Dofinansowania i dotacje

Nie widać przyszłości dla polskiego górnictwa (16023)

2013-08-06

Drukuj

dr wilczynskiDr Michał Wilczyński, były główny geolog kraju, autor publikacji "Zmierzch węgla kamiennego w Polsce" tłumaczy, dlaczego polska energetyka znalazła się w ślepym zaułku.

ChronmyKlimat.pl: Przed konferencją prasową, na której prezentowaliśmy publikację "Zmierzch węgla kamiennego w Polsce" do stolika podeszła przypadkowa osoba, spojrzała na tytuł i bardzo zdziwiona zapytała: "Ale jak to, naprawdę? Węgiel się nam kończy?". Jaka jest świadomość społeczna tego, co się dzieje w polskiej energetyce?

Dr Michał Wilczyński: Chciałbym zwrócić uwagę na to, że w tytule pojawia się określenie "zmierzch", a nie "noc". Zmierzch trwa kilka godzin w stosunku do całej doby. Użyłem tego sformułowania celowo, mając świadomość, że społeczeństwo jest mamione informacjami typu "Polska węglem stoi". Polakom trzeba uświadomić, że nieprawdą jest, że mamy niewyczerpane bogactwo i możemy robić z nim to, co chcemy. Jeszcze kiedy byliśmy w szkole, uczono nas, że węgiel jest bardzo cennym surowcem chemicznym. Wcale nie musimy go spalać, wręcz nie powinniśmy, bo spalanie tego pierwiastka to tak naprawdę marnotrawstwo.

Dlaczego właśnie teraz ukazuje się "Zmierzch węgla kamiennego w Polsce"?

Przede wszystkim dlatego, że nie można tworzyć nowej polityki energetycznej, nie wiedząc, czym dysponujemy. Punktem wyjścia do wszelkich analiz i modeli tzw. miksu energetycznego musi być wiedza o naszych zasobach surowców energetycznych.

Jednak już w 2009 roku, kiedy rząd przyjmował politykę energetyczną państwa do roku 2030, widać było nieścisłości. Część główna dokumentu mówi o zeroenergetycznym wzroście, a w załączniku nr 4 mamy wzrost konsumpcji energii o 40%. Kiedy dostałem ten dokument do ręki, uświadomiłem sobie, że ani ministrowie zatwierdzający go nie czytali, ani tym bardziej autorzy. W jakim momencie jesteśmy teraz w Polsce? Widzimy, co się dzieje w Unii Europejskiej, jesteśmy jej członkiem, czołowe kraje idą w kierunku niskoemisyjnej gospodarki, a u nas od mniej więcej trzech lat to jest takie rzucanie się od ściany do ściany. Raz nadzieją jest gaz z łupków, kiedy indziej energetyka jądrowa.

O energetyce jądrowej mówię w różnych gremiach od wielu lat. Moje wystąpienie na Politechnice Warszawskiej, gdzie powiedziałem, że budowa elektrowni jądrowej jest absurdem z wielu powodów (i potrafiłem to uzasadnić) spotkało się z bardzo ostrym atakiem ze strony ówczesnego rektora. Teraz mam satysfakcję, bo okazuje się, że to jest absurd zarówno ekonomiczny, jak i w sensie zapotrzebowania na energię elektryczną. Ba, zespół energetyków Politechniki Śląskiej pod kierunkiem prof. J. Popczyka robił modelowania rozpływu prądu w sieciach i prąd z elektrowni jądrowej właściwie nie zmieści się w sieci, bo taka elektrownia musi pracować pełną mocą przez cały czas.

Podobna historia miała miejsce z gazem z łupków, gdzie od początku nie było wiadomo, jakimi zasobami dysponujemy – mit o gazowym eldorado opierał się na danych amerykańskiego Urzędu ds. Informacji o Energii (EIA), po czym Państwowy Instytut Geologiczny (PIG) podał dużo niższe liczby. Teraz społeczeństwo żyje w przekonaniu, że mamy nieskończone ilości węgla. Geologiczne zasoby bilansowe wynoszą 48,5 mld ton. Wydaje się, że to powinno starczyć na długo – jak jest naprawdę?

Przede wszystkim muszę wyjaśnić, jakie są kryteria bilansowości. Jeszcze kilka lat temu obliczano zasoby do głębokości 1500 metrów. 48 mld ton, o których pani wspomniała, to są zasoby policzone do głębokości 1000 metrów. Jednak kiedy na Górnym Śląsku zaczęto robić próby, zejścia, wiercenia i badania, to okazało się, że w zasadzie na tej głębokości nie da się pracować – ze względu na temperaturę, na bardzo wysoką zawartość metanu, która rośnie wraz z głębokością, a także dlatego, że mineralizacja tych wód, którymi węgiel jest nasycony, jest coraz wyższa i coraz więcej jest pierwiastków promieniotwórczych. Te 48 mld ton jest możliwe do wydobycia tylko teoretycznie.

Liczba ta dotyczy bilansowych zasobów geologicznych węgla kamiennego. Często jednak słyszy się także o zasobach przemysłowych oraz o zasobach operatywnych. Różnica między nimi może być duża, a nie zawsze zrozumiała.

Różnica jest bardzo duża. Politycy bardzo często, mówiąc o wielkich zasobach węgla w Polsce, powołują się na zasoby geologiczne – ktoś im podsunął tę liczbę 48 mld ton i rzeczywiście wygląda na to, że mamy węgla na 300 lat. Jednak technologia wydobycia węgla z kopalni głębinowej jest taka, że jeżeli policzymy, jak wyglądał stopień wykorzystania zasobów geologicznych na przestrzeni ostatnich 20 lat, to okazuje się, że było to dokładnie 13,9%. Na każdą tonę węgla, która trafiła na powierzchnię, ponad 7 ton zostało pod ziemią, właściwie już nie do wydobycia. Jeśli pokład węgla ma np. 8 metrów, to nie można wybrać całych 8 metrów, bo wszystko by się zawaliło. To jest podyktowane technologiami. Nawet jeżeli one są najlepsze, to i tak stopień wykorzystania złoża, przy zachowaniu pewnych kryteriów ekonomicznych, nie może osiągnąć stu procent, tylko tak, jak mówię, najwyżej 14 procent. To są właśnie zasoby przemysłowe.

Zasobów przemysłowych jest 4,2 mld ton – czyli w stosunku do zasobów geologicznych niespełna 10%. Zasoby operatywne to są te, które rzeczywiście się zaczyna wydobywać i tutaj znowu mamy stratę – nawet do 40%. Widzi pani, że schodzimy na naprawdę małe liczby. To jest trochę tak, jak z wyprawą na księżyc – nie da się uruchomić masowej komunikacji na Księżyc tak z dnia na dzień... I tak samo w kopalni – nie da się wydobyć 100% surowca. Nie ma takiej możliwości, przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo ludzi.

A jak się to przekłada na koszty wydobycia?

No właśnie, to jest podstawowe zagadnienie. Proszę zauważyć, że na przykład w Sosnowcu występuje bardzo płytki pokład węgla Reden i surowiec ten jest wręcz w niektórych piwnicach domów – w zasadzie można sobie pójść z kubełkiem i wybierać węgiel. Tymczasem na Śląsku eksploatowaliśmy złoża przez ostatnich 200 lat i taki płytki węgiel metodami przemysłowymi został już praktycznie w bardzo dużym stopniu wyeksploatowany. W związku z tym co robimy? Schodzimy głębiej. Wraz z głębokością, koszty odwodnienia, wentylacji, klimatyzacji gwałtownie rosną. Równocześnie Polska jest krajem, który funkcjonuje w globalnej gospodarce i na rynku można kupić węgiel znacznie tańszy.

Czyli pojawia się paradoks – wydobywamy węgiel, ale go nie sprzedajemy, tylko importujemy tańszy z zagranicy.

Proszę zauważyć, że Urząd Regulacji Energetyki bardzo precyzyjnie kontroluje taryfy energetyczne i nie dopuszcza do sytuacji, w której nagle podniesiono by cenę energii elektrycznej o 20 procent. W związku z tym, elektrownie szukają węgla tańszego o lepszej jakości. Na dzień dzisiejszy, jeżeli porównamy ceny węgla importowanego do Amsterdamu czy Rotterdamu i naszego węgla na Śląsku, to w przeliczeniu na wartość kaloryczną dwukrotnie wyższa jest cena węgla polskiego. Gdyby taką cenę miały zaakceptować elektrownie, to podwyżki cen energii elektrycznej byłyby naprawdę bardzo wysokie. Stąd ta sytuacja – oni wydobywają, po czym okazuje się, że znacznej części, nawet kilkunastu procent, nie mogą sprzedać. Musieliby sprzedawać po cenie niższej niż koszty wydobycia – a kto będzie do tego dopłacał? Od 2011 roku obowiązuje decyzja Rady Unii Europejskiej zakazująca dotowania sektora górnictwa węglowego. To już nie te czasy, że miliardy płynęły do górnictwa w dotacjach.

Mimo to, raport NIK z 2011 roku ("Informacja o wynikach kontroli bezpieczeństwa zaopatrzenia Polski w węgiel kamienny ze złóż krajowych") nie widzi zagrożeń dla bezpieczeństwa zaopatrzenia polskiej gospodarki w węgiel kamienny.

Tak, ale do roku 2035, a po tym okresie prognozuje poważne zagrożenie w dostawach krajowego węgla. W tym raporcie NIK abstrahuje od cen zewnętrznych i kosztów wydobycia. Ich interesuje racjonalna, gospodarka surowcami. Z punktu widzenia NIK, jeśli już uruchomiło się złoże, to powinno się zmniejszyć straty. Jednak jak już ustaliliśmy, wydobycie 100 procent jest niemożliwe. NIK pisze o rabunkowej gospodarce wydobycia węgla w Polsce, bo nie uwzględnia tego, że zwiększenie stopnia wykorzystania złoża np. z cienkich pokładów spowodowałoby lawinowy wzrost kosztów. Przed takim właśnie dylematem stoi polskie górnictwo węglowe i dlatego osobiście w perspektywie 30 lat nie widzę dla niego przyszłości.

Kiedy mówi się o tym, że powinniśmy odchodzić od węgla kamiennego, pojawia się pytanie, co się stanie z wszystkimi ludźmi, którzy pracują w górnictwie?

Popatrzmy na to w ten sposób: w roku 1990 w górnictwie pracowało ponad 400 tys. osób. W roku 2012 już tylko 115 tys. osób. Czy coś się stało? Nie – po prostu ludzie odchodzą na emerytury. W górnictwie po 25 latach pracy w kopalni idzie się na emeryturę.

Mówiąc o odchodzeniu od węgla, mam na myśli proces transformacji, rzędu 30, a nawet 40 lat. Żaden z obecnych górników nie będzie już pracował, oni wszyscy już za 20 lat będą siedzieć w ogródkach działkowych, hodować gołębie i cieszyć się życiem. To jest proces powolny, stopniowy i naturalny. Niepokoi mnie natomiast planowanie budowy nowych elektrowni węglowych. Za 30-40 lat ta elektrownia wciąż będzie funkcjonowała. Skąd weźmiemy do niej węgiel? Z importu.

Polska gospodarka, a zwłaszcza energetyka, wciąż opiera się na węglu. Czy to się zmienia?

Udział węgla brunatnego i kamiennego w produkcji energii elektrycznej spada, ale bardzo powoli. Wciąż wynosi on około 90 procent, więc to jest rzeczywiście sytuacja anormalna. Po tym wszystkim, co powiedzieliśmy o zasobach węgla w Polsce, widzimy, że jest to bardzo duże uzależnienie od tego surowca.

Nawet jeżeli popatrzymy na dane dotyczące OZE, gdzie w tej chwili osiągamy 10 procent udziału w produkcji energii, to też niestety jest w większości wynik współspalania biomasy z węglem.

Czy zatem obawa o bezpieczeństwo energetyczne przy odchodzeniu od węgla jest słuszna?

Nie jest słuszna. Oczywiście gdybyśmy dzisiaj (albo nawet w ciągu roku) zamknęli dwie największe elektrownie, to czeka nas kryzys energetyczny. Ale jeżeli mówimy o procesie, który ma trwać 30 lat i popatrzymy na dynamikę tego, co dzieje się w energetyce wiatrowej, to kryzys nam nie grozi.

Wystarczy przyłożyć trochę więcej uwagi do fotowoltaiki. Przykład Niemiec pokazuje, że to jest możliwe – przecież leżymy w tej samej strefie klimatycznej i mamy to samo nasłonecznienie. Ktoś może powiedzieć, że nie jesteśmy Grecją. Ale tu panią zaskoczę, bo w Grecji niestety jednym z podstawowych źródeł energii jest węgiel brunatny, a nie słońce. Przykład grecki to teraz dobry przykład na to, jak źle zarządzać państwem. Powiem więc tak – nie grozi nam kryzys, jeśli w sposób logiczny powiemy sobie, jaki cel chcemy osiągnąć, przy pomocy jakich środków i jaka będzie ścieżka dojścia do tego celu. W energetyce wiatrowej w ciągu jednego roku przybyło nam 1330 MW i mamy już 2500 MW w siłowniach wiatrowych. Udział państwa w tym był więcej niż skromny, bo wszystko powstało dzięki inwestorom zagranicznym i prywatnym. Owszem, mieli oni dopłaty wyrównawcze, ale ich relatywnie niewielkie koszty pokrywają konsumenci, a nie państwo. Państwo musi działać przez narzędzia regulacyjne, a nie nakazowe, mówiąc "tu wybudujemy elektrownię" i to na dodatek węglową.

Jeśli nie węgiel, to jaka inna szansa rozwoju dla Śląska?

Cały czas staram się podkreślać, że proces transformacji będzie rozłożony na lata. Dzisiaj na Śląsku, o czym wszyscy doskonale wiemy, działa jeden z największych producentów kolektorów słonecznych. Równocześnie, z ponad 3 mln mieszkańców Śląska w górnictwie pracuje 115 tys., czyli niewielki odsetek ludzi. To bardzo smutne, ale na dzień dzisiejszy sektor górniczy wytwarza zaledwie 3% PKB.

Tak się składa, że na początku lat 90. brałem udział w likwidacji Dolnośląskiego Zagłębia Węglowego. Było nas tam trzech: Michał Boni, wiceminister polityki społecznej, Edward Nowak, wiceminister przemysłu i handlu i ja, wówczas główny geolog kraju. Wiedzieliśmy, że kopalnie są nierentowne i że trzeba opracować program, który pomoże ludziom zmienić profil zawodowy i odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Zamiast dopłacać do wydobycia, przeznaczyliśmy te pieniądze na wsparcie dla górników. Wszystko zostało precyzyjnie policzone – wzięliśmy płace górników za okres pięciu lat oraz pieniądze, które trzeba by było przeznaczyć potencjalne dopłaty i przekazaliśmy tę kwotę m.in. na pomoc w zakładaniu własnej działalności gospodarczej różnego rodzaju. Powstały ośrodki doradztwa zawodowego oraz mnóstwo małych zakładów zajmujących się np. obróbką kamienia. To było przeszło 20 lat temu, ludzie zmienili zajęcie i muszę powiedzieć, że z przyjemnością tam teraz jeżdżę i nikt za mną kamieniami nie rzuca.

Ten przykład pokazuje, że można wyjść naprzeciw bezrobociu i sprawić, że ludzie po zamknięciu kopalni nie będą pozostawieni sami sobie.

Oczywiście. Proszę też zwrócić uwagę, że na Śląsku jest 500 mln ton odpadów pogórniczych. To są potężne hałdy. Moim zdaniem, gdyby zamiast kombinować, jak ratować górnictwo, pomyśleć, jak dać szansę tym ludziom, można by na przykład uruchomić przeróbkę tych odpadów. Są to różnego rodzaju skały, iły, możemy produkować cegły i inne materiały budowlane. Wydobycie węgla na Śląsku generuje rocznie ponad 20 mln ton odpadów – moglibyśmy tym pewnie przysypać Warszawę.

Wspomniał pan, że podczas pracy nad publikacją pojawiły się rzeczy, które nawet pana zaskoczyły. Co to było?

Przy drobiazgowej analizie dotyczącej zasobów wykorzystania tych zasobów i technologii wydobycia, zaskoczyło mnie, że jeżeli nie zmienimy struktury polityki energetycznej, to około roku 2042 będziemy praktycznie uzależnieni od importu. Jeżeli dalej będziemy brnąć w ten sam model, to utkniemy i następnym pokoleniom zostawimy Polskę, w której wszystko trzeba będzie sprowadzać.

To, że nawet pan jest zaskoczony skalą problemu, podkreśla dodatkowo jego wagę.

Zgadza się. Ja jako specjalista wiedziałem o tym wszystkim, ale w momencie, kiedy przekopywałem się przez analizy i liczne publikacje naukowe, zaskoczyła mnie właśnie skala. Ponad dwa miliony ton wód silnie zmineralizowanych i zawierających pierwiastki promieniotwórcze zrzucanych corocznie do rzek z kopalń węgla! Powiem szczerze, że byłem przekonany, że od czasów, kiedy ja byłem wiceministrem środowiska, to jednak coś się zmieniło. Okazuje się, że byłem w błędzie.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

 

Raport "Zmierzch węgla kamiennego w Polsce" dr. Michała Wilczyńskiego dostępny jest na stronie www.chronmyklimat.pl.

Zobacz również: polemika prof. Zbigniewa Kasztelewicza oraz odpowiedź autora publikacji.

 

Agata Golec, ChronmyKlimat.pl
Warszawa, 26 lipca 2013


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej