Dofinansowania i dotacje

Eksperci: Walka z powodziami to nie tylko obowiązek inżynierów (9105)

2010-09-24

Drukuj
img style='float:left; margin: 0 6px 6px 0;'Ochrona przed powodzią i ograniczanie strat nie leży jedynie w gestii inżynierów czy hydrologów. Duże pole do badań mają ekonomiści, bowiem nie ma analiz dotyczących strat sektora niepublicznego. Dużo wyzwań przed psychologami społecznymi, ponieważ wiele zależy od skutecznej komunikacji ze społeczeństwem w obliczu zagrożeń. Edukować należy nie tylko społeczeństwo, ale i dziennikarzy, którzy niejednokrotnie rozpowszechniają wprowadzające w błąd informacje - uważa Roman Konieczny z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej.
Debatę ekspertów, którzy podczas wrześniowego Krajowego Kongresu Hydrologicznego w Warszawie mówili o obowiązkach uczonych wynikających z doświadczeń tegorocznej powodzi, prowadził prezes Stowarzyszenia Hydrologów Polskich (SHP) prof. Beniamin Więzik. Wzięli w niej udział także profesorowie: Zbigniew Kundzewicz, Kazimierz Banasik i Artur Magnuszewski.

"Gdybyśmy rozmawiali z ekonomistą na temat ograniczenia strat powodziowych, pierwsze pytanie byłoby o strukturę strat, o to, kto je ponosi, podalibyśmy liczby. Okazałoby się jednak, że liczby te dotyczą jedynie majątku publicznego, ponieważ w Polsce nie rejestruje się strat w innym majątku. Nic nie wiemy o stratach w majątku indywidualnym, nie wiemy kompletnie nic na temat sektora komercyjnego" - mówił Roman Konieczny.

Zaznaczył, że po powodzi w 1997 rząd zlecił Głównemu Urzędowi Statystycznemu wykonanie analiz. Z opracowań wynika, że majątek publiczny i indywidualny stanowi zaledwie 40 proc. strat całkowitych. A struktura strat, jak i struktura własności może się zmieniać, dlatego sprawy ekonomii są istotnym zagadnieniem badawczym.

"Często narzekamy, że straty są tak wysokie, bo ludzie nie są przygotowani do powodzi, nie chcą się ewakuować, nie ewakuują swojego majątku. Jeśli rozmawiamy z psychologami społecznymi, zadają oni mnóstwo pytań, z których wynika, że ci ludzie nie mogli zareagować, ponieważ nie zostały spełnione podstawowe warunki efektywnej komunikacji" - stwierdza Konieczny.

Ekspert powołał się na badania prowadzone przez IMGW w małych miejscowościach po powodziach w 1997 i w 2001 r. Okazuje się, że ok. 75 proc. ludzi nie było ostrzeżonych przed powodzią, a 80 proc. w ogóle nie wiedziało, że mieszka na terenach zalewowych. Część ludzi nie mogła zatem zareagować, reakcja innych była zerowa, ponieważ powiadomienia o zagrożeniu wydawały im się niewiarygodne. Według Koniecznego, sprawa psychologicznego i społecznego rozpoznania reakcji w sytuacji zagrożenia powodzią jest dość istotna.

"Jest bardzo dużo ciekawych prac amerykańskich - socjologicznych i psychologicznych, omawiających, kiedy ludzie reagują na ostrzeżenie. Nie jest to takie proste, sprawa nie polega na tym, że ludziom dostarczy się informację i oni zareagują. To nie wystarczy. Po pierwsze - muszą wiedzieć, że są zagrożeni. Po drugie - muszą zrozumieć komunikat" - tłumaczył specjalista IMGW.

Zauważył, że komunikaty, które są rozpowszechniane przez służby, a nawet przez telewizję, są niezrozumiałe dla ludzi. Co więcej, bywa, że wprowadzają w błąd, jak komunikat o spodziewanych 800 cm na wodowskazie, co dziennikarze zinterpretowali jako nadchodzącą ośmiometrową falę. "Problem zagrożenia powodziowego jest bardzo złożony na poziomie podejmowania decyzji, psychologii. Teoria ma się nijak do zabezpieczenia przed powodzią. Trzeba spojrzeć holistycznie, na cały łańcuch: monitoring, prognoza, ostrzeżenie, reakcja, ewakuacja, wychodzenie z powodzi" - zgodził się prof. Artur Magnuszewski.

Przypomniał, że powódź roku 1997 pokazała, że inne profesje prowadzą bardzo ciekawe badania w tym zakresie. W Poznaniu nastąpiła obrona doktoratu poświęconego samobójstwom popowodziowym. Choć było ich sporo, dotąd ten aspekt był przemilczany w opracowaniach naukowych.

Czy jednak doświadczenia i rozmaite analizy badawcze sprawiają, że Polska była lepiej przygotowana na kolejna powódź? Naukowiec uważa, że to zbyt mocne uproszczenie, podobnie jak "dumne słowa polityków, że powódź 2002 była większa, niż 1997, ale lepiej nam poszło".

"Bez wątpienia nową jakością są prognozy meteorologiczne. Mówimy tutaj o sieci Polrad (polska sieć radarów meteorologicznych - PAP), mówimy też o sieci telemetrycznej IMGW. To są dane, które poprzednio praktycznie były niedostępne" - podkreślił prof. Magnuszewski.

Kazimierz Banasik, wiceprezes SHP, zgodził się z opinią, że Polacy dysponują większym zakresem informacji - m. in. dzięki internetowemu serwisowi IMGW ( www.pogodynka.pl ). Portal umożliwia obserwację chmur deszczowych, uzyskanie informacji o wezbraniu rzeki nawet na dobę przed jego wystąpieniem. Powódź majowo-czerwcowa spowodowała intensyfikację prac nad rozwojem serwisu, co zaowocowało powszechną dostępnością danych meteorologicznych.

Zaznaczył jednak, że w przypadku tragedii w Bogatyni, dostępne informacje były zbyt ogólne. Jego zdaniem, przed meteorologami długa droga, żeby dane mogły zostać efektywnie wykorzystane, a ludzie - ostrzeżeni.

Prof. Beniamin Więzik zaproponował zebranym uczonym zastanowienie się nad cytatem z prac Ryszarda Kapuścińskiego: "Paradoks naszych czasów polega na tym, że rozwojowi informacji towarzyszy wzrost niewiedzy. Żyjemy w epoce informacji, lecz informacja ta najwidoczniej przechowywana jest gdzie indziej, niż w umysłach ludzi. Wygląda na to, że podczas gdy komputery zapchane są informacją, w umysłach straszy coraz większa pustka".

"Czy to nie jest tak, że my mamy coraz doskonalsze systemy, telemetrię, lepsze modele, natomiast nie ma to przełożenia na sytuacje, które się pojawiają?" - pytał prezes SHP. Ze swojej strony prof. Więzik postulował rozwijanie sieci zbiorników, redukujących falę powodziową nawet o 50 proc.

Jak dowodził, są one bardzo skuteczne w ograniczaniu skutków wezbrań. Pojemność przeciwpowodziowa zbiornika Goczałkowice wynosi 45,3 hektometra czyli miliona metrów sześciennych, a jego zapora ma długość 6 km. W maju i czerwcu zbiornik zredukował falę powodziową na Wiśle z 544 na 225 m3/sek. Podobnie było z innymi zbiornikami w dorzeczu górnej Wisły - o 50 proc. zredukowały falę powodziową zbiornik w Dobczycach i Świnna Poręba na Skawie, który zgromadził 60 mln m3, choć nie jest jeszcze oddany do użytku.

źródło: PAP – Nauka w Polsce, fot. www.sxc.hu
www.naukawpolsce.pap.pl

Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej