więcej


Zielona gospodarka

Prognoza: polska gospodarka będzie zużywać coraz mniej energii (18215)

Grzegorz Łyś
2015-02-13

Drukuj
galeria

„Gleisdorf.Solarbaum” autorstwa Anna Regelsberger, fot. Wikipedia, CC BY-SA 3.0

Przed pięciu laty Ministerstwo Gospodarki przewidywało zwiększenie zapotrzebowania Polski na energię pierwotną w latach 2010–2030 aż o 27 proc. Obecne prognozy zakładają, że ok. 2020 r. zużycie energii ustabilizuje się na kolejnych 10 lat.

W latach późniejszych można spodziewać się nawet 15-proc. spadku zapotrzebowania.

Jeszcze dalej niż rząd idą eksperci z Deloitte Business Consulting i DNP Bank Polska, autorzy raportu „Kierunki 2014. Sektor energetyczny”. W ich ocenie zapotrzebowanie na energię finalną osiągnie maksimum już w 2015 r. W 2030 r. ma być mniejsze niż w 2015 r. o 1 Mtoe (1 mln ton oleju ekwiwalentnego). Będzie też zdecydowanie (o 6,8 Mtoe) niższe niż przewiduje ministerstwo („Wnioski z analiz prognostycznych na potrzeby Polityki Energetycznej Polski do 2050 r., projekt MG z sierpnia 2014 r.”). Ma wynieść 65,5, a nie 72,3 Mtoe.

Jeśli te przewidywania się sprawdzą, to idealny cel rozwojowy, czyli trwały „zero-energetyczny” wzrost gospodarczy w Polsce jest w zasięgu ręki. Podstawą tych kalkulacji jest założenie, że w najbliższych latach nakłady na inwestycje służące poprawie efektywności energetycznej będą się szybko zwiększać.

Kryzys mniemany – blackoutów nie będzie

W publicznych dyskusjach często pojawiają się czarne scenariusze. Wskazuje się w nich na zagrożenie bezpieczeństwa energetycznego kraju, zwłaszcza w wyniku braku gwarancji dostaw gazu z importu, ostrzega przez skokowymi podwyżkami cen energii w następstwie polityki klimatycznej UE oraz deficytem mocy w rezultacie degradacji technicznej elektroenergetyki. W świetle wcześniejszych prognoz zapotrzebowania na energię można uznać te obawy za uzasadnione. Nowe informacje i analizy dotyczące stanu i przyszłości energetyki (w Polsce i na świecie) pokazują problem w innych proporcjach.

Ostatnie prognozy, z których wynika, że zapotrzebowanie na energię w Polsce ustabilizuje się na poziomie nieodbiegającym wiele od dzisiejszego, są trafne i w pełni wiarygodne. Szkoda tylko, że prawda wychodzi na jaw tak późno. Ostrzeżenia przed nadciągającym kryzysem energetycznym i dramatycznym wzrostem cen to co najmniej od ćwierć wieku, a nawet od czasów PRL, ulubiony temat przedstawicieli wielkoskalowej energetyki korporacyjnej, którym służy do uzasadnienia wielkich inwestycji i starań o uzyskanie dla nich jak najlepszych warunków finansowych i prawnych – podkreśla prof. Jan Popczyk z Instytutu Elektroenergetyki i Sterowania Układów Politechniki Śląskiej.

Kwestia zaopatrzenia w energię to sfera nierozpoznanych do końca wyzwań, a także paradoksów, zwłaszcza w Polsce. Dzięki własnym zasobom węgla zajmujemy drugie miejsce w Europie po Francji pod względem niezależności energetycznej. Jednocześnie w wyniku uzależnienia od dostaw gazu z Rosji kupujemy go po cenach wyższych niż zdecydowana większość innych krajów europejskich. Doznajemy skutków polityki klimatycznej UE, zmierzającej do eliminowania węgla z energetyki, a zarazem mamy niewykorzystywane dotąd zasoby gazu łupkowego. Spodziewamy się wzrostu zapotrzebowania na energię pierwotną i finalną, ale jak się obecnie wydaje, będzie on zdecydowanie mniejszy, niż oczekiwano, a może nie nastąpi w ogóle.

Rozwikłanie tego splotu sprzeczności jest szczególnie ważne z uwagi na etap rozwoju gospodarczego, jaki osiągnęliśmy. Polska gospodarka nie konkuruje już kosztami, ale nie jest jeszcze gospodarką rozwiniętą, wytwarzającą wysoką wartość dodaną. „Średni poziom rozwoju gospodarczego nie toleruje błędów w długookresowej strategii, a taki właśnie horyzont ma polityka energetyczna” – podkreślają autorzy raportu DNB Bank/Deloitte.

Rozwój gospodarczy zdecyduje

Dla planowania polityki energetycznej szczególne znaczenie ma w przedstawiona w raporcie teza, że zapotrzebowanie na energię będzie tym niższe, im wyższe tempo rozwoju gospodarczego osiągniemy. Popyt na energię – to zresztą reguła zdroworozsądkowa – zwiększa się wraz ze wzrostem aktywności gospodarczej i dynamiki PKB. Nie jest to jednak zależność liniowa, a niekiedy sytuacja bywa dokładnie odwrotna, niż można by się spodziewać. Tak jest w przypadku ekonomicznego modelu wpływu dynamiki PKB i efektywności energetycznej na zużycie energii finalnej w Polsce opracowanego przez ekspertów Deloitte i DNB.

Przygotowano go w dwóch wariantach. W pierwszym – bardziej prawdopodobnym – przyjęto, że średnioroczne tempo wzrostu PKB wyniesie 3 proc. Pozwoliłoby to na realizację większości inwestycji koniecznych dla spełnienia stawianych przez UE dotyczących efektywności energetycznej i spowodowałoby spadek energochłonności z 0,22 kgtoe/euro05 (kilogramów oleju ekwiwalentnego na 1 euro PKB według kursu z 2005 r.) w 2010 r. do 0,12 kgtoe/euro05 w 2030 r. W drugim wariancie (pesymistycznym) zakłada się wzrost gospodarczy na poziomie 1,5 proc. oraz spadek energochłonności tylko do 0,18 kgtoe/euro05 (to o ponad 30 proc. mniej niż w pierwszym scenariuszu). Łączne zużycie energii wyniosłoby wtedy 69,6 Mtoe rocznie, nadal jednak o 2,7 Mtoe mniej w niż według prognozy rządowej.

Wnioski mogą zaskakiwać, ale są rezultatem rzetelnej analizy porównawczej, w której wykorzystaliśmy historyczne dane statystyczne, m.in. o związku między koniunkturą gospodarczą a zużyciem energii finalnej. Założyliśmy ponadto, że trend spadku energochłonności w Polsce w 2030 r. zbliży się do wartości notowanych obecnie w gospodarce niemieckiej. To cel ambitny, ale realistyczny, jeśli brać pod uwagę bliskość i powiązania obu gospodarek – wyjaśnia Rafał Antczak, członek zarządu Deloitte Business Consulting.

Autorzy raportu sądzą, że Polska – tak jak inne kraje Europy Środkowej i Wschodniej – ma wciąż znaczne rezerwy proste, które pozwalają na stosunkowo szybkie zwiększenie efektywności energetycznej. Tkwią one u nas przede wszystkim w transporcie, który pochłania ogromną ilość energii w odróżnieniu od przemysłu zbliżającego się we wskaźnikach energochłonności do krajów zachodnioeuropejskich i wyraźnie pod tym względem efektywniejszego niż np. czeski czy słowacki. Energochłonność polskiego transportu przewyższa o około 60 proc. średnią unijną. Głównie dlatego, że samochody osobowe w Polsce są najstarsze w UE. Według raportu przy 3-proc. wzroście PKB rocznie można ją zmniejszyć z 1,35 kgtoe/euro05 w 2010 r. do 0,65 kgtoe/euro05 w 2030 r., czyli o ponad połowę.

Dla przyszłości rynku energii kluczowe znaczenie oprócz wzrostu PKB i energochłonności mają ceny surowców energetycznych. I tu perspektywy w skali globalnej są korzystniejsze, niż się wydawało. Według amerykańskiej rządowej Agencji Informacji Energetycznej (EIA) cena ropy spadnie w latach 2015–2020 do 85 dol. za baryłkę, a dopiero w okresie 2021–2030 zacznie stopniowo wzrastać do około 100 dol. Na globalnym rynku gazu decydująca rola przypadnie dostawcom ze Stanów Zjednoczonych, którzy będą go sprzedawać m.in. do Europy (W latach 2014-2020 po 110–120 dol. za 1 tys. m sześc., co spowoduje silny nacisk na obniżkę cen przez Rosję).

Niepewne są przewidywania cen węgla. Należy spodziewać się ich wzrostu do ponad 100 dol./t. Pomimo to – i pomimo presji cenowej tańszego węgla rosyjskiego – węgiel z polskich kopalń będzie nadal droższy niż na świecie. Również za importowany gaz będziemy prawdopodobnie płacić więcej niż inni odbiorcy, w najbliższych latach 360 dol., a w 2020 r. około 330 dol. /1 tys. m sześc. To i tak mniej niż przewidywała prognoza ministerstwa gospodarki sprzed trzech lat (430 dol. w 2020 r. i prawie 480 dol. w 2030 r.).

Choć zależność od własnego węgla oraz rosyjskiego gazu stawia Polskę w relatywnie trudnej sytuacji, analitycy Deloitte nie spodziewają się negatywnego wpływu cen surowców na ceny energii elektrycznej ani poważniejszych podwyżek z tego powodu.

O wiele trudniej ocenić, jak na poziom cen wpłynie polityka klimatyczna UE. Zależy to w wielkim stopniu od sytuacji na rynku uprawnień do emisji dwutlenku węgla, a ceny certyfikatów różniły się nawet o 600 proc. w kolejnych prognozach. Ostatnie postanowienia szczytu UE – utrzymanie bezpłatnych przydziałów certyfikatów producentom energii (40 proc. zapotrzebowania w przypadku Polski) oraz utworzenie dodatkowej 10-proc. ich puli dla państw o najniższym PKB – pokazują jednak, że Unia jest gotowa zaakceptować zasadę, że tempo realizacji polityki klimatycznej powinno zależeć od stopnia rozwoju gospodarczego i zamożności kraju.

Rachunek wreszcie górą

Debata o optymalnym dla Polski miksie energetycznym – źródłach i kierunkach dostaw węgla czy gazu, perspektywach OZE czy energii jądrowej, polityce klimatycznej, szansach na własny gaz łupkowy, inwestycjach w węglowe bloki energetyczne – będzie trwać. Zmienią się zasadniczo warunki, w których się toczy. I to na korzyść. Jak na razie sens tej zmiany dociera do niezbyt licznej grupy fachowców.

Budowane obecnie za ponad 20 mld zł cztery bloki energetyczne o mocy 1000 MW (w Opolu, Kozienicach i Jaworznie) prawdopodobnie nigdy nie będą w pełni wykorzystywane. Przypuszczam też, że nie powstanie elektrownia jądrowa, choć kosztowne przygotowania do jej budowy potrwają jeszcze długo. Nadszedł czas na inwestowanie w efektywność wykorzystania energii, a nie w zwiększanie jej produkcji. Zamiast spalać gaz w ciepłowniach, a paliwa ciekłe w transporcie, powinniśmy wykorzystywać te surowce do wytwarzania ciepła i energii elektrycznej w kogeneracji – podkreśla prof. Jan Popczyk.

Przy względnym dostatku energii i rozsądnych jej cenach będzie łatwiej o racjonalną politykę energetyczną, niż gdy trzeba zapewnić jej dostawy, nie licząc się z kosztami, bo np. grożą wyłączenia prądu. Rachunek ekonomiczny i analizy rynku pozwolą wreszcie ustalić, ile i po jaki cenach węgla z krajowych kopalń rzeczywiście potrzebujemy, czy wymagające wielkich nakładów podjęcie wydobycia gazu łupkowego się opłaci (jego cena w pesymistycznych ocenach przekroczy 300 dol./1 tys. m sześc.), czy też warto importować np. gaz amerykański, czy mamy budować elektrownie jądrowe i jak szybko powinniśmy zwiększać potencjał OZE.

Realna szansa na znaczące zwiększenie efektywności energetycznej wzmacnia także naszą pozycję negocjacyjną. Na ostatnim szczycie unijnym postanowiono utworzyć 2-proc. rezerwę certyfikatów uprawniających do emisji dwutlenku węgla. Dochody z tej puli mają pomóc w zmniejszaniu – także dzięki modernizacji energetyki węglowej – energochłonności w biedniejszych krajach Unii. Spora część tych środków powinna trafić do Polski. Eksperci Deloitte uważają, że domknięcie luki efektywnościowej dzielącej nas od wyżej rozwiniętych krajów unijnych poprzez wspierane finansowo przez UE inwestycje proekologiczne może się okazać kompromisowym rozwiązaniem przy kolejnych rundach negocjacji polityki klimatycznej.

Grzegorz Łyś, obserwatorfinansowy.pl


www.obserwatorfinansowy.pl/otwarta-licencja.


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej