaby bowiem, że w celu zaopatrzenia w energię formalnie tworzymy „Rząd sp. z o.o.”, czyli ocieramy się o absurd...

Nie ma żadnej wiarygodnej teorii ekonomicznej, która dawałoby podstawy do twierdzeń, że upaństwowienie (monopolizacja) jest dobre dla konsumentów energii. Tymczasem pod hasłami „taniej energii”, w tym „obniżania kosztów wsparcia dla OZE” premier Tusk de facto prowadził renacjonalizację energetyki, na zasadzie „im gorzej w energetyce, tym większe uzasadnienie do ręcznego sterowania”.

Taniej znaczy drożej, czyli patologie polskiego rynku energii

Można by łatwo przywołać szereg zestawień międzynarodowych pokazujących, jak zmieniały się ceny energii w krajach, w których po 2007 roku postawiono na zróżnicowanie podmiotowe i technologiczne w energetyce oraz w tych, w których tworzono państwowe monopole. W całej UE koszty wytwarzania energii elektrycznej w latach 2008-2012 spadły o 4%, przy szybkim wzroście udziału energii z nowych, a więc początkowo droższych technologii OZE.

W tym czasie w Polsce ceny hurtowe energii elektrycznej wzrosły o 66%, ze 120 zł/MWh do 200 zł/MWh, przy wzroście wykorzystania OZE dokonanym w oparciu o najbardziej prymitywną, teoretycznie „najtańszą” technologie współspalania biomasy z węglem w elektrowniach będących w rękach koncernów energetycznych. Współspalanie w wydaniu krajowym to przykład znanej, klasycznej patologii, warto jednak dodać, że z niczym nieuzasadnionego wsparcia w latach 2006-2014 korzystały też zamortyzowane, duże elektrownie wodne – przede wszystkim 16 elektrowni należących do krajowych koncernów energetycznych, zbudowanych w latach 1912-1970 (po tym okresie tylko dwie zostały zmodernizowane – w latach 2001-2004).

Monopol na OZE

Co dla cen energii oznacza tworzenie polityki i regulacji „pod państwowe monopole”, najlepiej widać właśnie na przykładzie rynku energii z OZE. Wydawałoby się, że tego rynku nie da się zmonopolizować – niejako z definicji powinno na nim działać wielu niezależnych wytwórców, a ceny energii powinny tylko spadać. Według analityków banku LAZARD w latach 2009-2014 średnie koszty energii (LCOE) wytwarzanej w nowych technologiach OZE na świecie (perspektywa amerykańska) spadły o niemalże 60% w przypadku energetyki wiatrowej (z maksimum 350-500 zł/MWh w 2009 roku do 250 zł/MWh obecnie) i o niemalże 80% w przypadku elektrowni fotowoltaicznych (z ok. 1 000-1 200 zł/MWh do maksimum 260 zł/MWh).

Tymczasem w Polsce nawet ta nisza rynkowa została opanowana przez koncerny energetyczne, a ceny energii z OZE (suma cen energii i zielonych certyfikatów) cały czas rosną. W latach 2009-2014 średnia cena sprzedaży energii z OZE do sieci (ceny bieżące) wyniosła 188 zł/MWh. Średnia wartość opłaty zastępczej wyniosła 281 zł/MWh, a średnia wartość certyfikatu w transakcjach pozasesyjnych – 242 zł/MWh. Oznacza to, że więksi inwestorzy mogli liczyć na przychody rzędu 420 zł/MWh. W latach 2006-2014 średnia cena płacona efektywnie za energię z OZE w Polsce wzrosła (!) o 6%.

Rynek OZE w Polsce jest słabo rozwinięty – liczba podmiotów jest niewielka, 90% rynku znajduje w rękach państwowego monopolu. W takich warunkach wprowadzono z założenia „rynkowy” system wsparcia energii ze źródeł odnawialnych (system zielonych certyfikatów), co de facto blokuje inwestycje w nowe technologie o spadających kosztach i utrudnia dostęp do rynku niezależnym producentom energii. Regulacje utrwalają strukturę uczestników rynku, w której coraz bardziej dominują koncerny państwowe będące jednocześnie przedsiębiorstwami zobowiązanymi do odpowiednich udziałów energii z OZE (jako sprzedawcy energii – spółki obrotu) i zarabiającymi na certyfikatach (jako spółki wytwórcze).

Zupełnie inaczej sytuacja przedstawia się np. w Niemczech, gdzie obowiązuje system stałych taryf (ang. feed-in tariff, FiT) na odbiór energii z OZE. Taryfy uzależnione są od mocy źródła i technologii, system preferuje innowacyjność i tworzy rynek niezależnych producentowi energii. W takich warunkach, pomimo że nowe technologię oznaczają to też wyższe koszty początkowe, średnie taryfy FiT na energię w latach 2009-2014 spadły o ponad 50-70%. Najbardziej spektakularnie z początkowo najdroższych źródeł fotowoltaicznych (taryfę obniżano czterokrotnie, aż zrównała się z taryfami dla źródeł wiatrowych).

OZE ratuje węgiel

W efekcie prowadzonej polityki w Polsce mamy niemal najwyższe w UE ceny za energię z OZE, niemal najmniejszą w Unii liczbę technologii obecnych na rynku (brak różnorodności technologicznej) i niewielką liczbę instalacji (trzy rzędy wielkości mniej wytwórców energii z OZE niż w Niemczech). Nosi to znamiona czystego monopolu tworzonego zupełnie nieoczekiwanie w ramach unijnych ram deregulacyjnych. Dlaczego tak się dzieje?

Polski rząd tak tworzy regulacje, aby państwowe koncerny energetyczne mogły, także w przypadku OZE, korzystać z renty monopolistycznej i zawyżonych kosztów systemu wsparcia. Chodzi tu nie tylko o dotychczasowe nadmiarowe wsparcie dla współspalania i energetyki wodnej, ale o dalsze wspieranie wąskiej grupy technologii wielkoskalowych, w które inwestować mogą koncerny – w tym duże elektrownie na biomasę, współspalanie „dedykowane” i duże farmy wiatrowe. Temu służyć będzie ustawa o OZE, z uchodzącym za „rynkowy” (podobnie jak zielone certyfikaty) systemem aukcyjnym, wprowadzanym za wcześnie na ułomnym rynku, na którym zostanie kilku zaledwie liczących się graczy. System wsparcia OZE ma bowiem w zamyśle rządu dalej kompensować coraz bardziej oczywiste straty koncernów na rynku generacji węglowej i w praktyce stanowić dofinansowanie węgla. Okazało się, że wsparcie dla OZE stało się dla polskich koncernów furtką do windfall profits (nadzwyczajnych zysków) i jednocześnie okazją do obejścia ograniczeń UE w dostępie do pomocy publicznej. Wystarczy prześledzić wyniki spółek energetycznych (nasze cztery narodowe koncerny) zajmujących się wytwarzaniem energii, aby dostrzec, że w latach 2008-2013 zarabiały na energii ze źródeł odnawialnych – odwrotnie niż w krajach UE stawiających na rynek i niskie ceny energii z OZE, gdzie duzi wytwórcy tracili.

(Nie)bezpieczeństwo energetyczne

Jak widać na przykładzie niemieckim, właściwa polityka na rzecz rozwoju źródeł odnawialnych prowadzi nie tylko do spektakularnego i trwałego spadku cen energii z OZE, ale także cen wytwarzania energii i cen hurtowych. Jednak Polska nie jest jedynym krajem, gdzie koncerny energetyczne wywierają silny wpływ na regulacje, co prowadzi do podobnych jak u nas skutków. Do krajów realizacyjnych podobną do naszej politykę zaliczyć można Czechy – targane skandalami także na rynku OZE (co przekłada się na wysokie koszty energii z OZE), wyspiarską Wielką Brytanię, z organiczną wymianą energii z zagranicą i także dużym wpływem koncernów na regulacje oraz tradycyjnie już najwyższymi kosztami energii z OZE w UE, ale także „wyspowe” kraje pozaeuropejskie, takie jak Japonia. W ub. roku spotkałem się z premierem Naoto Kan, który był szefem rządu w czasie katastrofy atomowej w Fukushimie. Zapytany o ostateczne przyczyny katastrofy (ujawnione w wyniku śledztwa parlamentarnego), odpowiedział, że to wcale nie tsunami, tylko związki polityków z państwowym koncernem energetycznym TEPCO (polityczne rady nadzorcze, dywidendy i tyrania bieżących wyników, zamiast wydatków na podniesienie bezpieczeństwa jądrowego). Jego zdaniem państwowe koncerny nie tylko nie zapewnią taniej energii, ale – ze względu na bieżące polityczne cele partii rządzących – nie dają też bezpieczeństwa energetycznego.

Dziwnym wydaje się to, że kręgi naukowe, postępowe środowiska polityczne, organizacje sektora OZE i organizacje konsumenckie biernie się przyglądają działaniom polskich polityków (niezależnie od ich czasami dobrych intencji), którzy OZE traktują jako źródło bieżącego dofinansowania dla koncernów węglowych. Zobowiązania unijne w zakresie OZE realizują tak, by podtrzymać przy życiu energetykę węglową. To błędne koło i droga donikąd, bo doprowadzi do upadku starej branży, bez perspektyw na rozwinięcie nowej (czyli przy braku realnej alternatywy). Maleją szanse na wyrwane się ze spirali nieefektywności i utraty konkurencyjności całej energetyki.

Źródło: Grzegorz Wiśniewski, http://odnawialny.blogspot.de. Opracowanie, wytłuszczenia i śródtytuły: Marta Śmigrowska


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią




Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej