Polecane publikacje
To zmienia wszystko (cz. 1) (18524)
2015-05-11Syreny alarmowe kryzysu klimatycznego rozbrzmiewają w naszych uszach od lat i stają się coraz głośniejsze – a mimo to ludzkość nie zmienia kierunku. Co z nami jest nie tak?
Prezentujemy pierwszą część tekstu Naomi Klein, która dowodzi, że nasz system ekonomiczny i nasz system planetarny znalazły się w stanie wojny. Albo - bardziej precyzyjnie - nasza ekonomia jest w stanie wojny z wieloma formami życia na Ziemi, włączając w to życie nas, ludzi.
Próbowano odpowiedzieć na to pytanie na różne sposoby, powołując się na ogromną trudność wypracowania przez wszystkie rządy na świecie wspólnego stanowiska w jakiejkolwiek sprawie, brak rzeczywistych rozwiązań technologicznych, jakieś wewnętrzne cechy naszej ludzkiej natury, które powstrzymują nas od działania w obliczu pozornie odległych zagrożeń, a także – ostatnio – twierdzenie, że sprawę zawaliliśmy i nie warto już próbować robić czegokolwiek, poza kontemplowaniem upadku naszej cywilizacji.
Globalne porozumienie jest możliwe
Niektóre z tych wyjaśnień są w mniejszym czy większym stopniu trafne, ale w ostatecznym rozrachunku żadne z nich nie jest odpowiednie. Weźmy twierdzenie, że dojście do porozumienia w sprawie wspólnego kierunku działania przez tak wiele krajów jest zbyt trudne. Owszem, to jest trudne. Ale wiele razy w przeszłości Narody Zjednoczone pomagały rządom porozumieć się dla rozwiązania poważnych transgranicznych wyzwań, poczynając od dziury ozonowej a na rozprzestrzenianiu broni jądrowej kończąc. Porozumienia, które uzgadniano nie były idealne, ale stanowiły istotny postęp.
Ponadto, w tym samym czasie, kiedy nasze rządy nie potrafiły wprowadzić solidnej i wiążącej architektury prawnej wymuszającej redukcje emisji, rzekomo ze względu na to, że współpraca była zbyt złożona, były one w stanie stworzyć WTO – skomplikowany globalny system, który reguluje przepływ towarów i usług na całej planecie. Reguły tego systemu są jasne, a ich łamanie wiąże się z surową karą.
Twierdzenie, że powstrzymuje nas brak rozwiązań technologicznych jest równie nieprzekonujące. Energia ze źródeł odnawialnych, takich jak wiatr czy woda była wykorzystywana wcześniej niż ta, która pochodzi z paliw kopalnych, i z każdym rokiem staje się tańsza, bardziej wydajna, łatwiejsza do magazynowania. W ostatnich dwóch dekadach obserwujemy eksplozję projektów bezodpadowych, a także zielonej planistyki miejskiej. Nie tylko posiadamy techniczne narzędzia, żeby zrezygnować z paliw kopalnych, mamy też niezliczoną liczbę małych lokalnych enklaw, w których niskoemisyjny styl życia został przetestowany z ogromnym sukcesem. A mimo to przemiana na dużą skalę, która dałaby nam wszystkim szanse na uniknięcie katastrofy wciąż pozostaje nieosiągalna.
A może powstrzymuje nas ludzka natura?
My, ludzie, wielokrotnie wykazywaliśmy zdolność do zbiorowego poświęcenia w obliczu zagrożeń. Najbardziej wyrazistymi tego przykładami może być przyjęcie ograniczeń żywności, ogrody zwycięstwa, czy obligacje zwycięstwa z czasów I i II WŚ. Aby wesprzeć oszczędzanie paliwa w czasie II Wojny Światowej w Zjednoczonym Królestwie praktycznie całkowicie wyeliminowano jazdę samochodem dla przyjemności, a między rokiem 1938 i 1944 korzystanie z transportu publicznego wzrosło w USA o 87% a w Kanadzie o 95%. Dwadzieścia milionów amerykańskich gospodarstw domowych – stanowiących trzy piąte populacji – w 1943 roku uprawiało żywność w ogrodach zwycięstwa, a ich zbiory stanowiły 42% świeżych warzyw spożytych w tym roku. Co ciekawe, wszystkie te działania łącznie w drastyczny sposób obniżają emisję dwutlenku węgla.
Tak, to prawda, że zagrożenie wojną było bezpośrednie i namacalne, ale podobnie jest z zagrożeniem kryzysem klimatycznym, który już teraz z dużym prawdopodobieństwem w istotny sposób przyczynił się do ogromnych katastrof w największych miastach świata. Tyle że, od lat wojennych poświęceń zmiękliśmy, czyż nie?
Współcześni ludzie są zbyt skoncentrowani na sobie, zbyt uzależnieni od gratyfikacji, aby rozstać się z pełną wolnością do zaspokajania każdej zachcianki – a przynajmniej tak brzmi codzienny kulturowy przekaz, którym jesteśmy karmieni. A jednak prawda jest taka, że na co dzień i bez przerwy zgadzamy się na zbiorowe poświęcenia w imię abstrakcyjnego wspólnego dobra.
Możemy uratować całe narody
Wydaje mi się, że jeśli ludzie są w stanie poświęcić tak wiele wspólnotowych dóbr w imię stabilizacji systemu ekonomicznego, który z każdym dniem czyni ich własne życie droższym, bardziej niebezpiecznym i niepewnym, to z pewnością ci sami ludzie powinni być zdolni do dokonania pewnych ważnych zmian w stylu życia w celu ustabilizowania fizycznych systemów, od których zależy życie na Ziemi. Zwłaszcza z uwagi na to, że wiele zmian, których trzeba dokonać, aby w znaczący sposób obniżyć emisje, równocześnie poprawiłoby jakość życia większości ludzi na tej planecie – od umożliwienia dzieciom w Pekinie zabawy na świeżym powietrzu bez konieczności noszenia masek, do stworzenia wartościowych miejsc pracy dla milionów ludzi w gałęziach gospodarki związanych z czystą energią.
Żeby była jasność, czasu mamy mało.
Ale gdybyśmy, od jutra, przyłożyli się do radykalnego obniżania emisji z paliw kopalnych i rozpoczęli zmianę w kierunku bezwęglowych źródeł energii bazujących na technologiach odnawialnych, moglibyśmy osiągnąć pełną transformację w ciągu dekady. Mamy do tego narzędzia. Gdybyśmy to zrobili, poziom mórz i tak by wzrósł, huragany by nadciągały, ale mielibyśmy większą szansę zapobieżenia prawdziwie katastrofalnemu ociepleniu. W gruncie rzeczy, mogłyby zostać uratowane całe narody.
W związku z tym, w mojej głowie nie przestaje kołatać się pytanie: co jest z nami nie tak? Wydaje mi się, że odpowiedź jest dużo prostsza, niż mam się to często wmawia: nie zrobiliśmy tego, co jest konieczne, aby obniżyć emisje dlatego, że działania te stoją w skrajnej sprzeczności z pozbawionym ograniczeń/ deregulowanym kapitalizmem, ideologią panującą przez cały okres, w którym próbujemy znaleźć wyjście z tego kryzysu.
Buksujemy w martwym punkcie, bo działania, które dałyby nam najlepszą szansę zapobieżenia katastrofie – i znacznej większości ludzi przyniosłyby korzyść – są ekstremalnie zagrażające dla elitarnej mniejszości, która panuje nad naszą ekonomią, procesami politycznymi i większością mediów.
Logika rynku blokuje zmiany
Problem dałoby się rozwiązać, gdyby zaistniał w innym punkcie w historii. Niestety, ku naszemu wielkiemu wspólnemu nieszczęściu, społeczność naukowa postawiła jednoznaczną diagnozę zagrożenia klimatycznego dokładnie w czasie, w którym wspomniane elity cieszyły się większą i bardziej niezachwianą polityczną, kulturową i intelektualną władzą niż w jakimkolwiek innym momencie od lat 20. XX wieku.
W rzeczy samej, rządy i naukowcy zaczęli rozmawiać na poważnie o radykalnym ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych w 1988 roku – dokładnie w tym samym roku, który stanowi zaranie dla zjawiska zwanego ‘globalizacją‘, związanego z podpisaniem największej na świecie dwustronnej umowy handlowej między USA a Kanadą, rozszerzonej następnie do Porozumienia o Wolnym Handlu w Ameryce Północnej (NAFTA) poprzez włączenie Meksyku.
Podstawowym problemem było to, że opanowanie życia publicznego przez logikę rynkową spowodowało, że najbardziej bezpośrednie i oczywiste odpowiedzi na kryzys klimatyczny postrzegane są jako polityczna herezja. Na przykład, w jaki sposób społeczeństwa miałyby podejmować potężne inwestycje w bezwęglowe usługi publiczne i infrastrukturę w tym samym czasie, kiedy sfera publiczna była rozmontowywana i rozprzedawana?
W jaki sposób rządy miałyby twardo regulować, opodatkowywać i karać firmy bazujące na paliwach kopalnych, kiedy wszystkie takie działania były odrzucane jako relikty komunistycznego systemu ‘kontroli i nakazów‘? A jak sektor energii odnawialnej miałby otrzymać wsparcie i ochronę potrzebną do tego, aby mógł zastąpić paliwa kopalne, gdy ‘protekcjonizm‘ stał się nieprzyzwoitym słowem?
Integracja rynku światowego odpowiedzialna za emisje
Regulacje, które w tak skuteczny sposób uwolniły międzynarodowe korporacje od praktycznie wszystkich ograniczeń, w jeszcze bardziej bezpośredni sposób przyczyniły się do zaistnienia podstawowego źródła globalnego ocieplenia – zwiększenia emisji gazów cieplarnianych. Liczby są porażające: w latach 90. XX wieku, kiedy projekt integracji rynkowej wypłynął na szerokie wody, średni roczny wzrost globalnych emisji wynosił jeden procent; do lat 2000., w których ‘rynki wschodzące’ były już w pełni zintegrowane ze światową gospodarką, wzrost emisji katastrofalnie przyspieszył, a jego roczna wartość przez większość dekady osiągała 3,4% rocznie. Gwałtowny wzrost trwa do dziś i tylko na bardzo krótko przerwał go światowy kryzys finansowy 2009 roku. Po kryzysie emisje odbiły ze zdwojoną siłą w 2010 roku, który był też rokiem największego absolutnego wzrostu emisji w historii ludzkości.
Patrząc z perspektywy czasu trudno sobie wyobrazić odmienny obrót spraw.
Dwoma emblematycznymi znakami tej epoki są masowy eksport produktów na ogromne odległości (wymagający nieprzerwanego spalania paliw kopalnych), i zaimportowanie unikalnie marnotrawczego modelu produkcji, konsumpcji i rolnictwa przez każdy zakątek świata (też związane z obfitym spalaniem paliw kopalnych). Innymi słowy, wyzwolenie rynków światowych, proces zasilany przez wyzwolenie bezprecedensowych ilości paliw kopalnych z ziemi, w dramatyczny sposób przyspieszyło ten sam proces który wkrótce zakończy liczące miliony lat istnienie morskiego lodu pływającego w Arktyce.
Obowiązuje imperatyw: wzrastaj albo giń
W rezultacie tego, znaleźliśmy się w bardzo trudnej i nieco ironicznej sytuacji. Z powodu dekad ostrego emitowania, które przypadały na czas, kiedy powinniśmy byli ograniczać emisje, działania które musimy podjąć, żeby uniknąć katastrofalnego ocieplenia nie są już tylko w konflikcie ze specyficznym rodzajem pozbawionego ograniczeń kapitalizmu, który tryumfował w latach 80. XX wieku. Obecnie działania te stoją w konflikcie wobec fundamentalnego imperatywu, który leży w samym sercu naszego modelu ekonomicznego: wzrastaj lub giń.
Jak twierdzą specjaliści od emisji, między innymi, tacy jak Kevin Anderson z Centrum Tyndalla, w ciągu ostatnich dwóch dekad dopuściliśmy do zakumulowania w atmosferze tak dużej ilości węgla, że jedyną nadzieją na to, iż utrzymamy ocieplenie poniżej uzgodnionego na poziomie międzynarodowym celu 2°C jest to, że bogate kraje zaczną redukować swoje emisje w granicach od 8 do 10% rocznie.
Wolny rynek po prostu nie może osiągnąć tego zadania. Tak naprawdę, taki poziom redukcji emisji miał miejsce jedynie w kontekście załamania gospodarczego lub głębokich kryzysów.
Liczby te oznaczają, że nasz system ekonomiczny i nasz system planetarny znalazły się w stanie wojny. Albo, bardziej precyzyjnie, nasza ekonomia jest w stanie wojny z wieloma formami życia na Ziemi, włączając w to życie nas, ludzi.
Ograniczmy zużycie zasobów
Aby uniknąć załamania, klimat potrzebuje ograniczenia zużycia zasobów przez ludzkość. Aby uniknąć załamania, nasz model gospodarczy wymaga nieprzerwanej ekspansji. Tylko jeden z tych dwóch zbiorów praw może zostać zmieniony, i nie są to prawa natury.
Na szczęście, całkowicie możliwe jest takie przekształcenie naszej ekonomii, aby stała się mniej zależna od zasobów, można też tego dokonać dbając o równouprawnienie, chroniąc najbardziej zagrożonych i przenosząc największe ciężary na tych, którzy ponoszą największą odpowiedzialność za obecny stan rzeczy. Niskowęglowe gałęzie naszych systemów ekonomicznych mogą uzyskiwać zachęty do wzrostu i tworzenia nowych miejsc pracy, podczas gdy wysokowęglowe gałęzie będą maleć. Problemem jest jednak to, że ekonomiczne planowanie i zarządzanie na taką skalę całkowicie wykracza poza horyzont panującej ideologii. W rezultacie jedyny rodzaj ograniczenia, mogący zaistnieć w obecnym systemie to brutalne załamanie, podczas którego najsłabsi ucierpią najbardziej.
Pozostaje nam prosty wybór: pozwolić na to, aby zaburzenia klimatu zmieniły nasz świat nie do poznania, albo zmienić niemal wszystko w naszym systemie ekonomicznym, aby tego losu uniknąć.
Ale musimy jasno zdać sobie sprawę, że ze względu na dekady kolektywnego wypierania problemu, nie mamy już do dyspozycji żadnych scenariuszy bazujących na stopniowych przemianach. Delikatne modyfikacje status quo przestały już być jednym z wariantów rozwiązania problemu klimatu, odkąd rozdmuchaliśmy Amerykański Sen w latach 90. XX wieku, a następnie nadaliśmy mu rozmiary globalne. Poza tym, w chwili obecnej potrzebę radykalnej zmiany dostrzegają już nie tylko radykałowie.
Część druga artykułu TUTAJ
Źródło: ZiemiaNaRozdrozu.pl
Tłum. Andrzej Tarłowski This Changes Everything: Capitalism vs the Climate by Naomi Klein, via The Guardian
Śródtytuły i wytłuszczenia: Piotr Siergiej
ChronmyKlimat.pl – portal na temat zmian klimatu dla społeczeństwa i biznesu. © Copyright Fundacja Instytut na rzecz Ekorozwoju
Redakcja: ul. Nabielaka 15 lok. 1, 00-743 Warszawa, tel. +48 +22 8510402, -03, -04, fax +48 +22 8510400, portal@chronmyklimat.pl