Polecane publikacje

Filozoficznie o konieczności magazynowania OZE (14819)

2012-10-01

Drukuj

Dyskusja wokół drugiego, oficjalnego projektu ustawy o OZE toczy się wokół interesów branżowych, których synonimem są wysokości współczynników korekcyjnych, wysokości taryf na energię z mikroinstalacji, konieczności indeksowania inflacją w nieskończoność opłat zastępczych i ceny energii z jednoczesną możliwością sprzedaży jej po wyższej cenie na rynku. Wersja 2.0 projektu nie jest już krytykowana całościowo. Krytykowane są tylko jej elementy, ale w ramach systemu, jaki sam projekt stworzył.

Prawie nikt już nie mówi o tym, czego w projekcie ustawy nie ma. Wyjątkiem jest prezes URE Marek Woszczyk, który w wywiadzie dla WNP mówi, że brak w systemie wsparcia technologii magazynowania energii elektrycznej. Twierdzi: "Skoro wsparciu podlegać mają takie technologie, które nie gwarantują przewidywalnej generacji energii, to również wskazane byłoby przekazanie inwestorom czytelnego sygnału, że na rynku jest miejsce dla swego rodzaju stabilizatorów generacji nieprzewidywalnej, głównie wiatrowej i solarnej". I dodaje: "Cieszę się z przepisów dotyczących wsparcia dla mikro- i małych źródeł wytwórczych oraz przewidywanych dla nich ułatwień takich, jak brak opłaty przyłączeniowej czy możliwość rozpoczęcia działania bez konieczności uzyskiwania koncesji. Tego typu rozwiązania są zgodne z jednym z filarów strategicznych regulacji, którą zamierzam prowadzić, a mam tu na myśli promowanie rozwoju energetyki rozproszonej w środowisku sieci inteligentnych". Wszak inteligencja sieci polega właśnie na dostosowaniu podaży i popytu, a tego nie da zrobić bez jakiejś formy magazynowania i bilansowania w czasie.

Warto zauważyć, że znacznie gorsza pierwsza wersja projektu ustawy o OZE (z grudnia ub. roku) w kwestii aktywnego podejścia do problemów magazynowania i bilansowania, przynajmniej teoretycznie (w praktyce proponowane rozwiązania by nie działały) była bardziej przewidująca. Co prawda tylko w odniesieniu do mikroinstalacji, którym dawała priorytet o ile minimum 70% energii wyprodukowanej byłoby zużywane na potrzeby producenta – prosumenta. Przy dużej liczbie mikróźródeł ta zasada mogłaby odciążyć sieć i koszty jej rozbudowy (też niestety ograniczyć szybki wzrost zielonej mocy). Jeżeli chodzi o "duże" źródła OZE, to przyzwyczaiły się do przerzucania kosztów bilansowania na "system energetyczny", czyli na konsumentów energii i udają, że problemu nie ma.

Pamiętam dyskusję sprzed 10 lat, gdy wraz z obowiązkiem odbioru energii z OZE i ideą wprowadzenia zielonych certyfikatów (później niepotrzebnie nazwanych świadectwami pochodzenia, z czego wyszedł nieszczęśliwy skrót – ŚP) powstała możliwość z jednej strony uznania za koszt uzasadniony prognozowania dobowo-godzinowego, a z drugiej mniejszego (na początku) lub większego związania ceny odbieranej zielonej energii z rynkiem bilansującym. Opór środowisk OZE (w szczególności energetyki wiatrowej) był jednak wtedy olbrzymi. Wszyscy doszli szybko do wniosku że "pierwszy milion trzeba ukraść" (taka była wtedy opinia – autorstwo tej prowokacji przypisywano Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu – o naturze start up'ów :)), a potem... potem zobaczymy.

Problem także i tu wyjdzie np. przy opracowywaniu kolejnej "instrukcji ruchu w sieci" (tzw. IRiESP). Środowiska energetyki odnawialnej też na swoją korzyść interpretują istotę ŚP jako wartości materialnej niemalże stałej w cyklu rocznym i wieloletnim, oderwanej od kosztów, rynku (i wartości ekologicznej też). Energii z OZE nie można magazynować (pierwotnie utrwalony u nas paradygmat), ale można magazynować papiery – ŚP (bez wliczonych, tu odjętych, kosztów magazynowania). Czyli ŚP ma wymiar pieniężny, ale oderwany od realnej wartości ekologicznej i funkcjonalnej. Ponoć to właśnie (i możliwa gra stojąca za tym) miało być synonimem "rynkowego podejścia". Owszem, można i tak, ale co z tego ma gospodarka czy konsument energii?

Nauczyliśmy się przerzucać koszty energii bez jej magazynowania i bilansowania na innych (niech się "ktoś" potem martwi), a ew. zyski ze zmagazynowanych papierów "wartościowych" zatrzymywać dla siebie (nawet jeśli to wysoce ryzykowne, choć dla niektórych sama gra lub obietnica wygranej są sexy). Idzie w tym o to, jak wycenić wartości ŚP (też w zróżnicowanych taryfach FiT), a w tym wartość ekologiczną danego OZE w całym systemie i w dłuższej perspektywie. I jak długo taki ułomny system, ślepy na niektóre koszty może trwać i jak odblokować działania naprawcze? Jak spowodować, aby rynek zaczął szukać rozwiązań, a OZE mogły się w przyszłości nie gorzej niż obecnie i bez systemowych barier i ograniczeń rozwijać?

Problem jest nieco filozoficzny, bo system trwa. Pomimo ukrytych kosztów w bieżącej gospodarce (i ew. korzyści indywidualnych) trwał dekadę i może przetrwać jeszcze jedną. Obiecujący filozofujący ekonomista czeski Tomas Sedlacek w swojej najnowszej, zajmującej książce "Ekonomia dobra i zła" (wyd. Studio Emka 2012) doszukał się analogii pomiędzy energią, pieniądzem i magazynowaniem oraz przerzucaniem kosztów w czasie i przestrzeni. Postrzegając pieniądze (dające się magazynować i przenosić w czasie) jako energię, pisze tak: "(...) możliwe jest odzieranie przyszłości z energii w celu uzyskania korzyści teraźniejszych. Energię z przyszłości do teraźniejszości przenosi dług, ale oszczędzanie prowadzi do akumulowania (magazynowania) energii z przeszłości i przesyłaniu jej do teraźniejszości. Polityka fiskalna i pieniężna to nic innego jak zarządzenie (tą) energią". I dodaje, że wzrost gospodarczy można z łatwością osiągnąć przez zadłużenie, ew. zmiany stóp procentowych. Pokazuje, że tak można robić i tak się da robić, ale z tego może się też wziąć kryzys finansowy. Wtedy, jak mówił na konferencji prasowej w Ministerstwie Gospodarki (zresztą razem z J. Rifkinem, który ma ideę fix z magazynowaniem energii w wodorze), musimy sprzedawać wzrost (na trwałym wzroście powinno zależeć środowiskom OZE), a kupować stabilność (tu zazwyczaj zyskuje energetyka kopalna), bo tylko w ten sposób wyjdziemy z koła długów.

Moim zdaniem także ta przypowieść i analogia potwierdzają, że konieczne jest (wcześniejszy cytat jeszcze raz) przekazanie inwestorom czytelnego sygnału, że na rynku jest miejsce dla swego rodzaju stabilizatorów generacji nieprzewidywalnej, głównie wiatrowej i solarnej. Czyli prezes URE dostrzega coś, czego inwestorzy nie chcą dostrzec i mówi, że dalej, także w energetyce odnawialnej, której domeną jest przyszłość, nie można tej przyszłości obciążać bez końca kosztami dzisiejszego zaniechania. Poza samym magazynowaniem energii, OZE mogą łączyć się w grupy bilansujące także ze źródłami ciepła, bo te, jak np. kolektory słoneczne, sama płacą za magazynowanie energii i nie udają, że problemu nie ma, mikrosieci i ostatecznie w sieci inteligentne.

Idąc tropem myślenia Sedlacka i czerpiąc z jego książki, warto dodać, że bez takiego sygnału (najlepiej w ustawie o OZE lub w prawie energetycznym) i bez adekwatnych działań (mamy już dostępnych szereg rozwiązań technologicznych), możemy mieć dobre samopoczucie, ale krótko. Jak w piątkowy wieczór w trakcie picia alkoholu (energia pożyczona) przeżywamy cudne chwile, ale inwestując w piątkowy wieczór w konsumpcję, alkohol wyciąga nam energię z sobotniego poranka...

 

Grzegorz Wiśniewski

źródło: "Odnawialny" blog

Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej