Energetyka
Żeby tylko Niemcy nie zamknęły elektrowni jądrowych (12616)
2011-05-24
Powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami nie sprawdziło się w przypadku Japonii. To, co spotkało odległy od nas kraj nie pozostało bez echa i skutki trzęsienia Ziemi, tsunami oraz awarii w elektrowniach jądrowych są nadal tematem mediów.
Z tych trzech nieszczęść dla opinii światowej najważniejszym tematem jest awaria nuklearna. Przyćmiła problemy ludności w północno-wschodniej Japonii oraz – w każdym razie obecnie – kwestię gospodarki japońskiej, na którą trzęsienie Ziemi i tsunami miały znaczący wpływ.
W Polsce trudne czasy, jakie nastały w Japonii, nie budzą większego zainteresowania. To dziwne, że patrzymy na rozwój Japonii z jako takim zainteresowaniem, ale gdy pojawia się sytuacja nadzwyczajna, jakby osłabiamy swą wrażliwość.
Katastrofa, która wydarzyła się w elektrowni Fukushima odbiła się wielkim echem w światowych mediach. Zainteresowanie nią nie przemija. Ma swoje polityczne i ekonomiczne skutki w wielu krajach. Ostatniego słowa nie powiedziały Niemcy, Włochy, USA, Indie.
Polska – nie powiedziała nic. Jak na kraj, który stoi przed decyzją wejścia na drogę energetyki jądrowej, cedzony dopływ informacji o skutkach awarii elektrowni nuklearnej w Japonii i reperkusjach w krajach dysponujących już energią jądrową zadziwia. Samocenzura?
Z wielką atencją odbieram akcję radiowej Trójki, która zbiera, w sposób wysoce kulturalny, środki na pomoc dzieciom dotkniętym w Japonii klęską żywiołów. Tym razem gromadzone są pieniądze dla zamożnego społeczeństwa, gdyż i takim los dokucza, i ich dotyka nieszczęście.
Po awarii problemy ludności się spotęgowały. Wyznaczono 20-kilometrową strefę ewakuacyjną, określono, kto może skorzystać ze specjalnego funduszu „strefy ewakuacyjnej”. Ewakuacja w kraju o sporej gęstości zaludnienia i ograniczonych, z powodu trzęsienia Ziemi, zasobach mieszkalnych jest dodatkowym problemem ekonomicznym. Sprawa rekompensat dla rolników i rybaków jest ciągle otwarta. Wszystko, w zasadzie, jest możliwe.
Szacunki, którymi się operuje niemal w każdej sprawie, są mało precyzyjne. Uporządkowanie szkód po trzęsieniu Ziemi, tsunami i katastrofie nuklearnej może potrwać według ekspertów od 10 do 30 lat. Przecież to różnica pokolenia!
Niemcy zareagowały na wypadki nuklearne w Japonii w sposób najbardziej spektakularny. Kulminacyjnym punktem politycznych rozważań i decyzji może być zamknięcie elektrowni jądrowych w tym kraju i to przed 2020 rokiem. Pewnie do tego nie dojdzie, ale pani kanclerz Angela Merkel nie zaprzecza, że takie decyzje są rozpatrywane. Co więcej – określa, że jest to kierunek działań uzgodniony z 16 premierami landów. Budzi to oczywisty sprzeciw takich firm jak RWE. Jeżeli nie atom, to konieczne będzie przeznaczenie większych środków na energetykę ze źródeł odnawialnych i przyśpieszenie jej rozwoju. W Niemczech i tak szło to dość szybko.
„Der Spiegel” komentuje, że Niemcy muszą wskazać, że ta ścieżka jest możliwa, zwłaszcza w wysoce uprzemysłowionym kraju. Jeśli im się powiedzie, inni podażą za nimi.
W „The Guardian” (3 maja 2011) znajdujemy jednak sceptyczny komentarz, że jeśli zamknięte zostaną elektrownie jądrowe, to będzie trzeba zaakceptować większą ekspansję odnawialnych źródeł energii. Biorąc pod uwagę, że nawet skromny wzrost farm wiatrowych budzi sprzeciw, może się to okazać wymagającym zadaniem. Trudno nie przyznać racji temu stwierdzeniu. Ale poprzednie też ma swą wartość.
Czy determinacja Niemiec i możliwe zmiany w polityce energetycznej nie są interesujące dla opinii polskiej? Chyba nie, bo brak jest pogłębionych analiz na ten temat w prasie i w komentarzach telewizyjnych.
Nasz sąsiad, lider gospodarczy Unii Europejskiej, zmienia kierunek energetycznego rozwoju. Nie musimy Niemców naśladować, ale warto wiedzieć, co skłania polityków tego kraju do rozważania innowacyjnych decyzji.
Informowanie o tym w polskich mediach zmusiłoby też przy okazji do poświęcenia więcej miejsca sukcesom Zielonych, a to mogłoby przysporzyć korzystnego wizerunku naszym proekologicznym politykom. Jest ich tak niewielu. Nie zagrożą nikomu.
Różne są reakcje polityków na wydarzenia w Japonii. Jako zdecydowany sceptyk co do potrzeby budowy elektrowni jądrowych w Polsce, wybieram z przyjemnością te, które są często określane jako histeryczne, ale podbudowują moje przekonania.
I tak sekretarz generalny ONZ Ban Ki-Moon stwierdził w kwietniu tego roku, że konieczna jest głęboka refleksja nad światowym podejściem do energetyki jądrowej. Sekretarz nie jest jej przeciwny; podkreśla znaczenie międzynarodowych instytucji w monitoringu tego, co się dzieje w zakresie bezpieczeństwa. Ale dodaje coś równie ważnego: a mianowicie, że trzeba się zastanowić nad rolą globalnego ocieplenia w powodowaniu naturalnych katastrof w kontekście bezpieczeństwa atomowego. To ważne stwierdzenie.
Przeważnie mówimy lub słyszymy, że energetyka jądrowa jest niezbędna, by osiągnąć cele przeciwdziałania zmianom klimatu. W wypowiedzi sekretarza ONZ pojawia się wątek bezpieczeństwa energetyki jądrowej w związku z siłą i gwałtownością zjawisk naturalnych, które zmiany klimatyczne mogą i będą powodować.
Dla elektrowni jądrowych problemem jest woda. Do chłodzenia. Potrzeba jej dużo, stąd specyficzne, lokalizacje blisko wody. Bez wdawania się w dyskusje o zagrożeniach, jakie podgrzana, spuszczana woda oznacza dla środowiska np. rzecznego, warto zwrócić uwagę, że lokalizacje nadmorskie elektrowni stają się problematyczne również z powodu skutków zmian klimatycznych, o których wspominał sekretarz ONZ.
Przewiduje się wszak znaczne podniesienie poziomu wód morskich, co może komplikować pracę elektrowni, a rosnąca siła sztormów również nie podnosi atrakcyjności tych lokalizacji. Przytoczmy może informację Komisji Europejskiej, że 17 europejskich reaktorów jest tego samego typu, co Fukushima i 9 z nich zlokalizowanych jest w strefie nadmorskiej. Przodują tu Szwecja i Finlandia. Wyjaśnia to polską koncepcję lokalizacji i nadaje jej, w rozumieniu rządu, wiarygodności.
Polski rząd, jak słyszeliśmy w wypowiedzi premiera, zapewnia, że elektrownia będzie bezpieczna (taka rola premiera). Wtóruje mu prezydent, który po spotkaniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego stwierdza, że nie usłyszał argumentów świadczących o niebezpieczeństwach energetyki jądrowej (rola prezydenta wobec społeczeństwa i przekazu informacji mogłaby się różnić od rządowej).
Bezpieczeństwo energetyki jądrowej jest kluczem do wszelkich rozważań. Inną sprawą jest koszt. Energetycy jądrowi są przekonani, że osiągnęli bardzo wysoki poziom bezpieczeństwa. Kwestia szkodliwego promieniowania została rozwiązana. Tę swoją pewność przenoszą w pewnym sensie na niską awaryjność elektrowni jądrowych.
Mówiąc o bezpieczeństwie, powracamy do Three Mile Island, Czarnobyla. Teraz doszła Fukushima 1. No cóż – mamy świadomość, że lista może nie jest zamknięta i to jest najbardziej przykre, wywołujące konieczność przemyślenia wybranej już dawno nuklearnej drogi. Ale pomiędzy tymi trzema „wyznacznikowymi” punktami jest cała gama przemilczanych i ignorowanych wypadków, które z racji mniejszej szkodliwości i skali są odnotowywane w literaturze fachowej, ale nie rozgrzewają dziennikarskiej ciekawości i politycznego komentarza. To zwykłe ludzkie pomyłki, niedopatrzenia, odejścia od procedur. Dziesiątki. Co najmniej?
Nie będę ukrywał, że jestem pod wrażeniem faktu, że elektrownia jądrowa wytrzymała trzęsienie Ziemi o prawie najwyższej sile. Nie dała rady tsunami, którego siły nie doceniano.
Elektrownie są prawdopodobnie w dużym stopniu bezpieczne, jeśli nic złego nie dzieje się w ich otoczeniu i błędów nie popełnia uruchamiający je człowiek. Ale wokół nich dzieje się wiele, a człowiek błędy popełnia: począwszy od tych, które znajdują się w projekcie po te, które powstają w trakcie obsługi.
Nie unikniemy tego. Porównywanie tych procesów z innymi działaniami człowieka jest wykazywaniem złej woli i rozwadnianiem odpowiedzialności.
Zwolennicy energetyki jądrowej stwierdzają, że przewidzenie okoliczności prowadzących do wypadku jest niemożliwe. Za każdym razem, kiedy wydarzył się wypadek, zaistniała inna sekwencja zdarzeń, które do niego doprowadziły1. Może jednak można.
Reaktor Fukushima 1 typu BWR (Boiling Water Reactor) jest produktem General Electric (GE) z lat 60. ubiegłego wieku. Sprzedawano je jako bezpieczne, tanie i łatwiejsze do wybudowania niż wcześniejsze reaktory. Już w 1972 roku zaczęto zgłaszać wątpliwości, co do bezpieczeństwa tego typu instalacji – chodziło o możliwość łatwego wybuchu wodoru. Jednak zostały one zignorowane. Dziś GE twierdzi, że reaktory tego typu działają bezpiecznie w wielu miejscach świata. Jest to stwierdzenie prawdziwe (i niech takim pozostanie), ale warto odnotować, że w wielu elektrowniach, np. w USA w latach 80., przeprowadzono modyfikacje, które podniosły stopień ich bezpieczeństwa.
Modyfikowano elektrownie również w innych krajach, w tym w Japonii, w Fukushimie 1. Jestem przekonany, że sprzedając swój projekt GE i zapewne liczni energetycy jądrowi podkreślali, że technologia i cała konstrukcja są najwyższej klasy i gwarantują bezpieczeństwo. A jednak praktyka pokazała, że niestety tak dobrze nie jest. Dziś, po kilku dziesiątkach lat z pewnością podniesiono bezpieczeństwo elektrowni i dysponujemy niebywale nowoczesnymi technologiami monitorującymi procesy oraz przykładamy znacznie więcej uwagi do procedur, które to bezpieczeństwo potęgują. Dziś podkreśla się, że nowoczesne elektrownie tzw. generacji III+ rozwiązały problem chłodzenia reaktorów wodą nawet wtedy, gdy brak jest dopływu energii (w sposób pasywny). Czy jednak nie jest to teoria?
Konieczność podnoszenia bezpieczeństwa udowadnia, że to, co kiedyś było uznawane za bezpieczne traci swą bezwzględną jakość. W tym przejawia się postęp, ale i obnażenie faktycznej względności bezpieczeństwa.
Społeczeństwo jest zapewniane o wysokiej jakości stosowanych rozwiązań, także w zakresie składowania odpadów, choć wiele wskazuje, że obecne technologie w odniesieniu do odpadów high level ma charakter tymczasowy, przejściowy. Od wielu, wielu lat pracuje się nad znalezieniem sposobu składowania odpadów kwalifikowanych jako odpadów wysoko aktywnych.
Głębokie składowanie w warstwach skalnych jest tym rozwiązaniem, na które współczesna nauka wskazuje jako odpowiadające wysokim standardom bezpieczeństwa. Czy tak będzie – pewnie tego nie sprawdzimy, ale i to rozwiązanie nie eliminuje wątpliwości. Przytoczę jedno: czy składowisk ma być wiele, czy raczej jedynie kilka, by następne pokolenia (piąte, szóste!) pamiętały, że w XXI wieku zakopano tu leje z odpadami promieniotwórczymi?
Wybudowanie takiego składowiska nie jest proste, potrzeba na to wiele czasu i środków. Przekonali się o tym Francuzi, Niemcy i Finowie. Poza Unią Europejską takie składowisko szykuje Rosja, prawdopodobnie nie tylko dla siebie.
Rosja to nie tylko potencjalny, silny końcowy element łańcucha energetyki jądrowej. Ważny jest też na jego początku. „Realizujemy ponad 40% zapotrzebowania amerykańskich elektrowni w paliwo jądrowe” – stwierdza prezes państwowego koncernu jądrowego Rosatom. I dodaje: „Dziś należy do nas 20% amerykańskich zapasów uranu”2. Rosatom zamierza zwiększyć swój udział w globalnym rynku paliw atomowych z obecnych 17% do 25% w roku 20253. Rosja uzależnia nie tylko dostawami gazu.
Rosatom będzie zapewne starał się o budowę elektrowni jądrowych w Polsce. Do czasu wypadku w Japonii budowali 15 z 60 elektrowni jądrowych wznoszonych na świecie. Chełpią się nowymi zamówieniami.
Czyniła tak również francuska Areva, którą teraz spotykają kłopoty np. w Indiach. Wydawało się, że budowa 6 reaktorów w Jaitapur jest oczywistością, ale po trzęsieniu Ziemi w Japonii wielkie firmy projektowo-budowlane energetyki jądrowej znalazły się w trudnej sytuacji.
W Polsce nie przewiduje się tego typu kataklizmów. Argumentami przeciw energetyce jądrowej są względy strategiczne i koszty. To bardzo trudny poziom debaty. Wymaga kultury i najwyższego poziomu demokracji. Przychodzi nam czekać.
Pismo „Fortune” zdecydowanie skierowane jest do ekskluzywnego przedsiębiorcy, który też szuka odpowiedzi, co z energią atomową po Fukushimie. Redaktorzy tej gazety w numerze z 11 kwietnia br. zaprosili przedstawicieli establishmentu, by odpowiedzieli na to pytanie4.
To bardzo ciekawe, jak widzą tę kwestię osoby związane z biznesem, wydawcy i organizacje społeczne. Odnotujmy, że pismo zaprasza przedstawicieli różnych instytucji, w tym społecznych – wszystkich na równych zasadach. Wypowiedzi są interesujące. Czy różnią sie od naszych? Jedni opowiadają się za kontynuacją renesansu energii atomowej. Zalecają wyciąganie wniosków z katastrofy w Japonii, ale są dalecy od wycofania się z energetyki jądrowej. Przewija się temat wieloletniej przerwy w inwestowaniu spowodowana m.in. wypadkiem w Three Mile Island. Rozważa się zagadnienie ryzyka – trochę teoretycznie. Ale konkluzja jest bardzo praktyczna: przy naszej coraz to bardziej ryzykownie budowanej gospodarce każdy musi być odpowiedzialny, nie tylko zarządzający elektrownią.
Dyrektor Sierra Club, wpływowej organizacji ekologicznej, jest za stopniowym odchodzeniem od energetyki jądrowej na rzecz rozwoju czystych technologii. Za stopniowym, ale konsekwentnym zamykaniem elektrowni opowiada się również dyrektor japońskiej organizacji Green Action.
Przytaczam te wypowiedzi by pokazać, że ekskluzywne pismo znajduje miejsce na zaprezentowanie różnych poglądów na inspirujący i trudny zarazem temat przyszłości energetyki jądrowej. W naszych mediach brakuje takich dyskusji.
Rząd przymierza się do kampanii promocyjnej. Rozpocznie ją może w przyszłym roku. Ciekawe, jak społeczeństwo będzie przyjmowało zapewnienia o bezpieczeństwie i najwyższych zabezpieczeniach, które zostaną zastosowane w przypadku polskich inwestycji. Naturalną koleją rzeczy w materiałach promocyjnych powinny znaleźć się odniesienia do wypadków w Japonii.
Przy ograniczonym dopływie informacji do polskiego społeczeństwa, z którym mamy obecnie do czynienia, strona rządowa może ze spokojem myśleć o powodzeniu kampanii promocyjnej. Wraz z jej ogłoszeniem ożywią się media, które dostrzegą w tematyce energetyki jądrowej ważny społecznie i gospodarczo temat, a ogromny wkład energetyki jądrowej do ograniczenia zmian klimatycznych będzie eksponowany jako proekologiczne rozwiązanie o wymiernych innowacyjnych korzyściach.
Ten optymistyczny plan może zepsuć jednak decyzja naszych zachodnich sąsiadów o zamknięciu elektrowni w bliskiej perspektywie czasowej. Byłby to nóż w plecy krajowej rządowo-medialnej kampanii promocyjnej.
Gdyby tak się stało, trzeba by budować pozytywny obraz energetyki jądrowej w oparciu o starzejące się elektrownie we Francji oraz – co byłoby największym wyzwaniem – o inwestycje energetyczne w Kaliningradzie, na Białorusi i ewentualnie na Litwie. Byłoby można sięgnąć też do coraz droższych inwestycji w Bułgarii. Do wymienionych krajów woziłoby się wątpiących samorządowców i młodzież na study tour, by zapoznali się z przykładami elektrowni jądrowych III generacji.
Rządowi może splątać figla Szwecja, która obecnie zachowuje się statecznie i nie podejmuje ryzykownych decyzji o zamykaniu elektrowni czy też odejściu od programu budowy nowych, ale gdyby Szwedzi również tak postąpili, byłby to naprawdę gest wrogi.
Podpowiem jednak, jakie jest wyjście z tej sytuacji, gdyby się wydarzyła. Pozostaje Czarnobyl, do którego będzie można wozić wycieczki i wskazywać, jak cały świat się zrzucał, by odnowić sarkofag. Odnoszę wrażenie, że rosną kadry gotowe pełnić rolę przewodników.
Przypisy:
1. S. Pfeifer, E. Cooks, “Meltdown battle revives concern over reactor safety”, “Financial Times”, 16.03.2011.
2. I. Trusewicz, “Atomowe ramię Rosji”, “Ekonomia&rynek”, 11.03.2011.
3. “Chernobyl used as a sales pitch”, “International Herald Tribune”, 23.03.2011.
4. “The future of nuclear power”, “Fortune”, 11.04.2011.
Krzysztof Kamieniecki, Instytut na rzecz Ekorozwoju
dla ChronmyKlimat.pl
W Polsce trudne czasy, jakie nastały w Japonii, nie budzą większego zainteresowania. To dziwne, że patrzymy na rozwój Japonii z jako takim zainteresowaniem, ale gdy pojawia się sytuacja nadzwyczajna, jakby osłabiamy swą wrażliwość.
Katastrofa, która wydarzyła się w elektrowni Fukushima odbiła się wielkim echem w światowych mediach. Zainteresowanie nią nie przemija. Ma swoje polityczne i ekonomiczne skutki w wielu krajach. Ostatniego słowa nie powiedziały Niemcy, Włochy, USA, Indie.
Polska – nie powiedziała nic. Jak na kraj, który stoi przed decyzją wejścia na drogę energetyki jądrowej, cedzony dopływ informacji o skutkach awarii elektrowni nuklearnej w Japonii i reperkusjach w krajach dysponujących już energią jądrową zadziwia. Samocenzura?
Z wielką atencją odbieram akcję radiowej Trójki, która zbiera, w sposób wysoce kulturalny, środki na pomoc dzieciom dotkniętym w Japonii klęską żywiołów. Tym razem gromadzone są pieniądze dla zamożnego społeczeństwa, gdyż i takim los dokucza, i ich dotyka nieszczęście.
Po awarii problemy ludności się spotęgowały. Wyznaczono 20-kilometrową strefę ewakuacyjną, określono, kto może skorzystać ze specjalnego funduszu „strefy ewakuacyjnej”. Ewakuacja w kraju o sporej gęstości zaludnienia i ograniczonych, z powodu trzęsienia Ziemi, zasobach mieszkalnych jest dodatkowym problemem ekonomicznym. Sprawa rekompensat dla rolników i rybaków jest ciągle otwarta. Wszystko, w zasadzie, jest możliwe.
Szacunki, którymi się operuje niemal w każdej sprawie, są mało precyzyjne. Uporządkowanie szkód po trzęsieniu Ziemi, tsunami i katastrofie nuklearnej może potrwać według ekspertów od 10 do 30 lat. Przecież to różnica pokolenia!
Niemcy zareagowały na wypadki nuklearne w Japonii w sposób najbardziej spektakularny. Kulminacyjnym punktem politycznych rozważań i decyzji może być zamknięcie elektrowni jądrowych w tym kraju i to przed 2020 rokiem. Pewnie do tego nie dojdzie, ale pani kanclerz Angela Merkel nie zaprzecza, że takie decyzje są rozpatrywane. Co więcej – określa, że jest to kierunek działań uzgodniony z 16 premierami landów. Budzi to oczywisty sprzeciw takich firm jak RWE. Jeżeli nie atom, to konieczne będzie przeznaczenie większych środków na energetykę ze źródeł odnawialnych i przyśpieszenie jej rozwoju. W Niemczech i tak szło to dość szybko.
„Der Spiegel” komentuje, że Niemcy muszą wskazać, że ta ścieżka jest możliwa, zwłaszcza w wysoce uprzemysłowionym kraju. Jeśli im się powiedzie, inni podażą za nimi.
W „The Guardian” (3 maja 2011) znajdujemy jednak sceptyczny komentarz, że jeśli zamknięte zostaną elektrownie jądrowe, to będzie trzeba zaakceptować większą ekspansję odnawialnych źródeł energii. Biorąc pod uwagę, że nawet skromny wzrost farm wiatrowych budzi sprzeciw, może się to okazać wymagającym zadaniem. Trudno nie przyznać racji temu stwierdzeniu. Ale poprzednie też ma swą wartość.
Czy determinacja Niemiec i możliwe zmiany w polityce energetycznej nie są interesujące dla opinii polskiej? Chyba nie, bo brak jest pogłębionych analiz na ten temat w prasie i w komentarzach telewizyjnych.
Nasz sąsiad, lider gospodarczy Unii Europejskiej, zmienia kierunek energetycznego rozwoju. Nie musimy Niemców naśladować, ale warto wiedzieć, co skłania polityków tego kraju do rozważania innowacyjnych decyzji.
Informowanie o tym w polskich mediach zmusiłoby też przy okazji do poświęcenia więcej miejsca sukcesom Zielonych, a to mogłoby przysporzyć korzystnego wizerunku naszym proekologicznym politykom. Jest ich tak niewielu. Nie zagrożą nikomu.
Różne są reakcje polityków na wydarzenia w Japonii. Jako zdecydowany sceptyk co do potrzeby budowy elektrowni jądrowych w Polsce, wybieram z przyjemnością te, które są często określane jako histeryczne, ale podbudowują moje przekonania.
I tak sekretarz generalny ONZ Ban Ki-Moon stwierdził w kwietniu tego roku, że konieczna jest głęboka refleksja nad światowym podejściem do energetyki jądrowej. Sekretarz nie jest jej przeciwny; podkreśla znaczenie międzynarodowych instytucji w monitoringu tego, co się dzieje w zakresie bezpieczeństwa. Ale dodaje coś równie ważnego: a mianowicie, że trzeba się zastanowić nad rolą globalnego ocieplenia w powodowaniu naturalnych katastrof w kontekście bezpieczeństwa atomowego. To ważne stwierdzenie.
Przeważnie mówimy lub słyszymy, że energetyka jądrowa jest niezbędna, by osiągnąć cele przeciwdziałania zmianom klimatu. W wypowiedzi sekretarza ONZ pojawia się wątek bezpieczeństwa energetyki jądrowej w związku z siłą i gwałtownością zjawisk naturalnych, które zmiany klimatyczne mogą i będą powodować.
Dla elektrowni jądrowych problemem jest woda. Do chłodzenia. Potrzeba jej dużo, stąd specyficzne, lokalizacje blisko wody. Bez wdawania się w dyskusje o zagrożeniach, jakie podgrzana, spuszczana woda oznacza dla środowiska np. rzecznego, warto zwrócić uwagę, że lokalizacje nadmorskie elektrowni stają się problematyczne również z powodu skutków zmian klimatycznych, o których wspominał sekretarz ONZ.
Przewiduje się wszak znaczne podniesienie poziomu wód morskich, co może komplikować pracę elektrowni, a rosnąca siła sztormów również nie podnosi atrakcyjności tych lokalizacji. Przytoczmy może informację Komisji Europejskiej, że 17 europejskich reaktorów jest tego samego typu, co Fukushima i 9 z nich zlokalizowanych jest w strefie nadmorskiej. Przodują tu Szwecja i Finlandia. Wyjaśnia to polską koncepcję lokalizacji i nadaje jej, w rozumieniu rządu, wiarygodności.
Polski rząd, jak słyszeliśmy w wypowiedzi premiera, zapewnia, że elektrownia będzie bezpieczna (taka rola premiera). Wtóruje mu prezydent, który po spotkaniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego stwierdza, że nie usłyszał argumentów świadczących o niebezpieczeństwach energetyki jądrowej (rola prezydenta wobec społeczeństwa i przekazu informacji mogłaby się różnić od rządowej).
Bezpieczeństwo energetyki jądrowej jest kluczem do wszelkich rozważań. Inną sprawą jest koszt. Energetycy jądrowi są przekonani, że osiągnęli bardzo wysoki poziom bezpieczeństwa. Kwestia szkodliwego promieniowania została rozwiązana. Tę swoją pewność przenoszą w pewnym sensie na niską awaryjność elektrowni jądrowych.
Mówiąc o bezpieczeństwie, powracamy do Three Mile Island, Czarnobyla. Teraz doszła Fukushima 1. No cóż – mamy świadomość, że lista może nie jest zamknięta i to jest najbardziej przykre, wywołujące konieczność przemyślenia wybranej już dawno nuklearnej drogi. Ale pomiędzy tymi trzema „wyznacznikowymi” punktami jest cała gama przemilczanych i ignorowanych wypadków, które z racji mniejszej szkodliwości i skali są odnotowywane w literaturze fachowej, ale nie rozgrzewają dziennikarskiej ciekawości i politycznego komentarza. To zwykłe ludzkie pomyłki, niedopatrzenia, odejścia od procedur. Dziesiątki. Co najmniej?
Nie będę ukrywał, że jestem pod wrażeniem faktu, że elektrownia jądrowa wytrzymała trzęsienie Ziemi o prawie najwyższej sile. Nie dała rady tsunami, którego siły nie doceniano.
Elektrownie są prawdopodobnie w dużym stopniu bezpieczne, jeśli nic złego nie dzieje się w ich otoczeniu i błędów nie popełnia uruchamiający je człowiek. Ale wokół nich dzieje się wiele, a człowiek błędy popełnia: począwszy od tych, które znajdują się w projekcie po te, które powstają w trakcie obsługi.
Nie unikniemy tego. Porównywanie tych procesów z innymi działaniami człowieka jest wykazywaniem złej woli i rozwadnianiem odpowiedzialności.
Zwolennicy energetyki jądrowej stwierdzają, że przewidzenie okoliczności prowadzących do wypadku jest niemożliwe. Za każdym razem, kiedy wydarzył się wypadek, zaistniała inna sekwencja zdarzeń, które do niego doprowadziły1. Może jednak można.
Reaktor Fukushima 1 typu BWR (Boiling Water Reactor) jest produktem General Electric (GE) z lat 60. ubiegłego wieku. Sprzedawano je jako bezpieczne, tanie i łatwiejsze do wybudowania niż wcześniejsze reaktory. Już w 1972 roku zaczęto zgłaszać wątpliwości, co do bezpieczeństwa tego typu instalacji – chodziło o możliwość łatwego wybuchu wodoru. Jednak zostały one zignorowane. Dziś GE twierdzi, że reaktory tego typu działają bezpiecznie w wielu miejscach świata. Jest to stwierdzenie prawdziwe (i niech takim pozostanie), ale warto odnotować, że w wielu elektrowniach, np. w USA w latach 80., przeprowadzono modyfikacje, które podniosły stopień ich bezpieczeństwa.
Modyfikowano elektrownie również w innych krajach, w tym w Japonii, w Fukushimie 1. Jestem przekonany, że sprzedając swój projekt GE i zapewne liczni energetycy jądrowi podkreślali, że technologia i cała konstrukcja są najwyższej klasy i gwarantują bezpieczeństwo. A jednak praktyka pokazała, że niestety tak dobrze nie jest. Dziś, po kilku dziesiątkach lat z pewnością podniesiono bezpieczeństwo elektrowni i dysponujemy niebywale nowoczesnymi technologiami monitorującymi procesy oraz przykładamy znacznie więcej uwagi do procedur, które to bezpieczeństwo potęgują. Dziś podkreśla się, że nowoczesne elektrownie tzw. generacji III+ rozwiązały problem chłodzenia reaktorów wodą nawet wtedy, gdy brak jest dopływu energii (w sposób pasywny). Czy jednak nie jest to teoria?
Konieczność podnoszenia bezpieczeństwa udowadnia, że to, co kiedyś było uznawane za bezpieczne traci swą bezwzględną jakość. W tym przejawia się postęp, ale i obnażenie faktycznej względności bezpieczeństwa.
Społeczeństwo jest zapewniane o wysokiej jakości stosowanych rozwiązań, także w zakresie składowania odpadów, choć wiele wskazuje, że obecne technologie w odniesieniu do odpadów high level ma charakter tymczasowy, przejściowy. Od wielu, wielu lat pracuje się nad znalezieniem sposobu składowania odpadów kwalifikowanych jako odpadów wysoko aktywnych.
Głębokie składowanie w warstwach skalnych jest tym rozwiązaniem, na które współczesna nauka wskazuje jako odpowiadające wysokim standardom bezpieczeństwa. Czy tak będzie – pewnie tego nie sprawdzimy, ale i to rozwiązanie nie eliminuje wątpliwości. Przytoczę jedno: czy składowisk ma być wiele, czy raczej jedynie kilka, by następne pokolenia (piąte, szóste!) pamiętały, że w XXI wieku zakopano tu leje z odpadami promieniotwórczymi?
Wybudowanie takiego składowiska nie jest proste, potrzeba na to wiele czasu i środków. Przekonali się o tym Francuzi, Niemcy i Finowie. Poza Unią Europejską takie składowisko szykuje Rosja, prawdopodobnie nie tylko dla siebie.
Rosja to nie tylko potencjalny, silny końcowy element łańcucha energetyki jądrowej. Ważny jest też na jego początku. „Realizujemy ponad 40% zapotrzebowania amerykańskich elektrowni w paliwo jądrowe” – stwierdza prezes państwowego koncernu jądrowego Rosatom. I dodaje: „Dziś należy do nas 20% amerykańskich zapasów uranu”2. Rosatom zamierza zwiększyć swój udział w globalnym rynku paliw atomowych z obecnych 17% do 25% w roku 20253. Rosja uzależnia nie tylko dostawami gazu.
Rosatom będzie zapewne starał się o budowę elektrowni jądrowych w Polsce. Do czasu wypadku w Japonii budowali 15 z 60 elektrowni jądrowych wznoszonych na świecie. Chełpią się nowymi zamówieniami.
Czyniła tak również francuska Areva, którą teraz spotykają kłopoty np. w Indiach. Wydawało się, że budowa 6 reaktorów w Jaitapur jest oczywistością, ale po trzęsieniu Ziemi w Japonii wielkie firmy projektowo-budowlane energetyki jądrowej znalazły się w trudnej sytuacji.
W Polsce nie przewiduje się tego typu kataklizmów. Argumentami przeciw energetyce jądrowej są względy strategiczne i koszty. To bardzo trudny poziom debaty. Wymaga kultury i najwyższego poziomu demokracji. Przychodzi nam czekać.
Pismo „Fortune” zdecydowanie skierowane jest do ekskluzywnego przedsiębiorcy, który też szuka odpowiedzi, co z energią atomową po Fukushimie. Redaktorzy tej gazety w numerze z 11 kwietnia br. zaprosili przedstawicieli establishmentu, by odpowiedzieli na to pytanie4.
To bardzo ciekawe, jak widzą tę kwestię osoby związane z biznesem, wydawcy i organizacje społeczne. Odnotujmy, że pismo zaprasza przedstawicieli różnych instytucji, w tym społecznych – wszystkich na równych zasadach. Wypowiedzi są interesujące. Czy różnią sie od naszych? Jedni opowiadają się za kontynuacją renesansu energii atomowej. Zalecają wyciąganie wniosków z katastrofy w Japonii, ale są dalecy od wycofania się z energetyki jądrowej. Przewija się temat wieloletniej przerwy w inwestowaniu spowodowana m.in. wypadkiem w Three Mile Island. Rozważa się zagadnienie ryzyka – trochę teoretycznie. Ale konkluzja jest bardzo praktyczna: przy naszej coraz to bardziej ryzykownie budowanej gospodarce każdy musi być odpowiedzialny, nie tylko zarządzający elektrownią.
Dyrektor Sierra Club, wpływowej organizacji ekologicznej, jest za stopniowym odchodzeniem od energetyki jądrowej na rzecz rozwoju czystych technologii. Za stopniowym, ale konsekwentnym zamykaniem elektrowni opowiada się również dyrektor japońskiej organizacji Green Action.
Przytaczam te wypowiedzi by pokazać, że ekskluzywne pismo znajduje miejsce na zaprezentowanie różnych poglądów na inspirujący i trudny zarazem temat przyszłości energetyki jądrowej. W naszych mediach brakuje takich dyskusji.
Rząd przymierza się do kampanii promocyjnej. Rozpocznie ją może w przyszłym roku. Ciekawe, jak społeczeństwo będzie przyjmowało zapewnienia o bezpieczeństwie i najwyższych zabezpieczeniach, które zostaną zastosowane w przypadku polskich inwestycji. Naturalną koleją rzeczy w materiałach promocyjnych powinny znaleźć się odniesienia do wypadków w Japonii.
Przy ograniczonym dopływie informacji do polskiego społeczeństwa, z którym mamy obecnie do czynienia, strona rządowa może ze spokojem myśleć o powodzeniu kampanii promocyjnej. Wraz z jej ogłoszeniem ożywią się media, które dostrzegą w tematyce energetyki jądrowej ważny społecznie i gospodarczo temat, a ogromny wkład energetyki jądrowej do ograniczenia zmian klimatycznych będzie eksponowany jako proekologiczne rozwiązanie o wymiernych innowacyjnych korzyściach.
Ten optymistyczny plan może zepsuć jednak decyzja naszych zachodnich sąsiadów o zamknięciu elektrowni w bliskiej perspektywie czasowej. Byłby to nóż w plecy krajowej rządowo-medialnej kampanii promocyjnej.
Gdyby tak się stało, trzeba by budować pozytywny obraz energetyki jądrowej w oparciu o starzejące się elektrownie we Francji oraz – co byłoby największym wyzwaniem – o inwestycje energetyczne w Kaliningradzie, na Białorusi i ewentualnie na Litwie. Byłoby można sięgnąć też do coraz droższych inwestycji w Bułgarii. Do wymienionych krajów woziłoby się wątpiących samorządowców i młodzież na study tour, by zapoznali się z przykładami elektrowni jądrowych III generacji.
Rządowi może splątać figla Szwecja, która obecnie zachowuje się statecznie i nie podejmuje ryzykownych decyzji o zamykaniu elektrowni czy też odejściu od programu budowy nowych, ale gdyby Szwedzi również tak postąpili, byłby to naprawdę gest wrogi.
Podpowiem jednak, jakie jest wyjście z tej sytuacji, gdyby się wydarzyła. Pozostaje Czarnobyl, do którego będzie można wozić wycieczki i wskazywać, jak cały świat się zrzucał, by odnowić sarkofag. Odnoszę wrażenie, że rosną kadry gotowe pełnić rolę przewodników.
Przypisy:
1. S. Pfeifer, E. Cooks, “Meltdown battle revives concern over reactor safety”, “Financial Times”, 16.03.2011.
2. I. Trusewicz, “Atomowe ramię Rosji”, “Ekonomia&rynek”, 11.03.2011.
3. “Chernobyl used as a sales pitch”, “International Herald Tribune”, 23.03.2011.
4. “The future of nuclear power”, “Fortune”, 11.04.2011.
Krzysztof Kamieniecki, Instytut na rzecz Ekorozwoju
dla ChronmyKlimat.pl
ChronmyKlimat.pl – portal na temat zmian klimatu dla społeczeństwa i biznesu. © Copyright Fundacja Instytut na rzecz Ekorozwoju
Redakcja: ul. Nabielaka 15 lok. 1, 00-743 Warszawa, tel. +48 +22 8510402, -03, -04, fax +48 +22 8510400, portal@chronmyklimat.pl