więcej


Energetyka

Biogazownie nie są na przegranej pozycji (16861)

2014-02-25

Drukuj

Maciej-Golebiewski-zdjecie smallTrzeba tworzyć takie regulacje, żeby w biogazownie mogli zainwestować mali, lokalni inwestorzy. Duże koncerny energetyczne nie będą inwestować w biogazownie – przewiduje Maciej Gołębiewski, prezes firmy Grupa Bio Alians.

Jacek Krzemiński: Głównym wyzwaniem, przed jakim stoi dziś energetyka, jest odkrycie metody na magazynowanie energii elektrycznej na dużą skalę. W biogazowniach ten problem nie istnieje, bo w ich przypadku energię można magazynować w postaci energii chemicznej gazu i w dowolnej chwili zacząć produkować z niego prąd czy ciepło. Podziela Pan tę opinię?

Maciej Gołębiewski: Tak, w pełni podzielam tę opinię. Co więcej, gaz, w tym biogaz, ma jeszcze inne zalety. Np. to, że jest źródłem kogeneracyjnym i że można go przesyłać na znaczne odległości praktycznie bez strat. Takie straty mają miejsce w przypadku przesyłania energii elektrycznej. Są tym większe, im większa odległość od elektrowni do odbiorcy. W Polsce to często setki kilometrów, co skutkuje stratami sięgającymi kilkudziesięciu procent. To także jeden z głównych argumentów na rzecz energetyki rozproszonej, tworzenia setek małych lokalnych elektrowni, które będą zaopatrywać w energię lokalnych odbiorców. Gdybyśmy brali pod uwagę interes całej naszej gospodarki, to powinniśmy na taką energetykę zdecydowanie postawić.

Biogazownie świetnie się w nią wpisują.

W dodatku przynoszą lokalnym społecznościom dużo więcej korzyści niż wiatraki czy instalacje fotowoltaiczne. Dają więcej miejsc pracy przy ich obsłudze, tworzą kolejne w transporcie substratów i pofermentu, korzystają z lokalnych dostawców surowca, mogąc zapewnić dziesiątkom miejscowych rolników nowe źródło dochodu. Wytwarzając tanią energię, mogą ściągnąć kolejne inwestycje z energochłonnych branż, zrewitalizować duże obszary, uwolnić kapitał, jakim dysponują większe gospodarstwa rolne. Bo biogazownie to przecież tak naprawdę małe fabryki. Trzeba do nich wybudować np. drogi. Są więc także kołem zamachowym do rozbudowy lokalnej infrastruktury.

Na przykładzie Niemiec widać, że mogą być fantastycznym rozwiązaniem – wyzwalającym społeczną energię, oddolną lokalną inicjatywę, nikogo nie faworyzującym, przyczyniającym się do większego upodmiotowienia społeczności lokalnych. Tam budowało się przede wszystkim mniejsze instalacje, a ich inwestorami byli zazwyczaj lokalni rolnicy, lokalni przedsiębiorcy czy lokalne spółdzielnie energetyczne. U nas rynek rozwinął się na razie w zupełnie inną stronę. System wsparcia – zielone i żółte certyfikaty oraz dotacje inwestycyjne – był tak skonstruowany, że bardziej opłacało się budować duże biogazownie, przewymiarowane, po 2 MW mocy, w szczerym polu, korzystające z substratów, których źródło jest czasami oddalone nawet o 30 km, bez kogeneracji, czyli wykorzystania ciepła. W pierwszej puli unijnych dotacji na ten cel z programu Infrastruktura i Środowisko, działanie 9.4, wręcz wykluczono kogenerację, co było absurdem. Kto na tym wszystkim skorzystał? Skorzystali, biorąc pod uwagę obecną sytuację biogazowni rolniczych w Polsce, jedynie dostawcy technologii.

Co trzeba by zrobić, żeby biogazownictwo rolnicze zaczęło się u nas szybko rozwijać?

Jeśli chce się, żeby dany segment gospodarki dynamicznie się rozwijał, to wyjścia są dwa. Albo mu nie przeszkadzać, wyzwalając w ten sposób tkwiącą w społeczeństwie energię, albo stworzyć dla niego sensowny i stabilny system wsparcia. Przykładem skuteczności pierwszego z tych dwóch rozwiązań jest w Polsce branża LPG. Państwo jej nie wspierało, ale i specjalnie nie przeszkadzało. Efekt? Mamy jeden z najlepiej rozwiniętych rynków LPG na świecie. Poza tymi dwiema opcjami jest tylko zaklinanie rzeczywistości.

No właśnie. W Polsce od lat rząd mówi, że chce szybkiego rozwoju biogazownictwa, tworzy programy typu "Biogazownia w każdej gminie". A biogazowego boomu jak u nas nie było, tak go nie ma.

Rynek się nie rozwinie od tego, że urzędnik powie, iż ma się on rozwinąć, iż on jest "za". On mówi, że jest "za", a inny urzędnik, który np. wydaje czy opiniuje decyzję środowiskową dla biogazowni, blokuje tę inwestycję. Często z absurdalnych powodów. Na rynku biogazowym w Polsce utrzymuje się duża niepewność. Zostają na nim tylko ci, którzy najbardziej weń wierzą, którzy podchodzą do tej branży długofalowo. To ma jedną jedyną dobrą stronę: że z tego segmentu energetyki zniknęli inwestorzy spekulacyjni, tacy, którzy liczyli, że mało zainwestują, a zarobią miliony.

Co dalej z rozwojem biogazowni w Polsce?

Ten segment OZE w naszym kraju pokazał, że jest w stanie błyskawicznie się rozwinąć, że ma bardzo duży potencjał. Pojawiło się wielu inwestorów, którzy chcieli w tę branżę wejść, powstały dziesiątki projektów. Niestety, ten boom został u nas zduszony w zarodku. Od ponad roku nie da się napisać biznesplanu dla biogazowni rolniczej w Polsce, bo nie wiadomo, co w ten biznesplan wpisać. Chodzi, oczywiście, przede wszystkim o ciągły brak ustawy o odnawialnych źródłach energii, o nowy system wsparcia dla tego typu inwestycji, którego ostatecznego kształtu wciąż nie ma.

Ale mają za to zostać przywrócone żółte certyfikaty.

To jest dobry znak, ale niewiele zmienia. Żółte i fioletowe certyfikaty mają być wydawane tylko do 2018 r. A co potem ze wsparciem dla kogeneracji? Nikt o tym nie mówi. Nie wiadomo też, czy żółte certyfikaty będzie można łączyć ze wsparciem, uzyskanym w nowym, aukcyjnym systemie wspierania OZE. Właściciele biogazowni dostaną teraz żółte certyfikaty na otarcie łez. Po to, żeby mogli przetrwać. To nie jest jednak wystarczający bodziec do realizacji nowych inwestycji. Jedno jest pocieszające. To, że biogazownie jadą na tym samym wózku, co duża energetyka, która także korzysta ze wsparcia dla kogeneracji i będzie zainteresowana jego przedłużeniem. Duża energetyka inwestuje obecnie w kogenerację gazową, więc musi zakładać na jakiejś podstawie, że taka kogeneracja będzie dalej wspierana, bo bez wsparcia to by się nie opłacało.

Kuriozalne było jednak to, że polski rząd najpierw zdecydował się przedstawić Brukseli do notyfikacji żółte i czerwone certyfikaty, skoro one już działały, więc musiał uznać je wcześniej za zgodne z unijnym prawem. Potem rząd z tej notyfikacji się wycofał. Co gorsza, Ministerstwo Gospodarki, opracowując nowy system wsparcia OZE, dokonało dwóch nagłych wolt. Dla inwestorów to nie jest, delikatnie mówiąc, zachęcające, obniża ich zaufanie.

Jaki system wsparcia dla biogazowni jest potrzebny?

Ja nie uważam, że trzeba im stworzyć superpreferencje. Wystarczyłyby stabilne, wprowadzone na lata reguły, stabilne ramy działania. Jeśli, biorąc je pod uwagę, biznes uznałby, że to się opłaca, mielibyśmy biogazowy boom. U nas zamiast wprowadzenia takich reguł mamy od kilku lat kolejne wersje projektu ustawy o odnawialnych źródłach energii, przy których tworzeniu ignoruje się branżę OZE, wsłuchując się za to w głos dużej energetyki.

Czy w obecnych warunkach rynkowych w Polsce jest w ogóle sens budować biogazownię? To może się opłacać?

Tak, ale pod warunkiem, że będzie się bazować na odpadowych i tanich substratach, energię będzie się sprzedawać bezpośredniemu odbiorcy oraz zoptymalizowana zostanie technologia.

Bank da na to kredyt?

To jest nadal duże wyzwanie. Banki kredytują cały czas budowę biogazowni, ale tam, gdzie jest bardzo duży wkład własny, na poziomie nawet 50 proc. Są to więc miejsca, gdzie inwestor ma duże gospodarstwo, obraca dziesiątkami milionów złotych i biogazownia będzie tylko jego dodatkową działalnością w łańcuchu dostaw i wartości głównej produkcji rolno-spożywczej. Banki są dziś bardzo konserwatywnie nastawione do inwestycji w OZE w Polsce. Dlatego Ministerstwo Gospodarki, tworząc ustawę o odnawialnych źródłach energii, powinno rozmawiać także intensywnie z przedstawicielami środowiska bankowego.

A może jakimś promyczkiem nadziei jest spadek kosztów budowy biogazowni? Jeśli one rzeczywiście spadają.

Spadają, choć tego nie widać tak dobrze, jak np. w przypadku fotowoltaiki, gdzie bierze się pod uwagę cenę pojedynczego panelu. Nie są bowiem prowadzone notowania cen poszczególnych komponentów. Jest to technicznie niemożliwe. Problemem polskiego rynku było dotąd to, że dotacje do biogazowni przyznawano, preferując najdroższe technologie. Z tego powodu wielu inwestorów kupowało za granicą całe, gotowe rozwiązania, od tzw. integratorów technologii, czyli od pośredników. Ci zaś narzucali znaczne, sięgające po kilkadziesiąt procent marże. Choć budując biogazownię, można się bez nich obyć, samemu zamawiając bezpośrednio u producentów – przy pomocy niezależnego polskiego biura inżynieryjnego – niezbędne podzespoły do budowy biogazowni. W ten sposób na zakupie potrzebnego sprzętu możemy zaoszczędzić nawet 30 proc., ale także lepiej dobrać podzespoły, to znaczy lepiej dopasować je do specyfiki danego projektu.

Wiedza, jak zmontować i zgrać ze sobą komponenty do budowy biogazowni nie jest ani bardzo niedostępna ani bardzo trudna. To proste technologie. Polscy inżynierowie z powodzeniem sobie z nimi poradzą. Tak, jak poradzili sobie z budową oczyszczalni ścieków, które są przecież bardziej skomplikowane od instalacji biogazowych. To jest według mnie przyszłość biogazowego rynku w Polsce. Pod warunkiem, że bank zaakceptuje takie podejście do inwestycji, nie będzie wymagał od biura inżynieryjnego i wykonawcy uznanego w tej branży brandu, wykazania się realizacją wielu takich instalacji.

Czy taka zmiana byłaby też szansą dla polskich producentów podzespołów do budowy biogazowni?

Biogazownia składa się z trzech części: kogeneracyjnej, biotechnologicznej i konstrukcji budowlanej. Dużą część potrzebnych do ich zbudowania podzespołów można już rzeczywiście zamówić w Polsce. To dotyczy m.in. zbiorników betonowych, sterowników czy wymienników ciepła, które od lat z powodzeniem produkuje się w Polsce. Zaletą rodzimych producentów jest także to, że ich serwis jest tu na miejscu, łatwiej dostępny niż serwis zagranicznych wytwórców.

Na koniec pytanie o nowy system wsparcia dla OZE, czyli tzw. aukcje. Część branży biogazowej uważa, że w tym systemie biogazownie nie mają szans. A co Pan o tym sądzi?

Po pierwsze nie będą to aukcje, tylko przetargi. Nie rozumiem, dlaczego wybrano to rozwiązanie, mimo, że aukcje byłyby bardziej przejrzyste. W przetargach dla instalacji poniżej 1 MW jest moim zdaniem miejsce tylko dla biogazowni. Fotowoltaika będzie za droga. Projektów nowych elektrowni wodnych o takiej wielkości mamy mało. Mają być też preferencje do bardziej stabilnych źródeł energii, do których instalacje biogazowe należą. Nie są więc one wcale na przegranej pozycji, a biogazowy projekt z wygranym przetargiem będzie moim zdaniem cennym aktywem. W przetargach będą startować w pierwszej kolejności projekty, które już są gotowe, bardzo zaawansowane. Na razie jednak jest wciąż za dużo niewiadomych, żeby coś więcej powiedzieć.

Jakie niewiadome ma Pan na myśli?

Np. ceny referencyjne w przetargach dla poszczególnych technologii. Od nich bardzo wiele zależy. Jeśli w przypadku biogazowni będą one odpowiednio wysokie (pokrywając m.in. wsparcie dla kogeneracji, które może wygasnąć w 2018 r.), to znaczy wyniosą 550-600 zł za 1 MWh, jeśli będą stabilne i indeksowane, jeśli przy tym właścicielom biogazowni będzie wolno zarabiać na sprzedaży ciepła, to zainteresowanie ich budową będzie. Ale to nie jedyne warunki, jakie trzeba by spełnić. Rząd chce np. stosować w nowym systemie przeliczniki o całkowitym wsparciu i obawiam się, że będzie to bardzo poważna bariera dla mniejszych inwestorów. Jeśli uda im się wygrać przetarg z wyższą ceną, to ten dopuszczalny poziom wsparcia może być przekroczony. Oczywiście, niedobrze byłoby, gdyby ktoś dostawał za 1 MW 1000 zł, ale takich przypadków u nas przecież nie ma. Dziś to wahadło wychylone jest w drugą stronę – na systemie wsparcia OZE mają zarabiać tylko duże koncerny energetyczne. A one nie będą inwestować w biogazownie. Wybiorą łatwiejsze w zarządzaniu i osiągnięciu efektu skali technologie – wiatr czy fotowoltaikę. Instalacje biogazowe będą dla nich za małe. To już zresztą się dzieje. Koncern Energa, który jest dziś liderem energetyki odnawialnej w Polsce, najwięcej ma źródeł wiatrowych i ani jednej biogazowni. Trzeba więc tworzyć takie regulacje, żeby w biogazownie mogli zainwestować mali, lokalni inwestorzy, żeby było miejsce na oddolne inicjatywy.

Dziekuję za rozmowę.

Rozmawiał Jacek Krzemiński

 

 

Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.


Udostępnij wpis swoim znajomym!




Podziel się swoją opinią



Za treść materiału odpowiada wyłącznie Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju



Portal dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada Fundacja – Instytut na Rzecz Ekorozwoju, poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej