Aktualności
Jak zapobiegać powodziom? Wsłuchajmy się w przyrodę (9135)
2010-05-28
Polskę znowu nawiedziła tak zwana „powódź stulecia”. Klimatolodzy ostrzegają jednak, że wraz z ocieplaniem klimatu takie kataklizmy mogą u nas przytrafiać się coraz częściej. Przecież to nie przypadek, że od poprzedniej „powodzi stulecia” upłynął nie wiek, a zaledwie 13 lat.
Najpierw zastanówmy się nad tym co robimy źle. To pozwoli nam wyciągnąć mądre wnioski na przyszłość. Oto sześć „głównych polskich grzechów powodziowych”:
1. W dalszym ciągu w wielu miejscach naszego kraju władze samorządowe pozwalają na zabudowywanie naturalnych terenów zalewowych (tzn. takich, na które rzeka „od zawsze” wylewa po śnieżnej zimie czy większych opadach). To nie tylko zabieranie rzece jej naturalnych terenów, ale to właśnie najbardziej potęguje straty powodziowe.
Na domiar złego zabudowania i ogrodzenia na terenach zalewowych hamują przepływ wody, działając jak tamy, co lokalnie dodatkowo podnosi falę powodziową.
2. W zbiornikach przeciwpowodziowych może się zmieścić tylko niewielka część spływających po wiosennych roztopach, czy większych deszczach wód. Tej zimy w śniegu, który spadł w całej Polsce, zgromadzone były 30 mld metry sześcienne wody, a pojemność naszych zbiorników przeciwpowodziowych to ledwie 1 mld metrów sześciennych. Tymczasem przyjął się nie tylko u nas pogląd, że skutecznym sposobem na zapobieganie powodziom jest właśnie budowa dużych zbiorników retencyjnych i wałów wzdłuż rzek.
Te metody jednak zawodzą. A czasem nawet zamiast zmniejszać ryzyko powodziowe, zwiększa je. Tak jest w przypadku źle wytyczonych wałów przeciwpowodziowych, które zwykle odcinają rzekę od jej naturalnych terenów zalewowych i przyspieszają spływ wody (nie ma się ona gdzie rozlać tak, jak kiedyś).
Podobny skutek ma „prostowanie” rzek, co także jeszcze u nas się zdarza. Wyprostowaną, czyli skanalizowaną rzeką, pozbawioną meandrów i terenów zalewowych, woda spływa szybciej, jak rynną. To dlatego w Niemczech za grube miliardy euro robi się coś, co nazywa się renaturyzacją Renu.
Niemcy najpierw rzeki uregulowali, a po latach poszli jednak po rozum do głowy i chcą ten proces odwrócić. Bądźmy mądrzejsi o błędy sąsiadów.
3. W Polsce i wielu innych krajach coraz więcej ziemi pokrywa się betonem i asfaltem. Powszechne jest u nas wykładanie kostką nie tylko podjazdów, ale wręcz całych podwórek. Woda w tych miejscach nie ma gdzie wsiąkać i spływa do studzienek kanalizacyjnych, strumieni i rzek. To przyspiesza odpływ wód po opadach i w pewnej mierze zwiększa ryzyko powodzi.
4. Lasy zajmują tylko 29% powierzchni Polski. W Europie to średnio 32 proc., a wyższy wskaźnik lesistości niż my mają nawet Niemcy, dużo ludniejsze i bardziej zurbanizowane od naszego kraju. Tymczasem las jest naturalnym magazynem wody. Ściółka chłonie ją jak gąbka, dlatego metr kwadratowy gleby leśnej magazynuje 17 razy więcej wody niż 1 metr kwadratowy gleby pastwiskowej.
Szczególnie ważna jest ochrona lasów i zalesianie w górach, bo tam jest najwięcej opadów i woda z nich najszybciej spływa do rzek. Niestety, w polskich górach wciąż w wielu miejscach prowadzi się normalną gospodarkę leśną, która ogranicza zdolności lasu do magazynowania wody (np. po tak zwanym zrębie zupełnym woda zmagazynowana w glebie leśnej dużo szybciej odparowuje).
Osuwanie się wielkich połaci gleby, co teraz obserwujemy w polskich górach, to właśnie efekt złej gospodarki leśnej.
5. Świetnym magazynem wody, ograniczającym jej spływ po opadach do rzek, są torfowiska, bagna, tereny podmokłe. Ich ochronę upowszechniła u nas sieć obszarów chronionych NATURA 2000, która objęła w Polsce w dużej mierze właśnie doliny rzek i mokradła. Jednak wciąż są w naszym kraju tereny podmokłe i torfowiska, które nie podlegają żadnej ochronie i niejednokrotnie są niszczone. Np. przez gospodarczą eksploatację torfu.
6. Ciągle zbyt wolno rozwija się u nas tzw. mała retencja, czyli budowanie maleńkich zbiorników wodnych, jazów i lokalnych spiętrzeń. Wiążą się z tym bez porównania mniejsze koszty i szkody dla środowiska niż w przypadku wielkich tam. Jeśli rozwijalibyśmy tę metodę na masową skalę, efekty w postaci zmniejszania fali powodziowej byłyby podobne, jak w przypadku dużych zbiorników, których jest u nas mniej niż w Europie Zachodniej. Dzięki małej retencji mielibyśmy też łagodniejsze susze.
Z powyższej listy jasno wynika, co trzeba robić, żeby zmniejszać ryzyko i łagodzić skutki powodzi w Polsce.
Po raz kolejny okazuje się dobitnie, że nasza strategia zapobiegania i walki z powodziami po prostu nie działa. A to oznacza, że trzeba ja znacząco poprawić. Zamiast całą energię wkładać w planowanie nowych wielkich zbiorników retencyjnych, które nota bene dziwnym trafem nie mogą wciąż powstać, lepiej pójdźmy wreszcie po rozum do głowy i… wsłuchajmy się w przyrodę.
Fot. Stary Dwór (pow. Wołowski) - powódź w 1997 roku, pl.wikipedia.org
Najpierw zastanówmy się nad tym co robimy źle. To pozwoli nam wyciągnąć mądre wnioski na przyszłość. Oto sześć „głównych polskich grzechów powodziowych”:
1. W dalszym ciągu w wielu miejscach naszego kraju władze samorządowe pozwalają na zabudowywanie naturalnych terenów zalewowych (tzn. takich, na które rzeka „od zawsze” wylewa po śnieżnej zimie czy większych opadach). To nie tylko zabieranie rzece jej naturalnych terenów, ale to właśnie najbardziej potęguje straty powodziowe.
Na domiar złego zabudowania i ogrodzenia na terenach zalewowych hamują przepływ wody, działając jak tamy, co lokalnie dodatkowo podnosi falę powodziową.
2. W zbiornikach przeciwpowodziowych może się zmieścić tylko niewielka część spływających po wiosennych roztopach, czy większych deszczach wód. Tej zimy w śniegu, który spadł w całej Polsce, zgromadzone były 30 mld metry sześcienne wody, a pojemność naszych zbiorników przeciwpowodziowych to ledwie 1 mld metrów sześciennych. Tymczasem przyjął się nie tylko u nas pogląd, że skutecznym sposobem na zapobieganie powodziom jest właśnie budowa dużych zbiorników retencyjnych i wałów wzdłuż rzek.
Te metody jednak zawodzą. A czasem nawet zamiast zmniejszać ryzyko powodziowe, zwiększa je. Tak jest w przypadku źle wytyczonych wałów przeciwpowodziowych, które zwykle odcinają rzekę od jej naturalnych terenów zalewowych i przyspieszają spływ wody (nie ma się ona gdzie rozlać tak, jak kiedyś).
Podobny skutek ma „prostowanie” rzek, co także jeszcze u nas się zdarza. Wyprostowaną, czyli skanalizowaną rzeką, pozbawioną meandrów i terenów zalewowych, woda spływa szybciej, jak rynną. To dlatego w Niemczech za grube miliardy euro robi się coś, co nazywa się renaturyzacją Renu.
Niemcy najpierw rzeki uregulowali, a po latach poszli jednak po rozum do głowy i chcą ten proces odwrócić. Bądźmy mądrzejsi o błędy sąsiadów.
3. W Polsce i wielu innych krajach coraz więcej ziemi pokrywa się betonem i asfaltem. Powszechne jest u nas wykładanie kostką nie tylko podjazdów, ale wręcz całych podwórek. Woda w tych miejscach nie ma gdzie wsiąkać i spływa do studzienek kanalizacyjnych, strumieni i rzek. To przyspiesza odpływ wód po opadach i w pewnej mierze zwiększa ryzyko powodzi.
4. Lasy zajmują tylko 29% powierzchni Polski. W Europie to średnio 32 proc., a wyższy wskaźnik lesistości niż my mają nawet Niemcy, dużo ludniejsze i bardziej zurbanizowane od naszego kraju. Tymczasem las jest naturalnym magazynem wody. Ściółka chłonie ją jak gąbka, dlatego metr kwadratowy gleby leśnej magazynuje 17 razy więcej wody niż 1 metr kwadratowy gleby pastwiskowej.
Szczególnie ważna jest ochrona lasów i zalesianie w górach, bo tam jest najwięcej opadów i woda z nich najszybciej spływa do rzek. Niestety, w polskich górach wciąż w wielu miejscach prowadzi się normalną gospodarkę leśną, która ogranicza zdolności lasu do magazynowania wody (np. po tak zwanym zrębie zupełnym woda zmagazynowana w glebie leśnej dużo szybciej odparowuje).
Osuwanie się wielkich połaci gleby, co teraz obserwujemy w polskich górach, to właśnie efekt złej gospodarki leśnej.
5. Świetnym magazynem wody, ograniczającym jej spływ po opadach do rzek, są torfowiska, bagna, tereny podmokłe. Ich ochronę upowszechniła u nas sieć obszarów chronionych NATURA 2000, która objęła w Polsce w dużej mierze właśnie doliny rzek i mokradła. Jednak wciąż są w naszym kraju tereny podmokłe i torfowiska, które nie podlegają żadnej ochronie i niejednokrotnie są niszczone. Np. przez gospodarczą eksploatację torfu.
6. Ciągle zbyt wolno rozwija się u nas tzw. mała retencja, czyli budowanie maleńkich zbiorników wodnych, jazów i lokalnych spiętrzeń. Wiążą się z tym bez porównania mniejsze koszty i szkody dla środowiska niż w przypadku wielkich tam. Jeśli rozwijalibyśmy tę metodę na masową skalę, efekty w postaci zmniejszania fali powodziowej byłyby podobne, jak w przypadku dużych zbiorników, których jest u nas mniej niż w Europie Zachodniej. Dzięki małej retencji mielibyśmy też łagodniejsze susze.
Z powyższej listy jasno wynika, co trzeba robić, żeby zmniejszać ryzyko i łagodzić skutki powodzi w Polsce.
- Po pierwsze przydałby się ustawowo wprowadzony, rygorystyczny zakaz budowania na terenach zalewowych.
- Po drugie powinniśmy całkowicie zrezygnować z prostowania rzek, a wały przeciwpowodziowe budować tylko w szczególnych przypadkach i odpowiednich miejscach.
- Po trzecie przydałaby się kampania edukacyjna, uświadamiająca Polakom, że betonując całe podwórka, zwiększają ryzyko powodziowe.
- Po czwarte należałoby zwiększyć tempo zalesiania w Polsce. Mamy kilka milionów hektarów zbyt słabych dla rolnictwa, niezagospodarowanych gruntów, na których śmiało można by zasadzić las.
- Po piąte, drzewostany górskie w całości powinny być zaklasyfikowane do tzw. lasów ochronnych (o funkcji wodochronnej), w których nie prowadzi się regularnego, gospodarczego wyrębu.
- Po szóste, powinniśmy objąć ochroną tereny podmokłe tam, gdzie tylko się da.
- Po siódme, państwo i samorządy powinny wdrożyć na masowa skalę programy małej retencji. To nie jest bardzo kosztowny i trudny projekt, na dodatek jego wdrożenie dałoby wiele innych korzyści.
Istnieje jednak obawa, że ten rząd i kolejny skupią się na doraźnym usuwaniu skutków powodzi i nadal nie będą podejmować działań skuteczniejszych w dalszej perspektywie. Niestety strategie długofalowe nie sprzedają się dobrze w kampaniach wyborczych. I bynajmniej nie jest to uwaga do aktualnie rządzących, ale do nas wszystkich – do wybierających. Bo rządy mamy takie na jakie sami zasługujemy.
Dlatego pójdźmy po rozum do głowy, wsłuchajmy się w przyrodę i wymuśmy na politykach wdrożenie długofalowej anty-powodziowej strategii dla Polski.
Jacek Krzemiński, fot. www.sxc.hu
Dlatego pójdźmy po rozum do głowy, wsłuchajmy się w przyrodę i wymuśmy na politykach wdrożenie długofalowej anty-powodziowej strategii dla Polski.
Jacek Krzemiński, fot. www.sxc.hu
ChronmyKlimat.pl – portal na temat zmian klimatu dla społeczeństwa i biznesu. © Copyright Fundacja Instytut na rzecz Ekorozwoju
Redakcja: ul. Nabielaka 15 lok. 1, 00-743 Warszawa, tel. +48 +22 8510402, -03, -04, fax +48 +22 8510400, portal@chronmyklimat.pl