Dofinansowania i dotacje

Duszona Warszawa (18757)

Adam Kaliszewski, Pańska Skórka
2015-07-30

Drukuj
galeria

Okolice Warszawy z lotu ptaka w pogodny dzień, fot. Adam Kaliszewski, Pańska Skórka

Kraków ma swojego smoka, my mamy swój smog. Jeśli “dobrze” pójdzie, niedługo do kanonu warszawskiej mody wejdą maseczki na twarz, przyozdobione np. wzorami powstańczymi lub logotypem „Legii” – pisze Adam Kaliszewski, bloger „Pańskiej Skórki”.

Kiedy w słoneczny poranek na początku lipca mój samolot startował z Okęcia, wyjrzałem przez okno, aby popodziwiać rozległą metropolię, osiedla mieszkaniowe, zielone lasy, parki i wyspę wieżowców w centrum. Niestety – okazało się, że z okolic Piaseczna, z wysokości startującej maszyny widać w miarę dobrze tereny w odległości kilku kilometrów, a już samo miasto spowite jest gęstą “mgłą”. Taką, której oczywiście z poziomu gruntu, a nawet wyższych pięter stołecznych wieżowców nie widać zbyt dobrze. Jednak wystarczy wznieść się nieco wyżej, aby pojąć, że Warszawa rzeczywiście dusi się – i nie jest to czczy wymysł lobby rowerowego. Aby nie zostać posądzonym o tendencyjny dobór zdjęcia dodam, że oczywiście znam specyfikę “mgiełki” typowej dla zdjęć lotniczych i wiem o konieczności używania w takich okolicznościach przyrody filtra polaryzacyjnego, ale nie da się ukryć, że już kilka chwil później, kawałek za Raszynem, widoczność gwałtownie się poprawiła, a to, że nie jest to moje widzimisię i subiektywna interpretacja, potwierdzają niestety dane zbierane przez profesjonalnych badaczy.

 

Widok w kierunku Warszawy w pogodny dzień bez ostrzeżeń WCZK

Spójrzmy prawdzie w oczy – Polacy oraz Bułgarzy żyją w krajach o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu w Unii Europejskiej, w stolicy nie jest lepiej niż na Śląsku i w Krakowie, a dla Warszawy (i innych większych miast Mazowsza) regularnie wydawane są ostrzeżenia sygnowane przez Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego – brzmi dosyć groźnie, prawda?

 

Pyły zawieszone PM10, źródło: European Topic Centre on Air Pollution and Climate Change Mitigation, 2012

Można oczywiście mówić, że doraźne ostrzeżenia czy “szczyty” toksyczności powietrza np. w sezonie zimowym, kiedy dogrzewamy na potęgę, paląc wszystko, co nam w ręce wpadnie, to jeszcze nie tragedia, ale wówczas wystarczy spojrzeć na wybrane dane z najnowszego raportu Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska [1] – czerwone “C” oznacza najgorszą klasę jakości powietrza z uwzględnieniem danego rodzaju skażenia:

 

Roczna ocena stężenia dwutlenku azotu

 

Roczna ocena stężenia pyłów zawieszonych 

Warto zwrócić uwagę na wymowną mapę tego, gdzie “zawiesił się” pył (jak Wam się podoba życie na “czerwonej wyspie”?):

Dla porządku dodam tylko, że porównując powyższe dane z poprzednią, długoterminową analizą za lata 2005-2009 i dodając do tego świeże informacje, w które na bieżąco zaopatruje nas choćby Warszawski Alarm Smogowy czy Zielone Mazowsze, wyraźnie widzę, że w ciągu ostatnich pięciu lat sytuacja nie uległa poprawie, wręcz przeciwnie – stale się pogarsza!

“Wyniki analiz i oszacowań WIOŚ w Warszawie wskazują, że 41% mieszkańców Mazowsza jest narażonych na zbyt dużą liczbę dni z przekroczeniem normy pyłu PM10, a 2% na zbyt wysokie stężenie średnioroczne. Niezbędne jest zaplanowanie i wdrożenie działań, mających na celu obniżenie stężeń tego zanieczyszczenia.” [1]

“Pomimo, że rok 2014 był cieplejszy od 2013 r. i należałoby się spodziewać niższych emisji i co za tym idzie stężeń zanieczyszczeń, stężenia te były wyższe.” [1]

Dlaczego się tak dzieje? Przyczyn jest wiele, z najchętniej przywoływaną kwestią motoryzacyjną na czele. Choć w Warszawie nie ma już praktycznie ciężkiego przemysłu, a samochody mamy nowocześniejsze, to liczba poruszających się codziennie po ulicach pojazdów rośnie w ogromnym tempie, co musi przekładać się na stan powietrza. Ale zrzucanie całej winy na samochody byłoby wielkim uproszczeniem i przekłamaniem – wbrew pozorom nawet w Warszawie “emisja liniowa”, czyli generowana przez komunikację, nie jest największym składnikiem trującego smogu (choć w porównaniu do innych powiatów udział samochodów w truciu miasta jest oczywiście zauważalnie większy) [1]:

Źródła benzo(a)pirenu na Mazowszu

Źródła pyłów zawieszonych PM10 na Mazowszu

Źródła pyłów zawieszonych PM2,5 na Mazowszu

Jak wskazują badania, o wiele większy „wkład” w zanieczyszczenie powietrza w Warszawie mają indywidualne gospodarstwa domowe, ogrzewane niskiej jakości węglem – dobrze, jeśli jest to tylko węgiel, niestety wciąż popularne są “wszystkopalne” kotły.

To jednak także żadna nowość – w ten sposób spora część Warszawy “dogrzewała się” od lat, a kwestia niekontrolowanego spalania odpadów także nie jest żadną nowością i od dawna wisi nad nami jak widmo. Cóż więc takiego stało się w ostatnich latach, że trujące powietrze, zamiast popłynąć sobie dalej, zatrzymuje się nad Warszawą, otulając miasto toksyczną pierzynką?

Spójrzmy na dwie ilustracje z “Planu Generalnego Warszawy” [2] wydanego w roku 1965:

Plan kierunkowy rozwoju Warszawy

 

Założenia dot. terenów zielonych w Warszawie

Jeśli uważnie im się przyjrzeć, można dopatrzeć się pewnej regularności – dość logicznego rozłożenia planowanych terenów zielonych oraz intensywnej zabudowy, łącznie zapewniającego przepływ powietrza do i przez centrum miasta. Jak już wielokrotnie wspominałem na łamach Pańskiej Skórki, o planowaniu socjalistycznym można mieć różne zdanie, o architekturze tamtego okresu również, ale jedna rzecz niezaprzeczalnie odróżnia ówczesną urbanistykę od współczesnej – były to bowiem czasy, w których miasto traktowano jako całość, wytyczano kierunki jego rozwoju, biorąc pod uwagę różnorodność stref przemysłowych, biurowo-usługowych, mieszkaniowych i starając się zaplanować ich rozkład w optymalny sposób. Pieniądz nie był wówczas jedynym wyznacznikiem planowania przestrzennego.

Wydawać by się mogło, że dziś, kiedy przemysł ciężki praktycznie z Warszawy zniknął i do dyspozycji urbanistów pozostały wyłącznie dwie pozostałe kategorie, powinni mieć oni łatwiej. Niestety – z jakichś powodów się tak nie dzieje i w rezultacie mamy do czynienia z dwoma niepokojącymi zjawiskami. Pierwsze z nich to tzw. urban sprawl, czyli “rozlewanie się” miasta w kierunkach peryferyjnych – zjawisko demonizowane przez wielu ekspertów. Osobiście i subiektywnie ze “sprawlem” nie mam dużego problemu, o ile idzie za nim sprawny rozwój infrastruktury komunikacyjnej. W Warszawie jednak – jak wiadomo – nie idzie. Natomiast drugie zjawisko to tytułowy smog – nieco w kontrze do “rozlewających się” osiedli. Planiści z ratusza dość swobodnie pozwalają inwestorom na zakup i zabudowę centralnie położonych „wygonów” (sformułowanie zapożyczone z poświęconego Warszawie serwisu wychwalającego pod niebiosa każdą nową inwestycję w mieście) – a te „wygony” to często nic innego, jak pozostawione w przemyślany sposób elementy tzw. klinów nawietrzających, czyli naturalnych, niezabudowanych (bądź zabudowanych nisko) obszarów, dzięki którym, zgodnie z długofalowymi tendencjami meteorologicznymi, do centrum miasta powinno napływać świeże powietrze, wywiewając spaliny.

Temat klinów budzi liczne dyskusje – wielu urbanistów uważa, że przedwojenne założenia dotyczące kierunków „nawietrzania” Warszawy są już nieaktualne, bo powojenne miasto cechuje zupełnie inny układ architektoniczny. Pojawiają się też tezy, że do zapewnienia odpowiedniej ilości tlenu wystarczy dolina Wisły. Chciałbym więc zapytać szanownych ekspertów, dlaczego Wisła smogu nie wywiewa, a wręcz przeciwnie – coraz częściej możemy zaobserwować takie widoki:

 

Wiosenna “mgła” nad Wisłą

Nie jestem ekspertem w dziedzinie urbanistyki i planowania, nie kończyłem odpowiednich studiów kierunkowych, nie pracuję w IMiGW (choć mieszkam niedaleko) – gołym okiem (i gołym nosem) obserwuję jednak bezpośrednią zależność pomiędzy dogęszczaniem Śródmieścia (i nie tylko) i zabudowywaniem terenów zielonych, a konsekwentnie pogarszającą się w ostatnich latach jakością powietrza w Warszawie.

Pomijając długofalową i konsekwentną „prowęglową” politykę władz naszego kraju, której owoce zbieramy w skali całej Polski, także w Warszawie przez ostatnie lata temat dbałości o powietrze traktowano z dużym luzem i dystansem, czego efekty zaczynamy odczuwać dziś na własnej skórze, a raczej we własnych płucach. W bezwietrzne dni stężenie szkodliwych lub wręcz toksycznych substancji, takich jak dwutlenek azotubenzoalfapiren czy pyły zawieszone (PM10, PM2.5), wielokrotnie przekracza dopuszczalne normy, a osobom mającym problemy z oddychaniem oficjalnie zaleca się pozostanie w domach. Osobiście nie mam złudzeń, kto jest winowajcą – ale nie jest jeszcze za późno. Naiwnie wierzę, że planiści z ratusza w tej lub przyszłej kadencji wezmą pod uwagę nie tylko stan miejskiej kasy, ale też zdrowie mieszkańców i będą wydawać pozwolenia na budowę (oraz „monetyzować” parki i skwery) z większą rozwagą. Oby tylko nie było już za późno, bo prognozy nie są, niestety, najlepsze.

Dziękuję Warszawskiemu Alarmowi Smogowemu za dostarczenie dodatkowych danych i fachowych wskazówek na temat wymienionych w tekście paskudnych substancji.


Adam Kaliszewski, blog Pańska Skórka

 

[1] “ROCZNA OCENA JAKOŚCI POWIETRZA W WOJEWÓDZTWIE MAZOWIECKIM, RAPORT ZA ROK 2014″, Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Warszawie, kwiecień 2015

[2] “Plan Generalny Warszawy”, Warszawa 1965

 

 


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią




Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej