Energetyka
Debata na temat systemu CCS (9827)
2010-10-11Prezentujemy komentarz prof. Tomasza Żylicza poświęcony debacie na temat systemu CCS, zorganizowanej w dniu 28 września 2010 r. przez DemosEuropa.
28 września uczestniczyłem w debacie na temat systemu CCS, zorganizowanej przez DemosEuropa. Nie była to pierwsza debata, w której brałem udział i niestety, argumenty, jakie usłyszałem, nie były nowe. Dziwi mnie fakt, że biznesmeni i urzędnicy wciąż poświęcają szczególną uwagę czemuś, co na nią nie zasługuje. CCS to absurdalnie droga technologia redukcji emisji globalnego zanieczyszczenia. CCS nie ma nic wspólnego ze zmianami klimatycznymi!
Po pierwsze, CO2 stanowi zanieczyszczenie globalne. Jednostronne próby ograniczenia jego emisji są nie tylko nieskuteczne, lecz wręcz szkodliwe. Kroki podejmowane w krajach tzw. „Aneksu I”, w sytuacji gdy kraje spoza tego aneksu nie uznają żadnych ograniczeń, prowadzą do ogromnego wzrostu globalnych emisji, obserwowanych już od 1992 r., czyli od podpisania UNFCCC. Ich tempo wzrosło po roku 1997, czyli po protokole z Kioto. Każda tona CO2 niewyemitowana przez kraje z „Aneksu I” jest równoważona z naddatkiem przez kraje spoza aneksu. Nie zawsze jest to „klasyczny” wyciek emisji, który oznacza fizyczne przesunięcie produkcji z jednego kraju do drugiego – zazwyczaj nowi inwestorzy dostają dotacje, mające ułatwić im znalezienie się w krajach, które nie podejmą żadnych zobowiązań dotyczących redukcji emisji. W rezultacie, nawet jeśli kraje „Aneksu I” zmniejszą emisje o 100%, globalna emisja wzrośnie w ciągu najbliższych dziesięcioleci.
Po drugie, CCS to bardzo kosztowna technologia. Koszt usunięcia w ten sposób 1 tony CO2 szacuje się na co najmniej 60 €. Odpowiednie sterowanie ceną pozwoleń może uczynić ten sposób opłacalnym, ale wówczas koszt utylizacji CO2 będzie nadmiernie wysoki. Co więcej, system ten nie pomoże Bangladeszowi ani Kiribati, które cierpią z powodu emisji globalnej. Wręcz przeciwnie – prawdopodobnie zwiększy to emisje krajów spoza „Aneksu I”.
Po trzecie, CCS jest systemem nieskutecznym jako sposób na znaczne zmniejszenie emisji CO2. Wbrew temu, w co wierzą ludzie, CO2 nie może być transportowany i tłoczony do wyrobisk kopalnianych. Sama znajomość chemii na poziomie szkoły średniej uczy, że spalanie węgla przekształca jego atomy do postaci CO2 – atom węgla o masie 12 zastępuje cząsteczka o masie 44. Innymi słowy, spalanie powoduje wzrost masy 3,67 razy. CO2 jest gazem, którego objętość jest tysiące razy większa niż objętość węgla. Może on być co prawda skroplony pod ciśnieniem 200 atmosfer, ale jego waga wciąż będzie prawie cztery razy przekraczać masę czystego węgla. Spalanie ropy baftowej lub gazu ziemnego zamiast węgla polepsza nieco ten wskaźnik, ale problem pozostaje ten sam: masa CO2 jest znacznie większa niż masa zużytego paliwa. Tak więc argument, który usłyszałem podczas dyskusji, że „CO2 może być pompowany przez zbliżone średnicą rurociągi” opiera się na nieporozumieniu. Podobnie kolejny argument zwolenników CCS – „CO2 może być transportowany z powrotem tymi samymi pociągami, które przewożą paliwo” – jest nieprawdziwy. Najnowsze realistyczne szacunki maksymalnego wkładu CCS do zmniejszenia globalnej emisji CO2 punktu są bardzo niekorzystne.
Po czwarte, argumenty mówiące, że początkowa wysoka cena CCS zmniejszy się, nie opierają się na żadnych racjonalnych podstawach. Rzeczywiście, nowe technologie mogą stać się tańsze w wyniku rozwoju nauki i efektów skali, ale to nie jest nieuchronne ani powszechne. Oczekiwanie, że CCS stanie się „polską Nokią” nie ma uzasadnienia. Jednym z powodów jest to, że państwa spoza „Aneksu I” – skąd pochodzi większość emisji – nie wygenerują popytu na CCS.
Po piąte, CCS będzie opłacalne dopiero wtedy, gdy cena pozwoleń w ramach ETS zostanie administracyjnie podniesiona do bardzo wysokiego poziomu. Bez tego konieczne jest poważne wsparcie budżetowe. W ciągu najbliższych kilku lat to wsparcie będzie udzielone przez Komisję Europejską. Na dłuższą metę jednak (mówimy tu o dekadach, a nie o latach, utrzymania i monitoringu) wsparcie to będzie pochodziło z budżetów krajowych, które będą musiały zapłacić za większą część instalacji. Nie tylko Polska, lecz nawet znacznie bogatsze kraje nie mają budżetów na tyle dużych, by podołać takim inwestycjom.
Po szóste, zwolennicy CCS często odwołują się do nietrafnych argumentów. Jeden z mówców na konferencji zauważył, że koszty dostosowania się do zmian klimatu są wyższe niż koszty redukcji emisji. To prawda, ale to nie ma nic wspólnego z CCS. Koszty adaptacji są rzeczywiście wysokie, ale nie są zależne od działań państw z „Aneksu I”. I tak będą musiały zostać poniesione, ponieważ emisje państw spoza aneksu rosną. Dlatego najlepszą strategią dla krajów „Aneksu I” jest kładzenie nacisku na globalny limit emisji, a nie na redukcje w pojedynczych państwach. Opracowana w latach 90-tych strategia „dawania dobrego przykładu” jest nieskuteczna.
Po siódme, debata na temat CCS jest pełna nieporozumień. Po głównej dyskusji usłyszałem argument, że Polska powinna wspierać pomysł przeznaczania dochodów z aukcji emisji CO2 na finansowanie projektów w „zagrożonych” krajach (przypuszczając, że Polska jest właśnie takim "zagrożonym" krajem). Nie jest to prawdą. Zagrożone kraje znajdują się poza Unią Europejską, a Polska nie będzie korzystać ze środków dla nich przeznaczonych. Wręcz przeciwnie – takie rozdysponowanie przychodów z aukcji wymusi na Polsce finansowanie takich projektów w większym stopniu, niż jej wkład finansowy do Unii Europejskiej (jak też wkład Polski do emisji CO2 w ciągu ostatnich 200 lat). Pomysły rozdysponowywania przychodów z aukcji przeczą "neutralności fiskalnej" podatku ekologicznego, tj. samego rdzenia koncepcji ekologicznej reformy podatkowej (ERP) i powinien być skrytykowany przez jej zwolenników.
Podsumowując, CCS jest wysoko notowany na europejskiej scenie ze względu na skomplikowane przyczyny polityczne. Jednak przyszłość klimatu na świecie i przyszłość Europy będzie lepsza, jeśli o CCS będą wypowiadać się naukowcy, a nie politycy.
Po pierwsze, CO2 stanowi zanieczyszczenie globalne. Jednostronne próby ograniczenia jego emisji są nie tylko nieskuteczne, lecz wręcz szkodliwe. Kroki podejmowane w krajach tzw. „Aneksu I”, w sytuacji gdy kraje spoza tego aneksu nie uznają żadnych ograniczeń, prowadzą do ogromnego wzrostu globalnych emisji, obserwowanych już od 1992 r., czyli od podpisania UNFCCC. Ich tempo wzrosło po roku 1997, czyli po protokole z Kioto. Każda tona CO2 niewyemitowana przez kraje z „Aneksu I” jest równoważona z naddatkiem przez kraje spoza aneksu. Nie zawsze jest to „klasyczny” wyciek emisji, który oznacza fizyczne przesunięcie produkcji z jednego kraju do drugiego – zazwyczaj nowi inwestorzy dostają dotacje, mające ułatwić im znalezienie się w krajach, które nie podejmą żadnych zobowiązań dotyczących redukcji emisji. W rezultacie, nawet jeśli kraje „Aneksu I” zmniejszą emisje o 100%, globalna emisja wzrośnie w ciągu najbliższych dziesięcioleci.
Po drugie, CCS to bardzo kosztowna technologia. Koszt usunięcia w ten sposób 1 tony CO2 szacuje się na co najmniej 60 €. Odpowiednie sterowanie ceną pozwoleń może uczynić ten sposób opłacalnym, ale wówczas koszt utylizacji CO2 będzie nadmiernie wysoki. Co więcej, system ten nie pomoże Bangladeszowi ani Kiribati, które cierpią z powodu emisji globalnej. Wręcz przeciwnie – prawdopodobnie zwiększy to emisje krajów spoza „Aneksu I”.
Po trzecie, CCS jest systemem nieskutecznym jako sposób na znaczne zmniejszenie emisji CO2. Wbrew temu, w co wierzą ludzie, CO2 nie może być transportowany i tłoczony do wyrobisk kopalnianych. Sama znajomość chemii na poziomie szkoły średniej uczy, że spalanie węgla przekształca jego atomy do postaci CO2 – atom węgla o masie 12 zastępuje cząsteczka o masie 44. Innymi słowy, spalanie powoduje wzrost masy 3,67 razy. CO2 jest gazem, którego objętość jest tysiące razy większa niż objętość węgla. Może on być co prawda skroplony pod ciśnieniem 200 atmosfer, ale jego waga wciąż będzie prawie cztery razy przekraczać masę czystego węgla. Spalanie ropy baftowej lub gazu ziemnego zamiast węgla polepsza nieco ten wskaźnik, ale problem pozostaje ten sam: masa CO2 jest znacznie większa niż masa zużytego paliwa. Tak więc argument, który usłyszałem podczas dyskusji, że „CO2 może być pompowany przez zbliżone średnicą rurociągi” opiera się na nieporozumieniu. Podobnie kolejny argument zwolenników CCS – „CO2 może być transportowany z powrotem tymi samymi pociągami, które przewożą paliwo” – jest nieprawdziwy. Najnowsze realistyczne szacunki maksymalnego wkładu CCS do zmniejszenia globalnej emisji CO2 punktu są bardzo niekorzystne.
Po czwarte, argumenty mówiące, że początkowa wysoka cena CCS zmniejszy się, nie opierają się na żadnych racjonalnych podstawach. Rzeczywiście, nowe technologie mogą stać się tańsze w wyniku rozwoju nauki i efektów skali, ale to nie jest nieuchronne ani powszechne. Oczekiwanie, że CCS stanie się „polską Nokią” nie ma uzasadnienia. Jednym z powodów jest to, że państwa spoza „Aneksu I” – skąd pochodzi większość emisji – nie wygenerują popytu na CCS.
Po piąte, CCS będzie opłacalne dopiero wtedy, gdy cena pozwoleń w ramach ETS zostanie administracyjnie podniesiona do bardzo wysokiego poziomu. Bez tego konieczne jest poważne wsparcie budżetowe. W ciągu najbliższych kilku lat to wsparcie będzie udzielone przez Komisję Europejską. Na dłuższą metę jednak (mówimy tu o dekadach, a nie o latach, utrzymania i monitoringu) wsparcie to będzie pochodziło z budżetów krajowych, które będą musiały zapłacić za większą część instalacji. Nie tylko Polska, lecz nawet znacznie bogatsze kraje nie mają budżetów na tyle dużych, by podołać takim inwestycjom.
Po szóste, zwolennicy CCS często odwołują się do nietrafnych argumentów. Jeden z mówców na konferencji zauważył, że koszty dostosowania się do zmian klimatu są wyższe niż koszty redukcji emisji. To prawda, ale to nie ma nic wspólnego z CCS. Koszty adaptacji są rzeczywiście wysokie, ale nie są zależne od działań państw z „Aneksu I”. I tak będą musiały zostać poniesione, ponieważ emisje państw spoza aneksu rosną. Dlatego najlepszą strategią dla krajów „Aneksu I” jest kładzenie nacisku na globalny limit emisji, a nie na redukcje w pojedynczych państwach. Opracowana w latach 90-tych strategia „dawania dobrego przykładu” jest nieskuteczna.
Po siódme, debata na temat CCS jest pełna nieporozumień. Po głównej dyskusji usłyszałem argument, że Polska powinna wspierać pomysł przeznaczania dochodów z aukcji emisji CO2 na finansowanie projektów w „zagrożonych” krajach (przypuszczając, że Polska jest właśnie takim "zagrożonym" krajem). Nie jest to prawdą. Zagrożone kraje znajdują się poza Unią Europejską, a Polska nie będzie korzystać ze środków dla nich przeznaczonych. Wręcz przeciwnie – takie rozdysponowanie przychodów z aukcji wymusi na Polsce finansowanie takich projektów w większym stopniu, niż jej wkład finansowy do Unii Europejskiej (jak też wkład Polski do emisji CO2 w ciągu ostatnich 200 lat). Pomysły rozdysponowywania przychodów z aukcji przeczą "neutralności fiskalnej" podatku ekologicznego, tj. samego rdzenia koncepcji ekologicznej reformy podatkowej (ERP) i powinien być skrytykowany przez jej zwolenników.
Podsumowując, CCS jest wysoko notowany na europejskiej scenie ze względu na skomplikowane przyczyny polityczne. Jednak przyszłość klimatu na świecie i przyszłość Europy będzie lepsza, jeśli o CCS będą wypowiadać się naukowcy, a nie politycy.
Tomasz Żylicz, Uniwersytet Warszawski
dla ChronmyKlimat.pl
ChronmyKlimat.pl – portal na temat zmian klimatu dla społeczeństwa i biznesu. © Copyright Fundacja Instytut na rzecz Ekorozwoju
Redakcja: ul. Nabielaka 15 lok. 1, 00-743 Warszawa, tel. +48 +22 8510402, -03, -04, fax +48 +22 8510400, portal@chronmyklimat.pl