Biblioteka

Rozwój przestrzenny w Polsce - historia prawdziwa (21551)

2020-10-28

Drukuj
galeria

…no więc postanowiłam przeprowadzić się z miasta na wieś, co by dzieciom zrobić dobrze.” Osobiste opowiadanie o chaosie przestrzennym w Polsce. Historia prawdziwa.

Mój pierwszy dom

Kupiłam działkę w Zalesiu, malowniczo położonej miejscowości o statusie wsi. Działka położona była przy drodze powiatowej, jednej z głównych ulic. Kupiłam projekt domu i wystąpiłam do starostwa o warunki zabudowy.

Absurd nr 1. Moja działka, tak jak i inne działki do niej przyległe, była działką leśną. Po lewej stronie miałam sąsiada – nowo wybudowany dom, po prawej boisko szkolne, a z tyłu graniczyłam z działką, na której stał nieco starszy dom. Po przeciwległej stronie ulicy również stały domy. Okazało się jednak, że nie dostanę ani warunków zabudowy ani pozwolenia na budowę, ponieważ Zalesie (w owym czasie) nie posiadało planu zagospodarowania przestrzennego. Naturalnie wydawało mi się to absurdalne – bo kupiłam działkę budowlaną na której nie można budować i wtopiłam sporo pieniędzy, i kuriozalne, bo jak to jest, że wokół stoją wybudowane domy choć nie ma planu, a ja nie mogę budować, choć to zrobili inni. Jednak na starej, bardzo starej mapie, odnalazłam moją działkę z naniesionym na niej „czymś”. To „coś” to była chyba budka (?) o wymiarach 2m x 2m, której położenia na działce nie można było nawet rozpoznać. Ale na mapie była. Absurd nr 2: poszłam z tą mapą do starostwa, i dostałam warunki rozbudowy.

Absurd nr 3. Dostałam warunki rozbudowy, ale nie mogłam budować bo musiałam udowodnić, że jest na niej mniej drzew niż było. Rozporządzenie Ministerstwa Ochrony Środowiska okazało się również surrealistyczne. Leśniczy (a raczej jego żona) miał firmę zajmującą się wycinką drzew.  Zatem leśniczy liczył drzewa, a żona wycinała te, których nie liczył. Dom wybudowałam.

Historia budowy mojego drugiego domu, była mniej irracjonalna, za to zmuszająca do zastanowienia się gdzie leży zdrowy rozsądek.

Mój drugi dom

Kupiłam we wsi Jesówka dom w stanie surowym. Stan surowy był po to, aby nie przechodzić ponownie drogi przez mękę przy załatwianiu pozwolenia na budowę. Dom położony jest przy ulicy gminnej. Cała wieś Jesówka z lotu ptaka wygląda jak materiał pocięty na długie wąskie wstążki. Ludzie mieszkający tu, dostawali od rodziny kawałek ziemi na polu i tam sobie coś (jakieś domostwo) budowali nie pytając nikogo o zdanie i pozwolenie. Domy budowano coraz głębiej i dalej. Jasiek stawiał dom koło Zdzicha, a koło niego Marcin. Bez planu, bez zamysłu, bez pojęcia. Tak powstały domy, do których prowadziły drogi w najlepszym wypadku 3 metrowej szerokości. Przy zakupie mojego domu przeszłam procedurę dzielenia, następnie łączenia i następnie dzielenia działek, aby zrobić z działki w miarę kwadrat. Gdy się to udało myślałam, że i inne sprawy będą przebiegały pomyślnie. Ulica przy której stoi mój dom rozpoczyna się jako 3 metrowa droga, następnie rozszerza się do 4 metrów i składa się w tym szerszym miejscu z dwóch działek. Jedna jest działką gminną, druga, o szerokości 1 m, została oddana w wieczyste użytkowanie każdorazowemu właścicielowi nieruchomości do której przylega.

Kłopoty z mediami

Gdy się sprowadziłam, w pierwszej kolejności wystąpiłam o przesunięcie słupa energetycznego, który stał na ulicy. Dokładnie: stał na skrzyżowaniu ulic - nie przy ulicy, gdzieś w granicy ogrodzenia, a na środku – tak, że przejazd był bardzo utrudniony i to do tego stopnia, że drugi słup energetyczny stojący w odległości kilku metrów od niego (!) był ustawicznie uszkadzany przez ciężarówkę parkującą obok. Udało się przesunąć słup po interwencji gazety (nagłośniłam sprawę) na fali „ kiełbasy wyborczej”. Następnie spowodowałam doprowadzenie gazu, a w roku 2008 napisałam pismo do burmistrza w sprawie budowy drogi. Otrzymałam odpowiedź, że niestety droga przy której mieszkam, nie ma wszystkich mediów, więc budowa drogi musi poczekać. W 2009 roku została wybudowana kanalizacja, co mnie ucieszyło dodatkowo, bo sąsiad przestał wylewać swoje szambo pod mój płot, i ponadto, sądziłam, że jeśli jest kanalizacja, to droga zostanie wybudowana.

Jak dojadę?

Napisałam kolejne pismo. W rozmowie ustnej z urzędnikami dowiedziałam się, że sami jesteśmy sobie winni (my- czyli mieszkańcy Jesówki), że tak postawiliśmy domy, to znaczy że nie przeznaczyliśmy ziemi na szersze ulice. To miał być argument, że drogi są za wąskie, aby je budować. Warto tu dodać i podkreślić, że ci sami urzędnicy, którzy legalizowali samowolę budowlaną godząc się na wąskie ulice, i nie godząc się budowę dróg tym samym  zepchnęli odpowiedzialność za tę legalizację na właścicieli.

Napisałam kolejną petycję o budowę drogi popartą podpisami mieszkańców. W tym samym czasie w pobliskich wsiach (Wólce Kozodawskiej), w których mieszkali jacyś ważni obywatele (nie powiem o kogo chodzi), roboty drogowe i budowy dróg przebiegały bez trudności. Dostałam pismo od burmistrza, że plan budowy mojej ulicy zostanie wzięty pod uwagę w przyszłym roku. Napisałam kolejne pismo, po tym jak minął kolejny rok, argumentując, że brniemy w błocie, psujemy  samochody, nie można wyjść z wózkiem, itd., a zagęszczenie domów jest duże (dużo większe niż Zalesiu, które sukcesywnie asfaltowano), że płacimy tak samo podatki, a nic w naszej sprawie się robi.  Otrzymałam odpowiedź, że niestety drogi są niewykupione. W tym czasie powołałam do życia drogę łączącą wszystkie drogi w Jesówce, nadałam jej nazwę zainspirowana nazwą ulicy w osiedlu zaprzyjaźnionego architekta (nie powiem o kogo chodzi).

Napisałam podanie o budowę mojej drogi, prosząc aby drogi zostały wykupione, oraz zwróciłam uwagę że moja ulica, która jest najszerszą w Jesówce należy do gminy i nie potrzeba jej wykupywać. Tym razem dostałam odpowiedź, że droga jest zbyt wąska i nie jest przewidziana jej budowa, a w ogóle to nie jest gminna. Nie pamiętam, który to był rok. Ostatnia odmowa argumentowana była nowym prawem, które mówi, że droga nie może być węższa niż 5, czy 6 metrów, co nie ma już znaczenia.

Absurd za absurdem

W tym czasie wąskie drogi, podobne do mojej ulicy, np. w Mysiadle, zostały starannie wybrukowane, między innymi z moich podatków.

Z tej całej historii wynika, że nie ma żadnej logiki w sferze urbanistyki, począwszy od legalizowania samowoli i manipulowania prawem, do braku dobrej woli urzędnika i ustawodawcy.

Resztę wniosków wyciągnijcie sobie sami.

 

Źródło: Artykuł jest oryginalną wersją osobistej historii pani Basi ze stron 79 raportu "Time to reach for the moon" European Environmental Bureau, przygotowanego w ramach projektu Make Europe Sustainable for All, dofinansowanego ze środkow DEAR Komisji Europejskiej. Zobacz raport.


Udostępnij wpis swoim znajomym!



Podobne artykuły


Podziel się swoją opinią




Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej