Prof. Kundzewicz: Z powodziami sobie nie radzimy - ani w Polsce, ani nigdzie na świecie (9108)

2010-09-16


img style='float:left; margin: 0 6px 6px 0;'Na wzrost ryzyka powodziowego wpływa wiele różnych czynników. Przybywa terenów miejskich i woda nie ma gdzie wsiąknąć. Przyrost ludności jest znaczny, zatem ludzie zajmują nawet miejsca niechronione. W okolicach wielkich miast trzeciego świata slumsy powstają na terasach zalewowych. Nawet osoby świadome i bogate budują sobie rezydencje blisko rzek, bo tam jest ładnie. Rośnie potencjał strat, ponieważ nagromadziliśmy wiele wspólnego dobra - analizował prof. Zbigniew Kundzewicz z Instytutu Środowiska Rolniczego i Leśnego Polskiej Akademii Nauk.  
Diagnozę sytuacji powodziowej w Polsce i w szerszym, globalnym kontekście prof. Kundzewicz przedstawił 7 września podczas debaty "Powódź 2010" na I Krajowym Kongresie Hydrologicznym w Warszawie.

Tegoroczną powódź w Polsce nazwał "niebywałą". Podkreślił, że nigdy nie było tak, żeby od maja utrzymywał się w kraju stan prawie permanentnej powodzi, z wyjątkiem dwudziestu kilku suchych dni po 20 czerwca.

"Ale w świecie to nie jest nic nadzwyczajnego. Jest wiele krajów bardziej zagrożonych niż Polska, gdzie powodzie są na porządku dziennym, gdzie giną tysiące ludzi i praktycznie powódź zdarza się co roku. Jest to przede wszystkim Azja - Chiny, Bangladesz, Indie, w tym roku Pakistan" - wyliczał profesor.

W Bangladeszu podczas wielkich powodzi rzeki zalewają 70 proc. powierzchni kraju. W tym muzułmańskim, ludnym kraju jest to naprawdę problem nie do rozwiązania. Uczony tłumaczył, że holenderskie rozwiązania, czyli obwałowania, tam nie zadziałają.

Prof. Kundzewicz uważa, że problem światowych powodzi się nasila. Wprawdzie niektórzy nazywają to "efektem CNN", bowiem telewizje pokazują głównie transmisje z rozmaitych kataklizmów, ale ekspert nie zgodził się z tym poglądem.

"Niektórzy mówią, że powodzi jest tyle samo, co kiedyś, tylko teraz lepiej o nich wiemy, bo media mają duże możliwości techniczne, docierają w najdalsze miejsca i są skoncentrowane na sprawach negatywnych. Jeśli coś źle idzie, to media się na to rzucają. Ale to nieprawda, a przynajmniej nie tylko. Oczywiście istnieje efekt CNN, ale wzrost strat powodziowych jest obserwowany i to znaczny. W ciągu ostatnich czterech dekad wzrósł o rząd wielkości, uwzględniając inflację dolara" - szacował naukowiec.

Podkreślił, że zarówno tło światowe, jak i sytuacja wewnętrzna naszego kraju, świadczą o tym, że z powodziami sobie nie radzimy - ani w Polsce ani nigdzie. Dlaczego tak jest?

"W zależności od tego, gdzie jesteśmy, różne czynniki mogą odgrywać mniejszą lub większą rolę. Jeden z czynników to fakt, że wszystkie społeczeństwa bogacą się, może niektóre niezbyt szybko, ale jednak - mamy coraz więcej do stracenia" - mówił prof. Kundzewicz.

Wspominał też o dążeniu ludzi do zajęcia jak największych obszarów, zwłaszcza w wielkich metropoliach i ich okolicach. Lekkomyślność w tym względzie zobrazował przykładem prywatnego właściciela gruntu w Kanadzie, który rozbierał wały, ponieważ zasłaniały mu widok na rzekę.

"Polska też się rozwija, może nie tak szybko, jak byśmy chcieli, ale też mamy coraz więcej majątku. Ale nie tylko potencjał strat powodziowych rośnie. Zmienia się powierzchnia ziemi. Jest coraz więcej terenów miejskich, woda nie ma gdzie wsiąknąć - bruki, chodniki, asfalt, parkingi, dachy, wszystko w przyspieszonym trybie spływa do rzek" - analizował uczestnik debaty hydrologów.

Jednak, jak wynika z zaprezentowanych przez niego porównań, nasze ulewne deszcze są bardzo dalekie od rekordów. Rekord opadu dobowego to 1800 mm - tyle deszczu spadło na jednej z francuskich wysp na Oceanie Indyjskim. W roku 2002 na zlewnię Łaby spadło lokalnie 312 mm, co stanowi rekord Niemiec i Czech. Co więcej, jeżeli ten dobowy opad notowano między godz. 3.00 dnia pierwszego a godz. 3.00 nazajutrz, to wyniósł on 353 mm. Tamten opad - jak zauważył naukowiec - "zostawił Odrę w spokoju", tylko na krańcach naszego kraju zdarzyły lekkie powodzie.

Oprócz urbanizacji, prof. Kundzewicz poddał analizie przyspieszenie odpływu przez regulację rzek i odcięcie teras zalewowych. Jego zdaniem, może to zwiększać ryzyko strat powodziowych, bowiem woda pozbawiona naturalnych terenów zalewowych nie ma się gdzie rozlać.

"Niemcy się kiedyś tym chwalili, że regulacje () skróciły Ren o 20 proc. i zamiast rozlewać się na szerokości 7 km, został ujęty w gorset ciasnych obwałowań. Ale Niemcy też mają problemy z tym, że obwałowania nie wystarczą. Są dobre na wodę stuletnią, ale czasem zdarza się 200-letnia, 500-letnia, 1000-letnia - i co wtedy? Można tylko minimalizować straty" - konstatował specjalista.

Hydrolodzy stosują określenia takie jak "woda 100-, 200- letnia" określając granice zasięgu zalewu wód powodziowych o coraz mniejszym prawdopodobieństwie wystąpienia, np. woda 100-letnia to największy przepływ, który zdarzy się z prawdopodobieństwem 1 proc.

W rozważaniach nad ryzykiem powodziowym naukowcy nie mogą nie brać pod uwagę znaczenia zmian klimatycznych. Jak stwierdził prof. Kundzewicz, w cieplejszym klimacie opady intensywne przybierają na sile. Ale powodzie powodowane są przez różne mechanizmy i silniejsze opady intensywne wpływają tylko na niektóre ich rodzaje.

"W 2003 roku w +Nature+ opublikowano artykuł, którego autorzy pokazują, że nie ma trendu wzrostowego powodzi zimowych. Wręcz przeciwnie, w cieplejszym klimacie powodzie zatorowe, powodzie roztopowe przestają być problemem, natomiast zimą mogą pojawić się powodzie opadowe - na przykład na Renie. Do nas one też przyjdą" - zaznaczył profesor.

Dodał, że wpływ klimatu na zmianę ryzyka jest wielostronny. Tam, gdzie decydują opady intensywne, ryzyko powodziowe rośnie, natomiast tam, gdzie decyduje topnienie pokrywy śnieżnej ryzyko mogłoby maleć, gdyby nie fakt, że w niektórych miejscach, mimo ocieplenia śniegu jest więcej. No bo - tłumaczył ekspert - jeśli mimo ocieplenie temperatura jest ciągle poniżej zera, to następuje akumulacja śniegu.

Co można zrobić? Zdaniem naukowca, obwałowania, czyli kosztowna ochrona za wszelką cenę nie jest w pełni skuteczna. Nie ma środka, który stuprocentowo zapobiega powodzi. Według niego. obwałowania są dobre dla wód nieprzekraczających wartości projektowych. Jeśli są projektowane na wodę stuletnią, to nawet w sytuacji stacjonarnego klimatu nie muszą wytrzymać wody 500- czy 1000-letniej. Można ogromnym wysiłkiem wały wzmocnić, ale nie ma gwarancji, że wytrzymają większy przepływ.

"Czasami wały mogą działać destruktywnie. Ludzie wierzą, że za obwałowaniami zbudowanymi za wielkie pieniądze mogą być bezpieczni. Dlatego jeżeli wał puści, to straty mogą być większe, niż gdyby go nie było, bo ludzie zainwestowali w niebezpiecznych miejscach" - tłumaczył prof. Kundzewicz.

Jego zdaniem, najlepszym wyjściem jest opuszczenie zagrożonych miejsc, co się gdzieniegdzie zdarza. Przypomniał, że w Stanach Zjednoczonych w 1993 roku zdarzyła się ogromna powódź Midwest Flood na Missisipi (Missouri). Zarówno rząd federalny, jak i poszczególne stany rozpoczęły wówczas programy wykupu budynków i posiadłości na zagrożonych terenach po to, żeby tam odtworzyć użytki ekologiczne.

"Nasze problemy, chociaż bardzo dramatyczne, niezwykłe i zupełnie nieoczekiwane, nie są w świecie niczym szczególnym. Ten rok obfitował w niszczące powodzie w różnych miejscach. W czasie, kiedy przeżywaliśmy powódź majową i czerwcową, na południu Francji też zdarzyła się szybka powódź i liczba jej ofiar przekroczyła 20; ogromne zniszczenia. Nawet w krajach wydawałoby się dobrze przygotowanych, w krajach rozwiniętych o stabilnej demokracji, stabilnym systemie, powodzie uderzają i zabijają. W 2002 roku Europa straciła 20 mld euro. Bardzo potężne straty poniosły Czechy, Węgry i Austria. Nam się wtedy udało - w tym roku nie" - podsumował uczony.

źródło: PAP – Nauka w Polsce, fot. www.sxc.hu
www.naukawpolsce.pap.pl


ChronmyKlimat.pl – portal na temat zmian klimatu dla społeczeństwa i biznesu. © Copyright Fundacja Instytut na rzecz Ekorozwoju
Redakcja: ul. Nabielaka 15 lok. 1, 00-743 Warszawa, tel. +48 +22 8510402, -03, -04, fax +48 +22 8510400, portal@chronmyklimat.pl