Zielona gospodarka
Trzy razy NIE dla derogacji w elektroenergetyce (10215)
2011-01-24
Pomimo solennych zapewnień polskiego rządu, że nasz kraj otrzyma darmowe uprawnienia do emisji dla sektora elektroenergetycznego po roku 2012, wystarczy zajrzeć w tekst dyrektywy EU ETS, aby przekonać się, że takie stwierdzenia nie maja żadnego uzasadnienia. Z dyrektywy jasno wynika, że od możliwości ubiegania się o przyznanie derogacji, do faktycznego otrzymania darmowych uprawnień wiedzie daleka droga, a finalna decyzja o przyznaniu – lub nie - bezpłatnych kredytów zostanie podjęta przez Komisję Europejską dopiero pod koniec marca bądź na początku kwietnia 2012 roku.
Entuzjazm władz Polski i zapewnianie o osiągniętym sukcesie są więc zdecydowanie przedwczesne. Opinię taką potwierdza reakcja Komisji Europejskiej, która na doniesienia polskich mediów, iż „...KE wydała korzystną dla Polski decyzję ws. darmowych uprawnień do emisji CO2”, musiała studzić euforyczne nastroje dyplomatycznie tłumacząc, że "...Komisja nie wydała jeszcze wytycznych i jest w trakcie konstruktywnych dyskusji z krajami członkowskimi, w tym Polską...". Miało to miejsce w lipcu 2010 roku, a nic nie wskazuje, aby od lipca coś się w tej sprawie zmieniło.
W rzeczywistości sytuacja nie jest więc wcale tak różowa, jak przedstawiają ją reprezentanci polskiego rządu. Inwestorzy, zdając sobie sprawę z niepewności stopy zwrotu inwestycji w nowe moce węglowe, rezygnują z kolejnych planów budowy elektrowni węglowych (ostatnio swoje plany zmieniły RWE i Vattenfall), wydanie przez Komisję Europejską wytycznych dotyczących wdrażania derogacji opóźnia się, Polski rząd robi dobrą minę do złej gry, a czasu niezbędnego na przygotowanie aplikacji o skorzystanie z derogacji jest z dnia na dzień coraz mniej (zgodnie z wymogami dyrektywy wniosek taki musi zostać złożony do końca września 2011 roku).
Dlaczego więc Polska z derogacji nie zrezygnuje?
Zwolennicy derogacji podają zazwyczaj 3 powody dlaczego konieczne jest przyznanie polskiej elektroenergetyce darmowych uprawnień po roku 2012. Wydaje się jednak, że w znacznym stopniu są to mity, poparte jedynie wybiórczymi argumentami, a nie całościową analizą wszystkich dostępnych rozwiązań, wraz z oceną ich skuteczności i kosztów:
1. Konieczne są inwestycje w nowe moce wytwórcze. „Zdemolowany autobus”, do którego prof. Żmijewski porównuje stan polskiej energetyki, faktycznie daleko już nie pojedzie, jednak warto zapytać dlaczego miałyby to być inwestycje właśnie w moce węglowe? Trzymając się transportowych metafor można stwierdzić, że inwestycje w wielkoskalową energetykę węglową to nie tylko jazda pod prąd światowych trendów, ale i droga do nikąd, bo sektor ten nie ma długoterminowych perspektyw rozwoju. Wystarczy wspomnieć, że w roku 2009 aż 61% nowych mocy wytwórczych zainstalowanych w UE pochodziło z odnawialnych źródeł energii, podczas gdy z węgla - jedynie 9%. Prognozy rozwoju rynku energetyki w Europie - np. scenariusz “EU energy trends to 2030” opublikowany przez Komisję w połowie września 2010 roku - jasno wskazują, że inwestycje w zieloną energię, a nie energetykę opartą na węglu, będą siłą napędową gospodarek w nadchodzących dziesięcioleciach.
2. Polska ośmieszyłaby się rezygnując z czegoś, o co tak usilnie zabiegała w 2008 roku. To mit, choć wydawać się może, że niezręcznie byłoby z derogacji zrezygnować po tym, gdy w grudniu 2008 roku nasz kraj jasno dawał do zrozumienia, że „derogacja albo śmierć”. Problemem byłoby też zapewne, jak w sytuacji rezygnacji z derogacji, wyglądałyby certyfikaty wiszące najprawdopodobniej nad biurkami przedstawicieli Green Effort Group, nagrodzonych w 2009 roku przez Ministerstwo Gospodarki za lobbing na rzecz darmowej alokacji (nazwany „Promowaniem zasad solidarności ekologicznej, opartej na połączeniu zasady zrównoważonego rozwoju z europejską koncepcją solidarności”)? Polska jednak ośmieszy się tym bardziej, im później przyzna, że z derogacjami jest koniec końców więcej problemów niż pożytku – w końcu negocjacje z Komisja, przygotowanie skomplikowanych wniosków i robienie dobrej miny do złej gry zabierają mnóstwo czasu i sporo kosztują. Ponadto czas spędzony na rozważaniach jak najlepiej zabezpieczyć przyznanie darmowych uprawnień, byłby lepiej wykorzystany gdyby przeznaczyć go np. na przygotowanie w terminie „Planu działań na rzecz OZE”, dostarczonego Komisji z półrocznym opóźnieniem.
3. Nie chcemy by ceny prądu wzrosły o 300%. Oczywiście nikt nie chce, aby ceny energii wzrosły trzykrotnie, jednak należy podkreślić, że darmowa alokacja uprawnień mieć będzie jedynie niewielki wpływ na cenę energii elektrycznej płaconej przez finalnego odbiorcę. Tylko w latach 2008 – 2010 ceny prądu wzrosły o 30%, chociaż uprawnienia do emisji przyznawane były w tym okresie za darmo. Na zliberalizowanych rynkach obrotu energią, jej producenci już dziś przenoszą koszt zakupu uprawnień na konsumentów, choć obecnie za uprawnienia nie muszą płacić, a więc koszt ich zakupu nie wpływa ujemnie na ich bilans płatniczy. Zabiegi o zapewnienie elektroenergetyce bezpłatnych uprawnień są więc w rzeczywistości zabiegami mającymi na celu ochronę finansowych interesów energetycznych gigantów, a nie troskę o portfele konsumentów energii. Przyznanie derogacji nie wpłynie ani na obniżenie nałożonych na energię akcyz i podatków, ani na rozwój symulującej obniżkę cen konkurencji (warto tu wręcz wspomnieć o zlekceważeniu przez polski rząd ostrzeżeń, że forsowane – i na szczęście obecnie zablokowane - przejęcie Energii przez PGE może prowadzić do znaczących podwyżek cen). W przypadku rezygnacji z ubiegania się o przyznanie darmowych uprawnień, wzrost cen może zostać zrekompensowany poprzez odpowiednią alokację przychodów uzyskanych z aukcji jak np. wsparcie przedsięwzięć efektywności energetycznej, obniżenie podatku VAT lub akcyzy na energię czy obniżenie opodatkowania dochodów z pracy, co przełoży się na zwiększenie zatrudnienia.
1. Czy ogromny wysiłek rządu mający na celu zabezpieczenie darmowej alokacji dla elektroenergetyki ma więc jakoś racjonalnie wytłumaczenie?
2. Czy próby zagwarantowania możliwości pośredniego subsydiowania z budżetu państwa drogiej, nieefektywnej i niekonkurencyjnej energetyki konwencjonalnej mają ekonomiczne uzasadnienie?
3. Czy oddawanie walkowerem 25 miliardów złotych przychodu do budżetu w latach 2013-2020, na rzecz zysku przedsiębiorstw energetycznych, jest faktycznie podyktowanie potrzebą ochrony konsumentów?
Ekologiczne organizacje pozarządowe, zwłaszcza te działające w ramach Koalicji Klimatycznej, już od 2008 roku wiedzą, że odpowiedzi na powyższe pytania to „3 razy NIE”. Im szybciej Polska podejmie decyzje o rezygnacji z ubiegania się o darmowe uprawnienia, tym lepiej dla budżetu, inwestorów, konsumentów i klimatu.
Julia Michalak
Greenpeace
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "Biuletynu Klimatycznego", wydawanego przez Instytut na rzecz Ekorozwoju oraz Polski Klub Ekologiczny Okręg Mazowiecki. Kwartalnik jest redagowany we współpracy z członkami Koalicji Klimatycznej – grupą pozarządowych organizacji ekologicznych.
W rzeczywistości sytuacja nie jest więc wcale tak różowa, jak przedstawiają ją reprezentanci polskiego rządu. Inwestorzy, zdając sobie sprawę z niepewności stopy zwrotu inwestycji w nowe moce węglowe, rezygnują z kolejnych planów budowy elektrowni węglowych (ostatnio swoje plany zmieniły RWE i Vattenfall), wydanie przez Komisję Europejską wytycznych dotyczących wdrażania derogacji opóźnia się, Polski rząd robi dobrą minę do złej gry, a czasu niezbędnego na przygotowanie aplikacji o skorzystanie z derogacji jest z dnia na dzień coraz mniej (zgodnie z wymogami dyrektywy wniosek taki musi zostać złożony do końca września 2011 roku).
Dlaczego więc Polska z derogacji nie zrezygnuje?
Zwolennicy derogacji podają zazwyczaj 3 powody dlaczego konieczne jest przyznanie polskiej elektroenergetyce darmowych uprawnień po roku 2012. Wydaje się jednak, że w znacznym stopniu są to mity, poparte jedynie wybiórczymi argumentami, a nie całościową analizą wszystkich dostępnych rozwiązań, wraz z oceną ich skuteczności i kosztów:
1. Konieczne są inwestycje w nowe moce wytwórcze. „Zdemolowany autobus”, do którego prof. Żmijewski porównuje stan polskiej energetyki, faktycznie daleko już nie pojedzie, jednak warto zapytać dlaczego miałyby to być inwestycje właśnie w moce węglowe? Trzymając się transportowych metafor można stwierdzić, że inwestycje w wielkoskalową energetykę węglową to nie tylko jazda pod prąd światowych trendów, ale i droga do nikąd, bo sektor ten nie ma długoterminowych perspektyw rozwoju. Wystarczy wspomnieć, że w roku 2009 aż 61% nowych mocy wytwórczych zainstalowanych w UE pochodziło z odnawialnych źródeł energii, podczas gdy z węgla - jedynie 9%. Prognozy rozwoju rynku energetyki w Europie - np. scenariusz “EU energy trends to 2030” opublikowany przez Komisję w połowie września 2010 roku - jasno wskazują, że inwestycje w zieloną energię, a nie energetykę opartą na węglu, będą siłą napędową gospodarek w nadchodzących dziesięcioleciach.
2. Polska ośmieszyłaby się rezygnując z czegoś, o co tak usilnie zabiegała w 2008 roku. To mit, choć wydawać się może, że niezręcznie byłoby z derogacji zrezygnować po tym, gdy w grudniu 2008 roku nasz kraj jasno dawał do zrozumienia, że „derogacja albo śmierć”. Problemem byłoby też zapewne, jak w sytuacji rezygnacji z derogacji, wyglądałyby certyfikaty wiszące najprawdopodobniej nad biurkami przedstawicieli Green Effort Group, nagrodzonych w 2009 roku przez Ministerstwo Gospodarki za lobbing na rzecz darmowej alokacji (nazwany „Promowaniem zasad solidarności ekologicznej, opartej na połączeniu zasady zrównoważonego rozwoju z europejską koncepcją solidarności”)? Polska jednak ośmieszy się tym bardziej, im później przyzna, że z derogacjami jest koniec końców więcej problemów niż pożytku – w końcu negocjacje z Komisja, przygotowanie skomplikowanych wniosków i robienie dobrej miny do złej gry zabierają mnóstwo czasu i sporo kosztują. Ponadto czas spędzony na rozważaniach jak najlepiej zabezpieczyć przyznanie darmowych uprawnień, byłby lepiej wykorzystany gdyby przeznaczyć go np. na przygotowanie w terminie „Planu działań na rzecz OZE”, dostarczonego Komisji z półrocznym opóźnieniem.
3. Nie chcemy by ceny prądu wzrosły o 300%. Oczywiście nikt nie chce, aby ceny energii wzrosły trzykrotnie, jednak należy podkreślić, że darmowa alokacja uprawnień mieć będzie jedynie niewielki wpływ na cenę energii elektrycznej płaconej przez finalnego odbiorcę. Tylko w latach 2008 – 2010 ceny prądu wzrosły o 30%, chociaż uprawnienia do emisji przyznawane były w tym okresie za darmo. Na zliberalizowanych rynkach obrotu energią, jej producenci już dziś przenoszą koszt zakupu uprawnień na konsumentów, choć obecnie za uprawnienia nie muszą płacić, a więc koszt ich zakupu nie wpływa ujemnie na ich bilans płatniczy. Zabiegi o zapewnienie elektroenergetyce bezpłatnych uprawnień są więc w rzeczywistości zabiegami mającymi na celu ochronę finansowych interesów energetycznych gigantów, a nie troskę o portfele konsumentów energii. Przyznanie derogacji nie wpłynie ani na obniżenie nałożonych na energię akcyz i podatków, ani na rozwój symulującej obniżkę cen konkurencji (warto tu wręcz wspomnieć o zlekceważeniu przez polski rząd ostrzeżeń, że forsowane – i na szczęście obecnie zablokowane - przejęcie Energii przez PGE może prowadzić do znaczących podwyżek cen). W przypadku rezygnacji z ubiegania się o przyznanie darmowych uprawnień, wzrost cen może zostać zrekompensowany poprzez odpowiednią alokację przychodów uzyskanych z aukcji jak np. wsparcie przedsięwzięć efektywności energetycznej, obniżenie podatku VAT lub akcyzy na energię czy obniżenie opodatkowania dochodów z pracy, co przełoży się na zwiększenie zatrudnienia.
1. Czy ogromny wysiłek rządu mający na celu zabezpieczenie darmowej alokacji dla elektroenergetyki ma więc jakoś racjonalnie wytłumaczenie?
2. Czy próby zagwarantowania możliwości pośredniego subsydiowania z budżetu państwa drogiej, nieefektywnej i niekonkurencyjnej energetyki konwencjonalnej mają ekonomiczne uzasadnienie?
3. Czy oddawanie walkowerem 25 miliardów złotych przychodu do budżetu w latach 2013-2020, na rzecz zysku przedsiębiorstw energetycznych, jest faktycznie podyktowanie potrzebą ochrony konsumentów?
Ekologiczne organizacje pozarządowe, zwłaszcza te działające w ramach Koalicji Klimatycznej, już od 2008 roku wiedzą, że odpowiedzi na powyższe pytania to „3 razy NIE”. Im szybciej Polska podejmie decyzje o rezygnacji z ubiegania się o darmowe uprawnienia, tym lepiej dla budżetu, inwestorów, konsumentów i klimatu.
Julia Michalak
Greenpeace
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "Biuletynu Klimatycznego", wydawanego przez Instytut na rzecz Ekorozwoju oraz Polski Klub Ekologiczny Okręg Mazowiecki. Kwartalnik jest redagowany we współpracy z członkami Koalicji Klimatycznej – grupą pozarządowych organizacji ekologicznych.
ChronmyKlimat.pl – portal na temat zmian klimatu dla społeczeństwa i biznesu. © Copyright Fundacja Instytut na rzecz Ekorozwoju
Redakcja: ul. Nabielaka 15 lok. 1, 00-743 Warszawa, tel. +48 +22 8510402, -03, -04, fax +48 +22 8510400, portal@chronmyklimat.pl