Polecane publikacje

Biogazownie są i będą Polsce potrzebne (16335)

2013-10-30

Drukuj

kopyszko small– Potencjał jest olbrzymi i bardzo źle, że na razie wykorzystujemy go w tak niewielkim stopniu. Źle tym bardziej, że mamy własne polskie technologie w tej dziedzinie, własnych producentów i przy szybkim rozwoju biogazowni w Polsce, moglibyśmy stworzyć u nas zupełnie nową gałąź przemysłu, dającą tysiące miejsc pracy – uważa Sylwia Koch-Kopyszko, prezes Unii Producentów i Pracodawców Przemysłu Biogazowego.

Jacek Krzemiński: Jak ocenia Pani – w kontekście rozwoju biogazowni rolniczych w Polsce – najnowsze propozycje rządu, dotyczące zmiany systemu wsparcia odnawialnych źródeł energii?

Sylwia Koch-Kopyszko: Nowy system wsparcia zaprezentowany przez Ministerstwo Gospodarki był dla naszej branży dużym zaskoczeniem. Filarem nowego systemu dla odnawialnych źródeł mają być aukcje, które będzie wygrywał ten, kto zaoferuje najniższą cenę energii. Ceny mają być ustalane na rok. Ta cena może zmieniać się przez kilkanaście lat działania systemu. System aukcyjny nie sprawdza się w innych krajach i raczej nie zachęca przedsiębiorców do inwestowania w OZE. Taki system dla biogazowni rolniczych byłby bardzo niekorzystny. Nie zapewniałby im stabilności, sprawiałby, że byłyby niebankowalne.

Niebankowalne?

To znaczy, że żaden bank nie udzieliłby kredytu na taką inwestycję. Aukcje będą wygrywać wielkie grupy energetyczne, z projektami elektrowni wiatrowych, bo one dzięki efektowi skali będą mieć niższe koszty inwestycji niż pozostali i bardziej będą mogły sobie pozwolić na związane z nimi ryzyko. Aukcje mają być podzielone na dwie grupy: instalacje o mocy od 1 MW w górę i mniejsze, do jednego megawata. Z uwagi na powyższe biogazownicy będą startować tylko w tej drugiej grupie, do 1 MW. Trzeba będzie więc zmniejszać te większe projekty i nastawić się w większym stopniu na przerabianie odpadów rolnych. Szczególnie tych z przemysłu rolno-spożywczego: z mleczarni, zakładów mięsnych, przetwórstwa owocowo-warzywnego itd. Jednak do tego potrzeba dokładnego określenia przez rząd, z czego biogaz rolniczy może być wytwarzany. Bo dziś nie jest to do końca jasne.

Trzeba też powiedzieć o tym, że na świecie marnuje się rocznie 1,1 mld ton żywności. W Polsce to 9 milionów ton. Duża część pochodzi z gastronomii, która "wytwarza" tysiące ton odpadów kuchennych i płaci grube pieniądze za ich utylizację. Do tego dochodzą sieci handlowe, gdzie wyrzuca się przeterminowaną żywność czy psujące się warzywa oraz owoce. I też słono płaci za ich wywóz. Tymczasem to dobry surowiec do produkcji biogazu. Można by utworzyć regionalne centra do jego zbiórki, na przykład przy istniejących składowiskach odpadów komunalnych. Sieci handlowe chętnie by nam ten surowiec oddały, ale my nie możemy go wziąć, bo według obecnych przepisów to nie będzie już biogaz rolniczy.

Problem w tym, że jeśli większość biogazowni rolniczych będzie bazować na odpadach rolnych, to mieszkańcy miejscowości, gdzie mają one powstać, będą jeszcze bardziej protestować przeciwko ich budowie.

Niekoniecznie. Mamy inne wielkie i wzbudzające mniej emocji źródło surowca do produkcji biogazu: ogromną ilość odpadów zielonych. Dziś duża ich część w naszym kraju się marnuje. Marnuje się, bo na przykład ktoś ma łąki, kosi je, żeby dostać unijne dopłaty, ale tej skoszonej trawy już nie zbiera. Z samych pól można by zebrać 8 mln ton odpadów porolniczych rocznie.

Na Lubelszczyźnie, ale nie tylko tam, są tysiące hektarów łąk-nieużytków, których w ogóle się nie kosi, bo rolnikom to się nie opłaca.

No właśnie. Ale gdyby im zaproponować zakup tej trawy, jako surowiec do biogazowni, to z pewnością by ją kosili. Problemem jest też wciąż bardzo niska wydajność produkcji w wielu polskich gospodarstwach rolnych. Zbiera się w nich 20 ton z hektara, a można byłoby nawet 80 przy zmianie kultury pracy oraz roślin produkcyjnych. To wynika m.in. z tego, że ziemia w tych gospodarstwach jest bardzo zakwaszona, przez to, że wylewa się na nią za dużo gnojowicy za "ostrej" dla gleby. Gnojowicy, którą lepiej byłoby przerobić na biogaz, bo odpad z jego produkcji, czyli poferment, jest dużo lepszym nawozem, lepiej przyswajalnym i nie uciążliwym zapachowo.

A co z biogazowniami bazującymi głównie na roślinach energetycznych, których u nas już całkiem sporo powstało? Trzeba będzie o nich zapomnieć?

Te biogazownie bazują najczęściej na kiszonce z kukurydzy. Taki model przywieźli do nas Niemcy, którzy na takie instalacje się nastawili. Przekonywali nas, że najlepiej będzie, gdy surowcem do produkcji będzie w 100 proc. kukurydza. Mówili: macie dużo gruntów rolnych, stać was na to przy obecnym systemie OZE, takie inwestycje zwrócą się wam w 5 lat. I co się okazało? Kukurydza jeszcze w 2005 r. kosztowała, gdy zabierało się ją prosto z pola, 55-60 zł za tonę. Ale do 2010 r. zdążyła zdrożeć do 100 zł. Teraz bywa jeszcze droższa. To za dużo, żeby opłacało się budować biogazownie, bazujące w 100 proc. na kiszonce z kukurydzy przy obecnym systemie wsparcia. Instalacja biogazowa jest kosztochłonna w użytkowaniu. Sam serwis agregatu to wydatek rzędu nawet 200 tys. zł rocznie. Podatek od nieruchomości to kolejne 200 tys. zł. Dlatego trzeba myśleć o innych surowcach niż kukurydza, którą zbiera się tylko raz w roku, podczas gdy np. trawę nawet trzy razy. Dzięki temu jest ona dużo tańsza. Do tego optymalnie jest mieć własne pola. Natomiast u nas powstało wiele sporych biogazowni, o mocy około 1 MW, których właściciele nie mają pól i cały surowiec muszą pozyskać na podstawie długoletnich umów kontraktacyjnych.


Jeszcze niedawno mówiło się, że w Polsce na różnym etapie przygotowań mamy nawet 500 projektów biogazowni rolniczych. Obecnie w budowie jest tylko 30-40 takich obiektów. Co z pozostałymi?

Leżą na półce, nawet takie, które mają już pozwolenia na budowę. Czekają na prawo, które będzie stabilne przynajmniej na 10 lat do przodu. Dziś sytuacja jest taka, że banki nie tylko nie chcą kredytować budowy biogazowni, ale nie dają nawet kredytów obrotowych czy na zapłatę VAT-u istniejącym instalacjom.

Katastrofa.

Tak, a szkoda, bo biogazownie to bardzo dobre źródło energii odnawialnej. Mogą pracować niemal bez przerwy. W całym roku odpada tylko 30 dni na ich serwisowanie, ale i ten okres można skrócić. Innymi słowy mogą produkować energię przez 8250 i więcej godzin rocznie. Dla porównania: elektrownie wodne tylko przez 5 tys. godzin, lądowe wiatraki średnio przez 2,3 tys. godzin, a instalacje fotowoltaiczne – przez tysiąc godzin. Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Biogazownie świetnie wpisują się w ideę energetyki rozproszonej, czyli takiej, gdzie energii nie trzeba przesyłać z oddalonych o setki kilometrów dużych elektrowni, tylko produkuje się ją i zużywa lokalnie. Dziś duża część naszych rachunków za prąd to tzw. kompensata za straty energii przy przesyle. Im dalej się ją przesyła, tym straty większe. Nie mówiąc o tym, że duża część sieci przesyłowych w Polsce wymaga dziś remontu i modernizacji. To będzie kosztowało miliardy złotych, które zarządcy sieci doliczą do swych kosztów i przerzucą na odbiorców. Szybki rozwój energetyki rozproszonej znacząco zredukowałby te wydatki, bo dzięki niej duża część planowanych modernizacji sieci przestałaby być potrzebna.

Tych, którzy protestują przeciwko budowie w ich miejscowościach biogazowni rolniczych, takie argumenty nie przekonują.

Przekonałyby, gdyby np. zmniejszono by im taryfy za prąd, to znaczy zredukowano by opłatę za utrzymanie sieci, ze względu na to, że mają źródło energii na miejscu i nie trzeba jej przesyłać na większe odległości. Dziś, jeśli w jakiejś miejscowości jest biogazownia, to jej mieszkańcy płacą tyle samo za prąd, co ci, do których przesyła się go z oddalonej o setki kilometrów dużej elektrowni. Tak być nie powinno. Możliwych rozwiązań jest wiele. Na przykład można sobie wyobrazić, że do jakiejś biogazowni trafia za darmo – jako surowiec – trawa koszona przy okolicznych drogach, trawnikach, w parkach, z miejscowych pól, nieużytków, a w zamian za to mieszkańcy dostają z tej biogazowni tańszą energię.

W środku stolicy bardzo proekologicznego kraju – Szwecji, czyli w Sztokholmie, stoi biogazownia, która przerabia wszelkie odpadki organiczne z tego miasta. Ciepło i prąd są w pełni zagospodarowane przez miasto. W Warszawie już niedługo może zdarzyć się coś podobnego, choć nie aż na tak dużą skalę. Przy warszawskiej oczyszczalni ścieków „Czajka" działa od pewnego czasu biogazownia, z której produkowana energia elektryczna jest w pełni zagospodarowana. Jest jednak część wytwarzanego przez nią ciepła, którym można byłoby ogrzewać najbliższe bloki. Takie wykorzystanie energii cieplnej przekonuje mieszkańców, bo czują, że biogazownia jest ich wspólnym dobrem. W Polsce działa już kilka biogazowni, które w ten sposób współpracują z lokalną społecznością. Dotyczy to ciepła, oczywiście.

W Polsce są tysiące oczyszczalni ścieków, setki składowisk odpadów komunalnych. Przy większości z nich mogą powstać biogazownie. Potencjał jest olbrzymi i bardzo źle, że na razie wykorzystujemy go w tak niewielkim stopniu. Źle tym bardziej, że mamy własne polskie technologie w tej dziedzinie, własnych producentów i przy szybkim rozwoju biogazowni w Polsce, moglibyśmy stworzyć u nas zupełnie nową gałąź przemysłu, dającą tysiące miejsc pracy.

Na razie jednak zamiast biogazowego boomu mamy biogazowy krach.

Niestety, ale my się nie załamujemy. Wiemy, że biogazownie są i będą Polsce potrzebne, choćby do wypełnienia zobowiązań wobec UE w kwestii energetyki odnawialnej. W sytuacji gospodarczej, w jakiej znalazł się świat, nasz kraj nie będzie mógł sobie pozwolić na to, by nie wykorzystać tak ogromnego potencjału, jakim dysponujemy w zakresie produkcji biogazu. Zresztą podobna sytuacja jest w przypadku geotermii czy pomp ciepła. Polska ma i w tych dziedzinach olbrzymi potencjał rozwoju, ale na razie go nie wykorzystuje. To się prędzej czy później zmieni.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Jacek Krzemiński

Sylwia Koch-Kopyszko - Posiada bogate doświadczenie w business development, marketingu i zarządzaniu zespołem. Była członkiem ścisłego kierownictwa w firmach budowlanych m.in. w firmie WODAN Sp. z o.o. i Degussa Construction Chemicals Polska. Była członkiem technicznego zespołu przy budowach zakładów produkcyjnych w Poznaniu i w Stoczni Szczecińskiej. Pracowała w nadzorze antykorozyjnym przy projekcie Mostu Siekierkowskiego w Warszawie, gdzie koordynowała prace zabezpieczeń antykorozyjnych stali. Posiada wyższe wykształcenie chemiczne z dyplomem z wyróżnieniem Politechniki Warszawskiej oraz tytuł bachelora z Napier University of Technology w Edynburgu. Skończyła zarządzanie na Wyższej Szkole Zarządzania i Prawa w Warszawie. Od 6 lat czynnie związana z energetyką odnawialną. Przygotowywała projekty wiatrowe w województwie dolnośląskim oraz 24 projekty biogazowe w Polsce. Dzięki swojemu doświadczeniu została Prezesem Zarządu Unii Producentów i Pracodawców Przemysłu Biogazowego. Bierze czynny udział w pracach nad nową ustawą OZE. Odpowiada za zarządzanie operacyjne oraz kwestie technologiczne. Planuje strategię i kierunki rozwoju projektów OZE. Po dokładnej ocenie merytorycznej określa szanse rozwoju projektów, ich wielkość i ilość oraz szacuje szanse powodzenia wybudowania instalacji OZE. Posiada kwalifikacje i doświadczenie w negocjacjach z głównymi dostawcami najlepszych jakościowo urządzeń i instalacji OZE.

 

Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej