Opinie

Prof. Magnuszewski o ograniczaniu skutków powodzi (9106)

2010-09-21

Drukuj
Czy rozwój nauki może przyczynić się do zmniejszenia strat powodziowych? Nie brakuje wyzwań dla przyrodników i inżynierów, którzy powinni współtworzyć mapy zagrożenia powodziowego na podstawie badań historycznych form terenu i nowych, dynamicznych obliczeń uzupełniających statyczne modele hydrauliczne. 
O elastycznych zachowaniach i nowoczesnym projektowaniu mówił prof. Artur Magnuszewski z Uniwersytetu Warszawskiego 7 września podczas debaty "Powódź 2010" na I Krajowym Kongresie Hydrologicznym w Warszawie. 

"Jeżeli chcemy ograniczać skutki powodzi, które są nieuniknione przy nasilających się zmianach klimatu, pierwsza droga - zapobiegać, druga - zabezpieczać się, trzecia - zabronić budowania na terenach zalewowych" - stwierdził prof. Magnuszewski.

Przypomniał, że zgodnie z klasyczną hydrotechniką, w górach są budowane suche, przeciwpowodziowe zbiorniki retencyjne, w środkowym biegu rzeki - obwałowania, zaś doliny służą jako poldery.

W ocenie prof. Magnuszewskiego, budowa nowych wielkich zbiorników retencyjnych w Polsce jest mało prawdopodobna. Jednocześnie istniejące zbiorniki, przy tej skali opadu, z jaką mieliśmy do czynienia w tym roku, nie są w stanie przyjąć odpowiedniej ilości wody. Mogą zatem być używane jedynie do regulowania i opóźniania kulminacji na dopływach oraz takiej ich synchronizacji, żeby nie zbiegły się na głównej rzece.

Przyrodnik skomentował również problem zbyt ciasnych wałów na rzekach w dużych miastach Polski i nie tylko. "Warszawa jest w gorsecie wałów. Zamiast wymaganych 900 metrów ich rozstaw wynosi zaledwie 450 metrów. Tak rozwijało się miasto, tak silna była presja na wykorzystanie miejsca nad rzeką. Jaki jest tego skutek? Robiliśmy obliczenia - woda, która w normalnych warunkach jest wodą rzędu tysiącletniej, dzisiaj rzędna tej wody jest osiągana przez wodę stuletnią" - tłumaczył. Woda 100-letnia to wysoki stan rzeki, który może zdarzyć się z prawdopodobieństwem 1 proc. Przy wodzie 1000-letniej prawdopodobieństwo wynosi 0,1 proc.

Jak stwierdził prof. Magnuszewski, mieszkamy w pobliżu wałów w złudnym poczuciu, że jesteśmy przez nie chronieni. To sytuacja modnych dzielnic Warszawy, np. Wilanowa czy Saskiej Kępy. I, choć rzędna wałów jest w Warszawie projektowana na przyjęcie wody tysiącletniej, pojawiają się problemy, które można było obserwować w czasie tegorocznej powodzi.

Naukowiec wspomniał o opracowanym w Holandii narodowym programie "Więcej miejsca dla rzek". Zakłada on pogodzenie się z faktem, że rzeka to nie jest "niebieskie miejsce na mapie", ale teren, który wyznacza zasięg równin zalewowych. Teren ten od początku holocenu był wykorzystywany przez wielkie wody do przepływu i przez nie kształtowany.

"Presja człowieka, zwłaszcza widoczna w XIX w. dążność do wykorzystania każdego hektara, wydarcia go przyrodzie pod rolnictwo i zabudowę, doprowadziła do tego, że wały stoją bardzo blisko rzeki. Często wały były projektowane po dawnych korytach rzecznych, starorzeczach. W efekcie, jak mogliśmy obserwować w czasie tej powodzi, nowe wały o poprawnie zbudowanej konstrukcji okazały się nieskuteczne dlatego, że filtracja pod korpusem wału w kierunku paleokoryt doprowadzała do jego awarii" - analizował uczony.

Drugi kierunek, który zaproponował prof. Magnuszewski, to przystosowanie się mieszkańców terenów zalewowych do ryzyka, m.in. poprzez specyficzne projekty domów.

"Skoro wiemy, że mieszkamy na terenie zalewowym, to jest trochę tak, jak zbudowanie domu na terenie sejsmicznym. Należy się liczyć z tym, że pewnego dnia możemy mieć problem z powodzią" - mówił uczestnik debaty hydrologów.

Zauważył, że po powodziach na Missisipi Federal Emergency Management Agency w Stanach Zjednoczonych wydała przewodnik dla właścicieli domów położonych na terenach zalewowych. Publikacja ta pokazuje, jak przystosować dom do przetrwania powodzi i co zrobić, żeby straty były minimalne.

Podkreślił, że przystosowania architektoniczne, które pozwalają zminimalizować straty, dotyczą nie tylko domów, które są na nowo stawiane, ale również budowli istniejących. Tymczasem w Polsce nie ma zwyczaju angażowania projektantów w takie szczegóły, a standardowe projekty są najczęściej wybierane z ogólnych katalogów.

"Jeżeli kupimy działkę na terenie potencjalnego zagrożenia powodziowego, bierzemy mapy do jakiej rzędnej może woda podejść - idziemy do architekta i mówimy, że chcemy, aby zaprojektował dom, który wytrzyma wodę stuletnią" - radził ekspert.

Dla projektanta czy planisty przestrzennego, który będzie wykonywał takie zadanie, bardzo istotna jest informacja zawarta w mapach zagrożenia powodziowego. Rozpoznanie środowiska to wyzwanie dla przyrodników, w tym uczonych badających powodzie historyczne. Wiele danych zawartych jest w postaci pewnych form terenu. Praktyczne zadania mają też inżynierowie.

"Mapy są zazwyczaj robione w postaci obliczeń statycznych, czyli mamy model hydrauliczny, który liczy przepływ w międzywalu, następnie obliczana rzędna wody stuletniej jest ekstrapolowana w sposób geometryczny na obszar za wałem. Potrzebne są natomiast obliczenia dynamiczne, które zakładają przerwanie wału i przebieg powodzi w sposób dynamiczny, żeby kontrolować to zjawisko" - postulował prof. Magnuszewski.

Dodał, że odpowiednie mapy i informacja przestrzenna są niezbędne, aby uzasadnić zrezygnowanie z urbanizacji niebezpiecznych miejsc i zakaz budowania na terenach zalewowych.

źródło: PAP – Nauka w Polsce
www.naukawpolsce.pap.pl  

Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej