Polecane publikacje

Rowerem do Brukseli – relacja (12878)

2011-07-09

Drukuj

Rusz się! Od tego ruszania (głową) zawsze się wszystko zaczyna. A później trzeba pomysł zrealizować. Tak było i tym razem. Bez życzliwości i pomocy wielu partnerów, patronów, przyjaciół, Dominik Dobrowolski nie miałby tyle motywacji i możliwości, aby w rowerowo-ekologiczny sposób zainaugurować prezydencję Polski w Unii Europejskiej. Udało się, dotarł na rowerze z Wrocławia do Brukseli.

Właśnie od 1 lipca, tak symbolicznie, my wszyscy, każda Polka i Polak, staliśmy się prezydentami w Unii Europejskiej. To nie tylko prestiż, ale i obowiązek, aby przez te pół roku (później też) zrobić coś dobrego dla Ziemi.

Ja zrobiłem ten pierwszy ruch, wskoczyłem na siodełko i z hasłem "Stop CO2 – Rusz się" przez pogórze kaczawskie, drezdeńskie zachodnie wichury, przekraczając Ren, chowając się w belgijskich strumykach przed 46 st. upałem, po 1,5 tys km dotarłem do Brukseli. Polska prezydencja to dobra okazja, aby namawiać do bardziej ekologicznego transportu, powszechnego recyklingu i zwyczajnego, codziennego oszczędzania energii. Tak, aby ekologia, ekonomia i zdrowy rozsądek wzajemnie się wspierały, a nie sobie zaprzeczały. Dziękuję głównym partnerom wyprawy: koncernowi energetycznemu FORTUM, firmie TETRA PAK oraz programowi REKARTON. W wyprawie pomagała mi także Fundacja PlasticsEurope Polska. Patronowali mi m.in. Parlament Europejski, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Polski Komitet Olimpijski. Dziękuję wszystkim Patronom, Przyjaciołom, Sympatykom, którzy podczas mojej trasy trzymali kciuki i pomagali mi informacyjnie, organizacyjnie, logistycznie i medialnie.

Proszę, "ruszajmy się" i zacznijmy od ruszenia głową. Od tego zawsze wszystko się zaczyna! Poniżej krótkie codzienne relacje z wyprawy. Opis wyprawy i zdjęcia także na stronie cycling-recycling.eu.

Bruksela_ekologia


I dzień. Wrocław – Lwówek Śląski (15.06.2011 r.)
Konferencja prasowa na start na ul. Świdnickiej wyszła bardzo dobrze. Kilkunastu dziennikarzy z zaciekawieniem wypytywało o cele i plany wyprawy. Rozmowa z mediami, to była doskonała okazja, aby przemycić trochę ekologicznych postulatów. Dziękuję wszystkim dziennikarzom! Cudowny dzień, bocznymi dróżkami, przez kaczawskie pagórki po przejechaniu 130 km, wylądowaliśmy w genialnym miejscu, kilka k. przed Lwówkiem Śląskim: źródełko, sklepik wiejski z akurat 4 oszronionymi butelkami napoju chmielowego i trawnik pod namioty. Po pierwszym pełnym wrażeń dniu zasnąłem jak suseł. P.S. Do mojej wyprawy przyłączył się Janusz z Ostrowa Wielkopolskiego. Słuchając mojej rozmowy z Henrykiem Sytnerem w Trójce postanowił zmienić kierunek ze wschodu na zachód i zamiast Bieszczad wybrał Brukselę. Też na B.

II dzień. Bautzen
122 km z prawie Lwówka Śląskiego pagórkami, w 35 st. C, w deszczu, do Bautzen. Na granicy pożegnalna kąpiel w Nysie Łużyckiej. Z granicy same rowerowe ścieżki. Raj dla rowerzystów! Ostatecznie wylądowaliśmy w lesie k. Bautzen. Noc pełna atrakcji. Pioruny waliły do 4 rano.

III dzień. Meissen
Rąbało i lało przez całą noc. Za to dzień cudowny, może za bardzo, bo spiekłem się na raka.
Poranek bardzo wietrzny, dla rowerzystów niezbyt, ale dla turbin wiatrowych idealny – naliczyłem ich ok. 100 (tyle samo zrobiliśmy km) od Bautzen, przez Kamenz, Konigsbruck, Meissen. Dachy szkół, stodół, magazynów całe w solarach! Kiedy my doczekamy takich czasów? Dotarliśmy do Piskowitz nad małą rzeczkę.

IV dzień. Zeitz
Jeszcze o dniu wczorajszym słowo. Spełzły plany spania nad rzeczką w Piskowitz. Przyszła lokalna właścicielka całej wsi i 800 ha kukurydzy, i zaprosiła nas na swój trawnik. Później bawiliśmy się z połową wsi na festynie z okazji 600-lecia Piskowitz. Właścicielka z chęcią pokazała mi swój śmietnik... miała 10 pojemników do segregacji. Po porannej kawie ruszyliśmy pod wiatr. Mordęga. Naliczyłem 300 turbin. Przez Dobeln, Geithain dotarliśmy do Zeitz i nad brzegiem Weisse Elster rozbiliśmy się w ostach. Dziś 113 km. P.S. Oprócz wiatru naszą trasę spowalniają skutecznie przydrożne czereśnie.

V dzień. Magdala
Trochę wstyd za tę niedzielę. Mógłbym wszystko zwalić znów na wiatr, deszcz, czereśnie, a nawet na popsute Janusza kolano. Zaledwie 70 km z łąki nad Weisse Elster przez Jene do Magdala.

Ale po kolei. Podczas jednego oberwania chmury schowaliśmy się w stodole. Za chwilę dojechał inny rowerzysta Hartmud. Tego samego rowerzystę spotkaliśmy 20 km dalej na rogatkach Jeny. Wylądowaliśmy w lokalnym browarze produkującym w piwnicach, chyba najlepszy porter na świecie. Dalszy ciąg do przewidzenia. Hartmut zaprosił nas na swój trawnik. Objedzeni szparagami jego żony Sabiny, zasnęliśmy jak dzieci. P.S. Syn Hartmuta studiuje w Jenie ekologię. Zatem o kolejnego więcej! Oby tak dalej!

VI dzień. Eisenach
Po garnku czarnej kawy i kanapkach przygotowanych przez Sabinę, o 7 ruszyliśmy na Weimar. Mijaliśmy setki dzieci, które na rowerach pruły do szkół. Postanowiliśmy zboczyć z trasy i przez pola dotrzeć do Erfurtu (piękne miasto, gdzie tramwaje, rowerzyści i piesi potrafią mijać się bezszelestnie na wąskich uliczkach). 20 km jechaliśmy 4 godziny. Później richtung nach Gotha, niestety w deszczu. Trochę nam psyche siadło, ale przeciwdeszczowo okutani dalej mozolnie pojechaliśmy na zachód... I wtedy pojawił się anioł. Z 15 km przed Eisenach zatrzymała się dziewczyna w starym golfie (taki samochód, a nie sweter), dając nam 2 euro (na wodę i jedzenie, do czego namawiała tabliczka na rowerze Janusza). Wzięliśmy, ale w zamian dałem jej duuużą czekoladę. Anioł doradził nam nocleg w niedalekiej komunie Siloach. Pojechaliśmy, rozłożyliśmy się w baraku. Cudowny, długi i gorący prysznic poprawił mi nastrój. Swoją drogą to już półmetek, 600 km z Wrocławia (a dziś 80 km).

VII dzień. Alsfeld
No, wreszcie przyzwoity dystans: 121 km, z baraku z kuną, która rajbrowała w nocy dotarliśmy do jęczmiennego pola, gdzieś 10 km przed Alsfeld. Dzisiaj zygzakiem ścieżkami przemierzaliśmy thuryngenskie i hessenskie lasy, pagórki i rzeki. Za nami granica DDR i wciąż widoczna w architekturze i jakości dróg historia podziału jałtańskiego. Pogoda w kratkę. Zdrowie nie, tzn. OK. Rowery odpukać. P.S. Jeszcze słowo o wczorajszej komunie – to takie eko centrum dla młodzieży – śmialiśmy się z Januszem, bo razem mamy blisko 100, zatem poczuliśmy się tam wyjątkowo młodzi.

VIII dzień. Biedenkopf
Dostałem dziś za swoje! 2 razy przebite przednie, jedno mocne lanie z prądem, koziołek, bulgotanie w brzuchu... ale finał wymarzony: długa kąpiel w rzece Lahn 10 km od Biedenkopf, gdzie rozbiliśmy obóz. W sumie marne ale jakie 80 km. P.S. Dla Lahn stworzone są duże poldery zalewowe, na których nie wolno, rzecz jasna, się budować, nie ma też wałów. Całkowicie inaczej niż w Polsce, gdzie politycy ogłupiają ludzi wmawiając, że wały ochronią ich przed powodzią.

IX dzień. Betzdorf
Dzisiaj krwawa stówa, zakończona na polu przy rzece Sieg (co po niemiecku oznacza „zwycięstwo”). Od godziny 6 do 8 cudowny, słoneczny poranek wśród ścieżek południowej Westfalii. Później nieustanne lanie, aż do bielizny. Trochę psyche siada. Za sobą już tysiak. Sukces uczciliśmy kebabem u Turka w Betzdorf (5 km dalej rozbiliśmy namioty). Wokół mnóstwo niemieckich dziadków na rowerach lub z balkonikami i tłumy dzieci emigrantów. P.S. W Niemczech bardzo duża część opakowań jest objęta kaucją, stąd puszek ani butelek pet nie ma w rowach. Naśladujmy!

X dzień. Bonn
Dotarliśmy do Bonn 5 razy moknąc i 5 razy schnąc. Cudo trasa wzdłuż Sieg, czasami z polnej przemieniała się w górską z kamolami, więc rowery pchaliśmy. Max. 90 km, ale kompletnie zrąbani. Woda w Renie ciepła jak w basenie. Trzeba tylko uważać na barki, bo masa ich! P.S. Odkryliśmy, dlaczego kompas wariował wpuszczając nas nie raz w maliny... to przez aparat fotograficzny, który swoimi bateriami zmieniał pole magnetyczne...

XI dzień. Heimbach
Bonn żegnało nas zapachem kwitnących lip, płacząc rzęsiście. Choć ścieżek rowerowych tu więcej niż w całej Polsce, to przez 2 godziny przebijaliśmy się przez industrial na łono natury. Dzisiejszym celem był niemiecko-belgijski naturpark w bajkowym Heimbach. Na rzece Rur stworzono elektrownię, jezioro wśród kilkusetmetrowych gór. Umiejętnie połączono ochronę przyrody, turystykę i produkcję energii bez CO2. Nocujemy nad Rurą – kąpiel była jednym z najbardziej extremalnych wyczynów dzisiejszego dnia.

XII dzień. Maastricht
Holandia/Belgia przywitała nas górzyście, słonecznie i po francusku – tyle dobrego. Drogi "route degradee", za dużo płotów i drutów, za mało wolnej przyrody, i niestety śmieci w rowach i brak ścieżek rowerowych – to rozczarowanie! Mimo wszystko pruło się wspaniale. Dotarliśmy nad kanał nad Vise (15 km na południe od Maastricht). Obok wylegują się gęsi i kaczki.

XIII dzień. Leuven
Czym bliżej Brukseli drogi nieco lepsze, a i ścieżki dla cyklistów się pojawiły. W południe było 46 st. C! A tu lasu, strumyków jak na lekarstwo. Po ogniach piekielnych, kilku kąpielach w rowach i na stacjach benzynowych, dotarliśmy nad kanał k. Leuven, rozbijając się na trawniku miłego żabojada (nad nami pas nalotowy). Godzina 21.30 idziemy pływać do kanału.

XIV dzień. Bruksela
Żabojad o szóstej wyruszył na wschód do Diseldorfu, a my odwrotnie, jak klasyk Wałęsa mówi – o 360 stopni. Do Brukseli zaledwie 30 km. Najbrzydsza droga, dziurawa, bez ścieżek, coś a la Janki – Warszawa. „Wielki żal”, jak mówi moja 15-letnia córka. Dziś też żar z nieba się lał. Gdyby tylko ludzie korzystali z tego żaru, to żadne kopalnie, szyby i atomówki nie byłyby potrzebne. Naturalnie wylądowaliśmy w eco-hostelu dla młodzieży, jak przystało na nasze roczniki i moje zboczenie, w kamienicy, w której malował Van Gogh. Jutro zdobywam Parlament Europejski. Może kogoś namówię na "Stop CO2 – Rusz się". P.S. Pociągi z Brukseli do Niemiec nie chcą brać rowerów! Ale wiocha! Kombinuję, jak tu wrócić do Wrocławia. Może przez Amsterdam...

XV dzień. Bruksela
Dzisiaj przypuściłem szturm na Parlament Europejski. Najpierw spotkanie z p. prof. Danutą Hubner i inspirująca rozmowa na temat ekorozwoju regionów, szczególnie doliny Dunaju. W Parlamencie miałem przyjemność także spotkać i porozmawiać o mojej wyprawie z p. prof. Leną Kolarską-Bobińską, odpowiedzialną w "babskim" gabinecie cieni za środowisko. Później spotkanie z zespołem ds. eko w polskim przedstawicielstwie przy Unii Europejskiej i rozmowa o priorytetach prezydencji. Sam budynek bardzo eko: inteligentne zarządzanie energią, rekuperacja (odzysk ciepła). Koniec dnia klasycznie włóczę się po starym mieście. Ponoć można tu zjeść mule z pietruszką naciową. P.S. 30 czerwca o godz. 10.00 zapraszam na ekokonferencję prasową przed Parlamentem Europejskim. To będzie koniec wyprawy. Później pociąg do Polski z przesiadką w Amsterdamie.

XVI dzień. Dobrowolski Go Home! (30.06.2011 r.)
Konferencja prasowa przed Parlamentem Europejskim zakończyła wyprawę "Stop CO2 – Rusz się!" Dziękuję za udział w konferencji sojusznikom wyprawy z polskiego przedstawicielstwa przy UE, z biura europosłanki prof. Danuty Hubner, dyrektorowi Fundacji PlasticsEurope Polska i dziennikarzom – korespondentom: Eski, Wawy i Voxu oraz PAP-u, onet.pl i TVP info. Jutro rusza prezydencja, pamiętaj „Stop CO2 – Rusz się!”.

Portal ChronmyKlimat.pl był patronem medialnym wyprawy.

Więcej na jej temat w dziale "Patronaty".


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej