Kiribati: Przygotowania do pierwszej wielkiej migracji klimatycznej (14091)
2012-03-15Rządy małych państw wyspiarskich powoli tracą nadzieję na globalne porozumienie w sprawie zmian klimatu, które mogłoby pomóc zahamować wzrost temperatury i poziomu mórz, a tym samym uratować ich ojczyzny przez zatopieniem. Prezydent Kiribati Anote Tong rozmawiał już z władzami Fidżi o wykupie tam ziemi dla swoich obywateli.
W czerwcu 2008 roku prezydent Tong na forum ONZ oficjalnie poprosił o pomoc dla swojego kraju, który w wyniku podnoszenia się poziomu mórz na świecie może przestać istnieć przed 2050 rokiem. Jednak 33 wyspy prawdopodobnie nie będą nadawały się do zamieszkania jeszcze wcześniej, gdyż rosnący poziom morza ogranicza dostęp do zasobów słodkiej wody.
Pod koniec 2009 roku prezydent Kiribati głośno wyraził swoje rozczarowanie końcowymi uzgodnieniami konferencji klimatycznej w Kopenhadze. Zaprosił przedstawicieli państw – największych emitentów do siebie na Tarawę, by tam spotkali się z ofiarami swoich działań i na własne oczy zobaczyli, do czego prowadzi ich dotychczasowa polityka.
Apel o pomoc nie poskutkował. Ani spotkanie w Cancun w 2010 roku, ani w Durbanie w 2011 nie przyniosły oczekiwanego przez mieszkańców Kiribati, Wysp Marshalla czy Malediwów rezultatu. Anote Tong postanowił działać na własną rękę.
Prezydent małego wyspiarskiego państwa nie ma praktycznie wpływu na ilość globalnych emisji dwutlenku węgla, zwłaszcza że mieszkańcy Kiribati prowadza bardzo niskoemisyjny tryb życia. Przeciętny poziom emisji per capita w tym kraju jest prawie 50 razy niższy niż w Stanach Zjednoczonych. Prezydent Tong robi jednak to, co może – negocjuje z przywódcami innych krajów warunki przeprowadzki Kiribatyjczyków.
Wcześniej rozmawiał z Australią, której gospodarka w znacznej mierze opiera się na węglu oraz z podważającą sens protokołu z Kioto Nową Zelandią. Niestety te bogate państwa wciąż nie poczuwają się do odpowiedzialności za zmiany klimatyczne i są raczej niechętne emigrantom. Przedstawiciele trzech rządów porozumieli się jedynie w sprawie pracowników tymczasowych oraz szkoleń dla pielęgniarek. Do Australii ma wyjechać jedynie 80 pracownic szpitali. Przewiduje się jednak, że część z nich po ukończeniu kursu i tak zapewne wróci na Kiribati.
Ponad 110 tys. klimatycznych uciekinierów gotowe jest za to przyjąć inne państwo położone na wyspach Oceanu Spokojnego – Fidżi.
Wszyscy nie przeprowadzą się tam od razu. – Nie chcemy, aby 100 tys. ludzi przybyło z Kiribati w jednym rzucie – uspokajał Tong w programie pierwszym fidżyjskiej telewizji. Najpierw chce wysłać wykwalifikowanych pracowników tak, aby Kiribatyjczycy już od początku mieli swój pozytywny wkład w rozwój gospodarki Fidżi. – Nie mogą stać się oni bezrobotnymi uchodźcami, lecz muszą to być ludzie zdolni do pracy, którzy mają coś do zaoferowania społeczeństwu, ludzie, którzy nie będą postrzegani jako obywatele drugiej kategorii – dodał. W tym celu rząd Kiribati uruchomił już specjalny program "Edukacja dla migracji".
Przygotowywanie swoich obywateli do wyjazdu i oswajanie przyszłych gospodarzy z nowymi sąsiadami to przezorne ruchy prezydenta. Wskutek migracji populacja najbardziej rozwiniętego w tym rejonie świata kraju, który zamieszkuje teraz 850 tys. obywateli, zwiększy się o ok. 13%. Wszyscy obywatele Kiribati mają osiedlić się na Vanua Levu, drugiej pod względem wielkości wyspie Fidżi. Obecnie zamieszkuje ją 130 tys. osób. Przybysze będą więc tam stanowić blisko połowę ludności.
To jednak nie koniec przewidywanych problemów. Choć Vanua Levu liczy sobie 5,6 tys. km2, ludzie, którzy dotychczas zamieszkiwali ponad 800 km2, mają zostać upchnięci na terenie o powierzchni niewiele ponad 20 km2 (5 tys. akrów)! Tong rozmawia właśnie o wykupie takiej ilości ziemi na własność. Z prostego obliczenia wynika, że jeśli wszyscy żyjący dotychczas spokojnie rybacy i rolnicy wraz z rodzinami będą musieli się tam osiedlić, gęstość zaludnienia wyniesie nawet ponad 5500 osób na km2. Dla porównania – będzie ona niewiele niższa niż w Delhi, w Warszawie wynosi ona „zaledwie" 3326 osób na km2.
W całej tej sprawie jeszcze jedna kwestia pozostaje niejasna – pieniądze. Jaką kwotę będzie musiał zapłacić za ziemię Anote Tong w najbliższym czasie nie ujawni zapewne ani prezydent Kiribati, ani rząd Fidżi. Raczej nie będzie to symboliczna suma.
Plany migracji na tak dużą skalę mogą wydawać się dosyć desperackim krokiem. – To ostatnia deska ratunku, ale nie ma innego rozwiązania – mówił w telewizji Fiji One Tong. Zdecydowanie bardziej szalonym wydawał się jego wcześniejszy pomysł. W zeszłym roku rozważał możliwość budowy sztucznych wysp na wzór platform wiertnicznych, na których jego ludzie mogliby żyć.
Oczywiście najlepiej byłoby, gdy Kiribatyjczycy mogli pozostać w swojej ojczyźnie. Powolne zalewanie ich domostw wydaje się jednak uniknione, a nie widząc w ostatnich latach zbytniego postępu w procesie uzgadniania wiążącej międzynarodowej umowy prezydent Tong najwyraźniej przestał już liczyć na pomoc państw rozwiniętych w adaptacji do nich.
Wygląda na to, że obok pojęć mitygacja i adaptacja w mediach coraz częściej pojawiać się będzie jeszcze jedno – relokacja. Na stronie internetowej redagowanej przez Biuro Prezydenta Kiribati (www.climate.gov.ki) strategia ta stawiana jest na równi z powyższymi. Kto będzie następny? Mieszkańcy Malediwów, Tuvalu czy też innego kraju zrzeszonego w Sojuszu Małych Państw Wyspiarskich? Pozostaje mieć tylko nadzieję, że takich wymuszonych migracji będzie jak najmniej.
ChronmyKlimat.pl – portal na temat zmian klimatu dla społeczeństwa i biznesu. © Copyright Fundacja Instytut na rzecz Ekorozwoju
Redakcja: ul. Nabielaka 15 lok. 1, 00-743 Warszawa, tel. +48 +22 8510402, -03, -04, fax +48 +22 8510400, portal@chronmyklimat.pl