Aktualności

Dobre i złe lokalizacje biogazowni rolniczych (16636)

2013-12-23

Drukuj

biogazownia 1 IEOWiele protestów przeciwko budowie biogazowni wybucha dlatego, że ich lokalizacja nie uwzględnia interesów lokalnej społeczności. Najczęściej chodzi o to, iż planuje się je za blisko zabudowy mieszkalnej lub w miejscowości turystycznej. W takiej sytuacji trudno przekonać mieszkańców, że biogazownia w żaden sposób im nie zaszkodzi.

W Polsce nie ma na razie przepisów, które określałyby zasady lokalizowania biogazowni, czyli to, gdzie można je budować, a gdzie nie, w jakiej odległości od budynków mieszkalnych powinny się znajdować itd. Są za to zalecenia ekspertów w tej sprawie. Instytut Energii Odnawialnej (IEO) sugeruje, by biogazownię rolniczą budować co najmniej 200 metrów od zabudowy mieszkalnej, a optymalnie w odległości nie mniejszej niż pół kilometra od domów. IEO zaleca także, żeby droga, po której będzie dowożony surowiec do biogazowni, nie przebiegała przez gęstą, zwartą zabudowę mieszkalną.

Z czego wzięły się te zalecenia? Ano z tego, że biogazownie rolnicze zazwyczaj są jednak w pewnym stopniu uciążliwe dla otoczenia. Same instalacje biogazowe wprawdzie nie emitują fetoru (bo muszą być szczelne), ale śmierdzieć mogą np. magazyny z surowcem czy zbiorniki z pofermentem (jeśli nie są zakryte). Przykry zapach może towarzyszyć także pojazdom transportującym surowiec do biogazowni czy wywożeniu z niej pofermentu i nawożeniu nim pól.

Mimo to wiele planowanych biogazowni rolniczych nie spełnia wyżej wymienionych warunków. W Górach Miechowskich pod Miechowem inwestor chce zbudować taki obiekt tuż za swoim domem, który stoi w zwartej zabudowie mieszkalnej. Koło Grodkowa biogazownia rolnicza ma powstać – według relacji tamtejszych mieszkańców – kilkadziesiąt metrów od domów. Tak samo było w Szepietowie. Droga dojazdowa do planowanej biogazowni w Lubrzy na Opolszczyźnie biegnie przez sam środek miasta Prudnik. W Honoratce koło Ślesina instalacja biogazowa miała wprawdzie stanąć daleko od domów, ale droga do niej wiedzie przez tę miejscowość. Już dziś jeżdżą nią setki ciężarówek, wożących cegłę z tamtejszej cegielni. Gdyby powstała tam biogazownia, ciężkich pojazdów byłoby jeszcze więcej, czego mieszkańcy sobie nie życzą. I w sumie trudno im się dziwić.

Takie problematyczne lokalizacje biorą się z kilku czynników. Po pierwsze często bywa tak, że inwestorem jest rolnik, który chce budować biogazownię przy swoim gospodarstwie, na własnym gruncie. Po drugie zdarza się, że inwestor wybiera działkę, w której przypadku sąsiedzi nie będą mieć jak blokować inwestycji, czyli np. taką, która nie przylega bezpośrednio do gruntów należących do osób, mogących oprotestowywać budowę (tak było ponoć w Szepietowie). Po trzecie są projekty, które ze względów ekonomicznych wymuszają taką a nie inną lokalizację. W tym przypadku chodzi m.in. o to, żeby biogazownia nie stała zbyt daleko od budynków, które miałaby zaopatrywać w energię cieplną. Budowa ciepłociągu dłuższego niż kilometr jest często nieopłacalna.

W takich sytuacjach inwestor powinien próbować udobruchać mieszkańców, ułożyć się z nimi w ten czy inny sposób, zaproponować im coś w zamian za ich zgodę na budowę biogazowni. W Polsce to jednak na razie rzadko się zdarza, czego skutkiem są protesty. Inwestor zaczyna walczyć z mieszkańcami, a czasem nawet z władzami lokalnymi, zamiast z nimi współpracować. Kończy się to zwykle tak, że rezygnuje z wybranej lokalizacji i szuka innej. Tam jednak zazwyczaj powtarza ten sam błąd.

Protesty wybuchają także wtedy, gdy ktoś próbuje budować biogazownię w miejscowości turystycznej lub bezpośrednio w jej sąsiedztwie. Mieszkańcy sprzeciwiają się temu, obawiając się, że nawet jeśli taki obiekt będzie tylko trochę śmierdział lub w inny sposób stanie się uciążliwy dla otoczenia, to zacznie odstraszać turystów. Taka sytuacja ma miejsce m.in. w przypadku planowanej biogazowni w Klepaczewie, w gminie Sarnaki, na Podlasiu. Argument, że biogazowni nie powinno budować się w gminie turystycznej, padł też podczas protestu przeciwko budowie instalacji biogazowej w Honoratce (gmina Ślesin) oraz w Policach koło Krośnic (Dolnośląskie).

Tych argumentów nie należy zbywać wzruszeniem ramion, bo jakieś uzasadnienie jednak mają. Inwestorzy powinni szukać lokalizacji, które pasują nie tylko im, ale i większości sąsiadów. To bywa trudne i kosztowne, ale jest to najlepszy sposób na to, by uniknąć społecznego protestu. Protestu, który inwestora może kosztować więcej niż wybranie mniej dogodnej dla niego, ale za to bardziej odpowiadającej sąsiadom lokalizacji.

Jacek Krzemiński

fot. IEO


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej