Dofinansowania i dotacje

Prof. Popczyk: energetyczny sojusz polityczno-korporacyjny uczy się powoli (18856)

2015-09-03

Drukuj
galeria

fot. pixabay, domena publiczna

O problemach polskiej energetyki portal reo.pl rozmawia z prof. Janem Popczykiem, pracownikiem Politechniki Śląskiej, w latach 1990-1995 prezesem Polskich Sieci Elektroenergetycznych SA.

W ostatnich dniach wystąpiły istotne niedobory mocy wytwórczych, co – zdaniem niektórych – groziło nam blackoutem. Czy faktycznie tak czarny scenariusz jest realny?

Prof. Jan Popczyk: Jednoznacznej odpowiedzi na Pani proste pytanie niestety nie ma. Deficyt mocy, który wystąpił w ostatnich dniach, ale przede wszystkim potraktowanie przez operatora przesyłowego z „buta” całego polskiego przemysłu jest wydarzeniem, które rozpoczyna nowy etap w polskiej elektroenergetyce. Mianowicie, to wydarzenie przywraca komunikaty o stopniach zasilania, które w 1993 roku z wielkim trudem ówczesne PSE, budujące zręby konkurencji na rynku energii elektrycznej, usunęło z mediów (radio, telewizja, prasa) po to, aby zlikwidować tradycję socjalistycznej gospodarki i stanu wojennego. Ponadto to wydarzenie kończy prawie 20-letni okres, który nazywam okresem „bezobjawowego” braku istotnych reform (okresem ich pozorowania), i rozpoczyna nowy okres, w którym za przeszłe zaniechania przyjdzie płacić rachunki.

W takim kontekście można odpowiedzieć: jeśli zaistniała sytuacja nie zahamuje petryfikacji polskiej elektroenergetyki, to czarny scenariusz staje się coraz bardziej prawdopodobny, rachunki będą coraz wyższe. Jeśli zaistniała sytuacja uruchomi szeroki sprzeciw (wielkich i małych odbiorców, niezależnych inwestorów, społeczeństwa), zwłaszcza wyzwoli brak zgody rodzących się nowych sił politycznych na petryfikację, wyzwoli przebudowę całej energetyki w kierunku prosumenckiej, z wielką rolą niezależnych inwestorów (pretendentów oferujących innowacje przełomowe w zakresie rozwiązań rynkowych), to prawdopodobieństwo czarnego scenariusza nie zniknie, ale zacznie maleć.

I jeszcze wyjaśnienie. Deficyt mocy oraz blackout to jednak dwie bardzo różne sprawy, a zarazem silnie powiązane. Jeśli chodzi o różnice, to deficyt mocy jest skutkiem długotrwałej niewydolności polityki energetycznej (błędnej strategii rozwojowej/inwestycyjnej); przy tym na ogół jest to właśnie stan „bezobjawowy”, który rzadko tylko przekształca się w dotkliwe (jednak nie powszechne) wyłączenia odbiorców narzucone/kontrolowane przez operatora przesyłowego; z takimi mieliśmy ostatnio do czynienia. Blackout jest natomiast zdarzeniem gwałtownym, rozgrywającym się praktycznie poza kontrolą operatora przesyłowego, dotykającym wszystkich, bez wyjątku, odbiorców zasilanych z systemu elektroenergetycznego.

Z kolei, jeśli chodzi o powiązania, to deficyt mocy (nieadekwatność zdolności wytwórczych i zapotrzebowania) rodzi się w gabinetach rządzących i w jeszcze większych gabinetach prezesów potężnych polskich grup energetycznych. Blackout rodzi się też w gabinetach: prezesów i dyrektorów potężnego operatora przesyłowego (usługi systemowe, kryzysowe procedury operatorskie). Oczywiście gabinety nie są dobrym miejscem do reform. Lepszym są urny wyborcze. Jest już czas najwyższy powierzyć ochronę bezpieczeństwa energetycznego konkurencyjnemu interaktywnemu rynkowi, na którym oprócz wielkoskalowej energetyki korporacyjnej pojawi ą się niezależni inwestorzy i prosumenci (od Kowalskiego po KGHM) i wszyscy będą równoprawnie traktowani.

Co jest prawdziwą przyczyną obecnych kłopotów z energią? Wysokie temperatury i przestarzała infrastruktura elektroenergetyczna? Czy nasza infrastruktura jest mocno przestarzała w stosunku do zachodnich krajów?

Przyczyna tkwi w dynamice zmian i nieadekwatności reakcji na te zmiany. Na przykład energetyczny sojusz polityczno-korporacyjny uczy się powoli i zaciekle broni swoich starych pozycji. Rezultatem jest coraz bardziej bezsensowna, w kontekście zmian światowych, polityka energetyczna. Z kolei ludzie uczą się szybko i działają racjonalnie, wykorzystując nowe możliwości. Przyjrzyjmy się skutkom.

Profil zapotrzebowania KSE (Krajowy System Elektroenergetyczny) w ciągu ostatnich kilku lat bardziej się zmienił niż wcześniej w ciągu dziesięcioleci. Zdecydowali o tym odbiorcy. Ponieważ szybko się uczą, to wymieniają żarówki na LED-y, czyli znacznie redukują zimowy szczyt wieczorny zapotrzebowania. W lecie wykorzystują możliwości (są przecież coraz bogatsi) i instalują klimatyzatory, tworzą zatem w upalne dni wysokie zapotrzebowanie dzienne. A co robi sojusz polityczno-korporacyjny (korporacja, ale nie bez udziału rządu i sejmu)? Inwestuje w bloki węglowe, chce inwestować w bloki jądrowe.

Tylko, że takie bloki (węglowe, jądrowe) nie mają zalet potrzebnych odbiorcom. Na szczyty oświetleniowe są coraz mniej potrzebne, bo są one coraz niższe; w dodatku są to bloki właściwe do pracy ciągłej, a nie szczytowej. Nie są też właściwe na upalne wysokie obciążenia dzienne, bo przy upałach moc tych bloków, wymagających bardzo silnego chłodzenia, zmniejsza się. Bloki węglowe nie są ponadto właściwe ze względu na emisje CO2; za uprawnienia do tych emisji z całą pewnością przyszłe pokolenia Polaków muszą zapłacić, i to na dwa sposoby. Po pierwsze, muszą zapłacić całkiem dosłownie , w PLN, albo w €, jeśli wejdziemy do strefy €. Ale z dużym prawdopodobieństwem będą musiały płacić także za upały wywołane przyszłym efektem klimatycznym, jeszcze większe niż ostatnie lipcowo-sierpniowe.

Bloki jądrowe nie są z kolei odpowiednie ze względu na dwa następujące, w szczególności, względy. Po pierwsze, ze względu na coraz liczniejsze ryzyka związane z energetyką jądrową (rosnące gwałtownie przekroczenia planowanych czasów budowy, planowanych nakładów inwestycyjnych, antycypowanych kosztów składowania wypalonego paliwa oraz antycypowanych kosztów likwidacji reaktorów). Po drugie, ze względu na kolonizację polskiej elektroenergetyki. Bo przecież rola Polski sprowadzi się w wypadku energetyki jądrowej jedynie do płacenia za know how, dobra inwestycyjne, paliwo, serwis, i do udostępnienia swojego wewnętrznego rynku energii elektrycznej.

Reszta będzie (przez 60-70 lat, do wyłączenia reaktorów) w rękach globalnych dostawców, którzy już obecnie tracą grunt pod nogami. Zatem jak będzie wyglądać ich długoterminowa odpowiedzialność za sprawy, których skutków nikt na świecie nie jest w stanie przewidzieć, i których skutków nie chce ubezpieczyć żadna firma ubezpieczeniowa na świecie? A potem będzie jeszcze kilkusetletni okres składowania wypalonego paliwa (a trzeba pamiętać, że dotychczas nie ma jeszcze na świecie docelowych składowisk wypalonego paliwa).

Co jeszcze robi sojusz polityczno-korporacyjny (rząd i sejm, ale nie bez udziału korporacji)? Sprawia, że na wsparcie współspalania wydajemy 8 mld PLN, chociaż jest to aberracja (jednak przynosząca wielką doraźną korzyść korporacji elektroenergetycznej i chyba też obecnym głównym siłom politycznym). Za to rozwój źródeł PV (fotowoltaicznych) był dotychczas całkowicie blokowany przez główne siły polityczne (sejm). A gdyby wsparcie współspalania przeznaczyć na wsparcie źródeł PV, to moglibyśmy mieć co najmniej 7 GW mocy w tych źródłach (oszacowanie wykonano dla luki finansowej inwestycji w źródła PV wynoszącej około 20 proc.). Przy takiej mocy źródeł PV o żadnym deficycie w czasie ostatniej fali upałów nie byłoby mowy.

Czy zmiana naszego miksu energetycznego może zabezpieczyć nas przed takimi sytuacjami? Warto zauważyć, że elektrownie słoneczne w Niemczech pracują obecnie na pełnych obrotach, a niemieckie fabryki nie muszą wstrzymywać produkcji – jak to ma miejsce w Polsce, z powodu ograniczeń w dostawie energii elektrycznej.

O źródłach PV już mówiłem. A przecież jest wiele innych spraw. Operator przesyłowy z niezrozumiałych przyczyn blokuje od wielu lat uruchomienie potencjału redukcji zapotrzebowania w trybie usługi DSM/DSR, którego wykorzystanie oferuje przemysł (redukcja mocy o 2 tys. MW). Właśnie takie rynkowe rozwiązanie byłoby właściwe, a nie siłowe rozwiązanie, zdradzające arogancję monopolisty w zakresie usług systemowych.

Kolejna sprawa. Rząd ciągle zalega ze stworzeniem warunków do urzeczywistnienia swojego planu budowy 2 tys. biogazowni. Gdybyśmy mieli te biogazownie, to ostatnie kłopoty nie wystąpiłyby. Nie byłyby też straszne kłopoty związane z wielokrotnym już rosyjskim embargiem na polską żywność (zwłaszcza polską).

Źródło: reo.pl

www.reo.pl


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią




Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej